Kryzys otwiera oczy
Rozmowa z prof. Elżbietą Mączyńską, prezesem Polskiego Towarzystwa Ekonomicznego.
Czy rekomendacje środowiska ekonomistów mogą być i czy są spójne? Kiedy różnice w poglądach ideologicznych umożliwiają wypracowanie spójnych rekomendacji ekonomistów dla polityki gospodarczej?
Na pierwsze pytanie: "Czy rekomendacje środowiska ekonomistów są spójne?" - odpowiadam - nie będą one nigdy ściśle spójne. Natomiast mogą być w większym, lub mniejszym stopniu zbieżne, lub rozbieżne. Wynika to nie tylko z istnienia różnych szkół w teorii ekonomii i w sferze ideologii. Problem jest szerszy. Polityka gospodarcza i w ogóle polityka nie powinny nadmiernie podlegać konsekwencjom różnic w poglądach tej lub innej zwycięskiej większości wyborczej. Istotne są tu długookresowe cele społeczno-gospodarcze, stąd też znaczenie długookresowych strategii, wykraczających poza cykl wyborczy. Wyznacza to tez możliwości dokonywania różnych wyborów w ustroju demokratycznym. Idea ta stała się jedną z podstaw teoretycznych ordoliberalizmu. Mówi o tym też Hayek w książce "Konstytucja Wolności".
Słowo ordoliberaliberalizm nie jest powszechnie znane. Czy nie powinniśmy powiedzieć tu coś więcej, o jego znaczeniu?
Słowo "ordo" w ordo-liberalizmie wskazuje na poszukiwanie jakiegoś ładu, jakiegoś porządku, jakichś ram porządkujących. Łacińskie pojęcie ordo w starożytnej filozofii rzymskiej rozumiane było jako stan charakterystyczny dla cywilizowanego społeczeństwa, w którym wolne jednostki ludzkie mogą w sposób niezakłócony dokonywać transakcji w ramach ogólnie obowiązujących reguł prawnych. Z kolei w średniowieczu definiowano ordo jako połączenie różnorodnych elementów, rzeczy i struktur w jedną sensowną całość.
Ordo interpretowane było tradycyjnie w europejskiej, ale także i wschodnioazjatyckiej myśli społecznej, jako przeciwstawienie anarchii i chaosu i z założenia ma charakter normatywny, ukierunkowany na stan pożądany. Myślenie w tych kategoriach ma swoje konsekwencje w rekomendacjach dla polityki społeczno - gospodarczej. Nie pozwala na rekomendowanie krótkookresowej konkurencyjności bez liczenia się z tym, jaki to ma wpływ - w perspektywie długookresowej - na warunki życia społeczeństwa, środowisko naturalne, bezpieczeństwo energetyczne, ekologiczne itp. Można to porównać z trzymaniem konia w cuglach.
O wprowadzeniu w Polsce gospodarki rynkowej z ludzką twarzą mówiono przy Okrągłym Stole otwierającym drogę do polskiej transformacji. Jest o niej mowa w Konstytucji RP z 2007 r.
Z konstytucji wynika, że "gospodarka rynkowa" ma być "społeczna", a więc ograniczona jakimiś porządkującymi ramami chroniącymi przed dominacją celów krótkookresowych nad długookresowymi i przed skrajnymi opcjami ideologicznymi - zarówno populistycznymi, jak i nie liczącymi się w ogóle z problemem nierówności społecznych. Zapis o społecznej gospodarce rynkowej w naszej konstytucji pozostaje, niestety, w rozbieżności z rzeczywistością, nie ma bowiem przełożenia na instytucje, które go wypełniają.
Była o tym mowa w RSSG i na konwersatoriach czwartkowych "U Ekonomistów". Dlaczego się o tym mało pamięta?
Niektóre z wniosków z tych naszych dyskusji są nadal w pełni aktualne. Dlatego uzasadnione jest ich przypomnienie, zaktualizowanie i rozwinięcie. Dlatego debata ta powinna być kontynuowana. Jeśli pytamy o zgodność w poglądach u ekonomistów, to odpowiadam - zawsze są i będą występowały różnice, ale - po pierwsze - różnice te nie powinny nas dzielić. Powinniśmy potrafić " różnic się pięknie i mocno". To stanowi motor postępu. Ekonomista poszukujący prawdy jest powściągliwy. Nie uważa się za nieomylnego. Słucha i stara się zrozumieć innych. Jest zdolny do krytycznej weryfikacji swoich poglądów. Jest to w ogóle ważne, a obecnie - w okresie rewolucji cywilizacyjnej - nieodzowne.
Polityczne zapotrzebowanie jest inne. Priorytetem dla większości polityków jest przewaga w sondażach. Czy nasze apele nie okażą się więc kolejnym głosem wołającym na puszczy? Efektywność nie ma elektoratu. Jaki będzie wynik demokratycznego, większościowego głosowania w zespole nad wyborem, czy przynoszący korzyści projekt ma być wykonywany efektywniej przez jednego z członków zespołu, czy mniej efektywnie przez większą liczbę członków zespołu? Z reguły wypada na niekorzyść efektywności. Należałoby się zatem zastanowić nad ramami konstytucyjnie chroniącymi przed absurdalnymi decyzjami różnych chwilowych większości.
Czy nie przeszkodzą nam w tym nasze wewnętrzne podziały?
To prawda. Dzielimy się na keynsistów, neokeynsistów, liberałów, neoliberałów itd. Rozróżniam liberałów od neoliberałów. Uważam, że takie rozróżnienie jest uzasadnione. Liberalizm w klasycznym w rozumieniu smithowskim oznacza połączenie wolności z odpowiedzialnością i etyką. Według definicji Marion Graefin Doenhoff zawartej (w wydanej przez PTE książce "Ucywilizujmy kapitalizm") liberalizm oznacza otwarcie na inne idee. Autorka ta obrazowo stwierdza, że "w gruncie rzeczy dla liberała jest miejsce tylko między stołami, na których siedzą inni. Liberał szuka ciągle nowych rozwiązań. Nie jest zapatrzony doktrynalnie tylko w jedną, "jedynie słuszną prawdę".
W każdej z tych "szkół" ekonomii są tacy, którzy są bardziej, lub mniej otwarci na to, co mówią inni: poszukujący i wszystkowiedzący. Liczyć się jednak powinno nie przede wszystkim to, do jakiej "szkoły" ktoś należy , czy jest zaliczany, ale to, co konkretnie głosi w kluczowych sprawach. I nie powinno nas dzielić to, że różnimy się w poglądach. Że różnimy się w pomysłach, jak rozwiązywać problemy. Nie powinno nas dzielić to, że uznajemy swoje, czy czyjeś poglądy za liberalne, keynsowskie, czy neoliberalne.
Nie powinno to prowadzić do sytuacji, że nie dochodzi do wspólnej debaty. Że lubimy się spotykać głównie w grupkach jednakowo myślących. Samo zaliczenie siebie, albo kogoś do takiej, czy innej szkoły nie jest czymś wystarczającym ani do jego nobilitacji, ani do dyskwalifikacji. Nie jest ani wystarczającym uhonorowaniem, a tym bardziej nie powinno być ( a to niestety się zdarza) używane jako epitet przezwisko.
Jaki powinien być rekomendowany przez nas sposób wyjścia z kryzysu, by nie odbyło się to zbyt wielkim kosztem w horyzoncie średniookresowym i długookresowym. Wielkie korporacje stały się zagrożeniem, a państwo nie jest doskonałe. Kluczową sprawą jest obecnie odpowiedź na pytanie - jak wyjść z obecnego kryzysu?
W przeszłości sytuacja była w mniejszym stopniu złożona. Był wzorzec negatywny - socjalizm realny. Tradycyjny kapitalizm nie był obciążony skazą menedżeryzmu. Kapitalizm menedżerski nie jest już klasycznym kapitalizmem. W tradycyjnym kapitalizmie firmą kierował właściciel myślący długodystansowo o przyszłości firmy swoich spadkobierców, dzieci i wnuków. Dzisiaj sytuacja jest dużo bardziej złożona. Nastąpiło oddzielenie od siebie własności od zarządzania własnością.
Menedżerowie wynajęci przez korporację są często "krótkodystansowcami". Nie mają pewności jak długo pozostaną na zajmowanych stanowiskach. Są nagradzani za szybkie efekty dające bieżący wzrost dywidendy i szansę korzystnej wyceny akcji na giełdzie. Zwłaszcza, że rozproszenie własności sprzyja obecnie rozproszeniu ryzyka i rozproszeniu odpowiedzialności za zbyt ryzykowne decyzje. Stąd skłonność np. do nadmiernego zadłużania się przedsiębiorstw i banków, czyli nadmiernego lewarowania. Wielokrotnie lewarowane aktywa stały się toksyczne. Bardzo trudno zidentyfikować ich rzeczywistą wartość.
W kierunku przeciwdziałania i zapobiegania tym deformacjom zmierzają nowe rozwiązania instytucjonalne i regulacyjne wprowadzane i proponowane w ramach Strategii Lizbońskiej. Mają temu służyć nowe standardy rachunkowości i rozwój instytucji nadzoru nad rynkami finansowymi. Czy PTE nie powinno szerzej przyłączyć się do tych działań?
Bardziej wyrafinowana regulacja wywołuje odruch obronny polegający na powstawaniu bardziej wyrafinowanych sposobów omijania zmienianych przepisów. PTE rozwija współpracę ze Stowarzyszeniem Księgowych na różnych polach i jednym z obszarów tej współpracy jest debata nad dostosowaniem rachunkowości do tych nowych potrzeb i wyzwań. Tu także są ramy. Regulacja kosztuje. Nadmiernie zaostrzona regulacja może wypychać kapitał zagranicę i do szarej strefy. Stąd waga "złotego środka".
Przedmiotem sporu jest przeznaczenie bajońskich sum na zneutralizowanie toksycznych aktywów. USA, Anglia, Niemcy, Japonia ryzykują na ten cel kieszeniami przyszłych podatników i przyszłymi emeryturami. Nasz rząd też zaproponował jakiś dość skromny antykryzysowy pakiet fiskalny, ale jednocześnie nie śpieszy się za bardzo z jego wprowadzaniem w życie. Czy nie jest tu trochę tak, jak w tym powiedzeniu: "Panu Bogu świeczkę i diabłu ogarek"?
Nie ma jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie. Nie ma uzasadnienia totalna krytyka antykryzysowych pakietów fiskalnych, bo bez nich spadek produkcji w USA i w Niemczech byłby prawdopodobnie jeszcze głębszy. Inna sprawa, że na więcej mogą pozwolić sobie kraje emitujące waluty, będące podstawą rezerw walutowych, niż takie kraje, jak Polska. Jest to jeden z powodów uzasadniających rekomendację możliwie szybkiego wejścia Polski do strefy EURO.
Nie ma uzasadnienia totalna krytyka antykryzysowych pakietów fiskalnych także z tego powodu, że Polska z nich też korzysta, trochę w charakterze tak zwanego pasażera na gapę. Dzięki państwowemu wspomaganiu gospodarki w Niemczech, mamy w Polsce więcej klientów na produkowane u nas samochody i części do samochodów. Nie ma także jednoznacznej odpowiedzi, jak dalece Polska powinna się angażować w antykryzysowe pakiety fiskalne. O ile konkretnie powinniśmy na ten cel powiększyć deficyt i dług w sektorze publicznym, jakie wyasygnować wydatki i jakie w związku z tym najwłaściwsze są do zaproponowania decyzje w polityce podatkowej.
To wymaga bardzo dokładnych rachunków, pogłębionej analizy i dyskusji z udziałem ekspertów. Dyskusji poprzedzonej badaniami prowadzonymi w niezależnych ośrodkach analitycznych. Badaniami możliwie odseparowanymi od interesariuszy branżowych, resortowych, sektorowych i regionalnych. Jest w Polsce nie mało takich ośrodków analitycznych. Na nieszczęście są rozproszone. Często nadmiernie uzależnione od sponsorów, którzy są interesariuszami. Niektóre z nich wymagają wsparcia finansowego, które pomogłoby im uniezależnić się.
W lipcu dowiemy się o projekcie nowelizacji tegorocznego budżetu. Czy słuszna jest krytyka rządu, że powinien z tym projektem wyjść wcześniej?
Jeśli krytycy obecnego rządu proponują obecnie agresywny antykryzysowy pakiet socjalny i jednocześnie znaczną obniżkę VAT, to jest to nieporozumienie i należy bronić rządy przed takimi krytykami. Nie jest także uprawniony zarzut, że rząd nic nie robi. Można wymienić nie jedno dobre, roztropne posunięcie tak ze strony rządu, jak i NBP, bez których nasza sytuacja byłaby gorsza, niż jest. Do takich posunięć zaliczam przykładowo zasilenie płynnościowe sektora bankowego przez NBP.
Na plus tego rządu zapisać także należy roztropne powstrzymywanie się przed pospiesznym wprowadzaniem w życie niektórych populistycznych propozycji wymuszanym na nim przez różne grupy lobbystyczne, nie tylko związki zawodowe. Natomiast na minus dla rządu przemawia opóźnione aktualizowanie prognoz makroekonomicznych stanowiących podstawę programowania budżetowego. Nikt nie chce oczywiście samospełniających się prognoz pesymistycznych. Nie jest jednak także dobrze, jeśli panuje nieuzasadniony optymizm, a zarazem kiedy musi dochodzić do rozstrzygnięć przy pomocy gilotyny, cięć po równo. Bo już się tonie i nie ma innego wyjścia.
Zajączek w bajce o ucinaniu trzeciego ucha ucieka, choć wie, że nie ma trzeciego ucha. Ucieka dlatego, że najpierw ucinają, a później liczą. Na minus dla rządu można zapisać także pewne opóźnienie we wprowadzaniu w życie gwarancji kredytowych dla firm. Odważniejszego współfinansowania wymaga korzystanie z unijnych środków, w tym na autostrady. W wielu sprawach problem polega na braku dobrej koordynacji międzyresortowej.
Jaka powinna być obecnie strategia podatkowa?
Należy dążyć do stabilności systemu podatkowego. Nie ma nic gorszego dla biznesu niż ciągła zmienność prawa. Trudno w takich warunkach o racjonalizację decyzji. Ciągłe zmiany powodują, że system podatkowy staje się nieklarowny i coraz bardziej zagmatwany, co sprzyja nieprawidłowościom i omijaniu prawa. W warunkach kryzysowych raczej nie należy spieszyć się z obniżaniem VAT. Zwłaszcza, że w okresie pogłębiającego się kryzysu spada baza podatkowa. Jeśli się obniżą podatki, czyli wpływy budżetowe - to, żeby nie zwiększać deficytu budżetowego muszą być obniżane wydatki budżetowe. Przykładem tych zależności jest decyzja poprzedniego rządu obniżająca składkę rentową. Ludzie płacący niższą składkę rentową byli zadowoleni, ale oznacza to mniejsze wpływy do budżetu i jeśli nie towarzyszy temu ograniczanie wydatków budżetowych, to oznacza to w przyszłości wyższe podatki i (lub) niższe emerytury. I o takich zależnościach, relacjach trzeba pamiętać, bo w ekonomii nie ma nic za darmo.
Firmy skarżą się na nadmiar biurokracji. Jak skutecznie wpłynąć na zmniejszenie uciążliwości sprawozdawczych dla prowadzących działalność gospodarczą?
Rząd powinien wsłuchiwać się w krytyczne opinie ze strony pracodawców. Prawo podatkowe i w ogóle prawo nie jest w Polsce przyjazne dla gospodarki. Jest to pole do współpracy między PTE i Stowarzyszeniem Prawników Polskich. Kiedy mówimy o strategii podatkowej, to otwiera się także szerszy problem harmonizacji podatków w UE. Wymaga to rozwinięcia badań porównawczych i porozumień międzynarodowych.
Nie unikniemy jednak znacznego podwyższenia deficytu i długu sektora publicznego. Nawet bez zmniejszania podatków i zakładając dużą powściągliwość w wydatkach. Co to obecnie powinno być priorytetem?
Dlatego uzasadniona jest powściągliwość we wprowadzaniu ulg i subwencjonowaniu wydatków. W ubezpieczeniach społecznych dotyczy to KRUS. PTE od dawna solidaryzuje się z pracodawcami pozarolniczymi w rekomendowaniu reformy KRUS. Chodzi o reformę zdejmującą z bogatych gospodarstw rolnych nieuzasadniony przywilej darmowego ubezpieczenia. Brak dobrego prawa o ubezpieczeniach jest przyczyną deformacji nie tylko w KRUS. W sferze ubezpieczeń, w tym zdrowotnych dochodzi do wynaturzeń, np. fingowanych zwolnień na tak zwane chorobowe. Zyskują pracownicy i przedsiębiorcy, a traci ubezpieczyciel i podatnik. Ryzykowne nie tylko dla budżetu, ale także dla rynku pracy może być subsydiowanie przez kilka lat spłat kredytów mieszkaniowych za domy kupione na kredyt, jeśli w rodzinie kredytobiorców są osoby bezrobotne.
Czy nie będzie to zachętą do bezrobocia?
Będzie. Nie tylko z tego powodu. Związki zawodowe wywalczyły od rządu obietnicę podwyżki płacy minimalnej i krytykują rząd za kunktatorstwo w wywiązywaniu się z tej obietnicy. Błędne koło. Wysoka płaca, to przecież wysokie koszty. Jak wysokie koszty, to mniejsza konkurencyjność. Jak mniejsza konkurencyjność, to mniejsze możliwości penetracji rynku. Jak mniejsze możliwości penetracji rynku, to mniejsze możliwości wzrostu zatrudnienia i płac. I oczywiście zwiększa się szara strefa. Jest to więc ze strony związków strzał we własną bramkę z punktu widzenia rynku pracy i konkurencyjności. Wszystkie te zależności są aktywne w szczególności wówczas, gdy grozi recesja.
Zbyt duża podwyżka płacy minimalnej może więc spowodować zwiększony spadek zatrudnienia i w efekcie niższy poziom płacy średniej. Paradoks: bez dużej podwyżki płacy minimalnej byłaby większa szansa na wyższą płacę średnią. Związki zawodowe myślą krótkodystansowo. Argumenty podpowiadane przez środowisko ekonomistów powinny pomóc rządowi w przekonaniu związków zawodowych do ograniczenia żądań.
Przedmiotem debaty w RSSG i PTE była strategia reform ochrony zdrowia i edukacji. Dlaczego się o tym tak mało pamięta?
Jedną z przyczyn niepowodzenia reform podejmowanych w tych newralgicznych dziedzinach było zafascynowanie się wprowadzaniem wzorców z tego, czy innego kraju. Prywatyzacja nie zdejmie z państwa do końca odpowiedzialności za edukację i stan zdrowia ludności. Dlatego duże znaczenie ma kontynuacja debaty nad tym, czym jest i jaka powinna być nasza społeczna gospodarka rynkowa.
Sztandarowym hasłem reform było i jest wprowadzanie gospodarki opartej na wiedzy (GOW). Możemy się wprawdzie pochwalić rewolucyjnym tempem wzrostu ilości prywatnych i państwowych szkół wyższych, ale efekty działalności oświatowo - edukacyjnej są ograniczone. Świadczy o tym pośrednio niski udział wydatków na B+R. Mało patentów. Czy jest szansa na to, żeby GOW nie było tylko papierową dekoracją?
Dobrze ukierunkowane wydatki na GOW zwracają się szybko i sowicie. Niewspółmiernie niższe są wydatki na pomoc dla dzieci rodzin patologicznych w porównaniu z kosztami opieki społecznej dla osób pochodzących z podobnych rodzin, gdzie pomocy nie udzielono. Niezbędna jest tu swego rodzaju "wędka dla nieletnich". Konieczność taką potwierdza wiele badań, w tym, m.in. prowadzonych przez noblistę Jamesa Heckmana (który wspólnie z Danielem McFaddenem otrzymał w 2000 r. Nagrodę Nobla za prace w dziedzinie mikro-ekonometrii, wykorzystywanej do analizy zachowań indywidualnych).
J. Heckman dowiódł, że "skoro w rodzinach ubogich, dzieciom brakuje wsparcia rodziców, to nie ma prostszego i bardziej efektywnego sposobu na walkę z biedą niż właśnie wsparcie w nauce i poznawaniu świata" .
Noblista wskazuje m.in. na "Perry Preschool Project", amerykański przedszkolny eksperyment z Ypsilanti z 1967 roku. W ramach tego eksperymentu wybrano 120 trzy- i czterolatków, którzy dorastali w trudnych warunkach, pochodzili z domów afro-amerykańskich, w tym patologicznych i mieli niskie IQ. 120 dzieci podzielono na dwie grupy: jedne poszły do dobrego przedszkola, drugie nie. Potem co kilka lat sprawdzano, jakie różnice spowodował ten podział. Ostatnie badanie przeprowadzono przed kilku laty. Analizy wykazują imponującą efektywność tego typu programów (w ich wyniku dochodzi m.in. do zmniejszenia o połowę problemów z narkotykami, przestępczością i in., a to w konsekwencji przekłada się na w oszczędności w wydatkach publicznych).
Symptomatyczna jest odpowiedź Heckmana na pytanie, co by zrobił, gdyby miał miliard euro na poprawę niemieckiego systemu oświaty: "To jest do zrobienia także za zero euro!" Chodzi mi o coś, co ekonomiści nazywają alokacją. Musimy wydawać środki tak, aby przynosiły jak najlepsze wyniki ekonomiczne. Znacznie mniej inwestowałbym w programy kwalifikacyjne dla bezrobotnych, bo to często marnotrawstwo publicznych pieniędzy.
Wszystko, co dałoby się na tym zaoszczędzić, musiałoby zostać przeznaczone na programy, w ramach których dzieciom w gorszej sytuacji życiowej można by jak najwcześniej pomóc" W jednych przypadkach promowaną drogą do sukcesu powinno być szersze skorzystanie z wzorów zagranicznych (imitacja). W innych własna wynalazczość. Samo podwyższenie subsydiowania B+R, to za mało. Klimat dla innowacyjności jest wypadkową wielu czynników.
Na wszystko potrzebne są pieniądze, których jest mało. Sporo może kosztować konieczne udrożnienie kanału kredytowego. Bez tego możemy ugrzęznąć w spirali pogłębionej recesji i jeszcze wyższego deficytu i długu publicznego. Zaklęty krąg . Jak z niego wyjść?
Rozsądna stymulacja fiskalna jest uzasadniona. Ale pieniądze przeznaczane na wsparcie sektora bankowego powinny wpływać na wzrost akcji kredytowej dla firm, a nie wyciekać na bonusy dla zarządów instytucji finansowych legitymujących się stratami. Wypracowanie odpowiednich instrumentów jest trudne. Wymaga profesjonalizmu. Liczenia się ze skutkami ubocznymi. Nie ma cudownych rozwiązań. Mamy sytuację dryfowania między skałami na wzburzonym morzu.
Jak przeciwdziałać nadmiernej chwiejności kursu złotego? Czy rachunek korzyści i kosztów różnych scenariuszy wejścia do strefy EUR przemawia za ewentualnym opóźnieniem tej daty?
Opóźnienie powinno być możliwie niewielkie. Będzie ono zależało w dużym stopniu od głębokości i długotrwałości zjawisk kryzysowych na naszych głównych rynkach zagranicznych.
Co jest większym zagrożeniem: Czy nadmierne regulacje ze strony instytucji państwowych i między państwowych, co grozi ograniczeniem gospodarki rynkowej? Czy dalsze rozregulowanie rynku? Ani jedno, ani drugie. Zgadzam się z Jackiem Żakowskim, który ostatnio w "Polityce" napisał, że nie daj Boże, żeby któraś ze stron zdecydowanie tę walkę wygrała. Nie jest to pierwszy przykład w historii starcia między politycznością rozmaitych wspólnot, a egoizmem poszukiwaczy zysku reprezentowanym obecnie w świecie przez największe korporacje. Jeśli zwycięską okazałaby się strona państwowa, to stanowiłoby to otwarcie dla totalitaryzmu. Przy zwycięstwie korporacji nie ma ograniczeń w zdobywaniu coraz większej przewagi przez nieliczną grupę zwycięzców nad całą resztą. Jest to więc także rodzaj totalitaryzmu, tym razem totalitaryzmu korporacyjnego.
W tych trudnych czasach szczególnie brak instytucji nawiązującej do dobrych doświadczeń RSSG. Czy jest szansa na to, że dotrze to do świadomości decydentów?
W odróżnieniu od RSGG, nie powinna to być jednak tylko debatująca rada mędrców. Powinna ona być wyposażona w instytut zatrudniający kompetentnych i niezależnych badaczy oraz ludzi wyposażonych w zdolność konstruowania rekomendacji dla polityki rządu w ramach uznanych za dopuszczalne w społecznej gospodarce rynkowej. Niemal każde ważniejsze ministerstwo tworzy obecnie tego rodzaju ciała, ale każde z tych ciał jest skażone opcją myślenia i interesów resortu, branży, czy jakiegoś innego wyodrębnionego sektora, co diametralnie obniża możliwość spełnienia przez nie oczekiwanej funkcji strategicznej.
To samo w układach regionalnych i międzyregionalnych. Instytucja, o której mówię powinna mieć cykl życia maksymalnie asymetryczny do wszystkich możliwych cykli politycznych. Można tu wykorzystać niektóre doświadczenia z funkcjonowania RPP. Dwa główne obszary działalności przyszłej RSSG, to - z jednej strony - wypracowywanie długookresowej strategii rozwoju społeczno-gospodarczego kraju i - z drugiej - szeroko zakrojone analizy porównawcze rozwoju społeczno-gospodarczego świata, w tym zwłaszcza krajów naszego regionu. Kryzys otwiera oczy. Przejmując władzę w szczytowej fazie cyklu koniunkturalnego poprzedni rząd pożegnał się z RSSG i RCSS. Uznano wówczas, że nie są potrzebni ani doradcy niezależni, ani nawet częściowo niezależni. Kryzys pokazuje, że są nieodzowni.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał Marek Misiak