Kto naprawdę przebrnął przez traktat akcesyjny?
Dokładnie za tydzień, w środę 16 kwietnia, w Muzeum Starożytnej Agory pod Akropolem premierzy 25 państw-stron kolejno podpiszą (około godziny 17) jeden oryginalny egzemplarz dokumentu sporządzonego w 20 językach, a zatytułowanego: "Traktat pomiędzy (tu nazwy 15 dotychczasowych państw członkowskich) a (nazwy 10 nowych państw) dotyczący przystąpienia (nazwy tychże 10 państw) do Unii Europejskiej".
Właściwy traktat liczy tylko trzy artykuły i gdyby odcedzić z niego preambułę i dyplomatyczną epistolografię, to zmieściłby się na jednej stronie A4 wydrukowany całkiem dużym stopniem pisma. Za to stanowiący integralną część traktatu tzw. akt dotyczący warunków przystąpienia 10 państw oraz dostosowań w dotychczasowych traktatach unijnych zajmuje - wraz z załącznikami, protokołami i deklaracjami - 57 obszernych komputerowych plików. W formie wydrukowanej wszystkie to dokumenty liczą ponad 5,5 tys. stron.
Wczoraj Rada Ministrów podjęła uchwałę o wyrażeniu zgody na podpisanie traktatu przez Polskę. Dzisiaj zostanie on zatwierdzony przez Parlament Europejski w Strasburgu, a pojutrze będzie przedmiotem zapowiadającej się - jak zwykle w takich razach - dramatycznie debaty w naszym Sejmie. Można postawić każde pieniądze, że absolutna większość decydentów i europejskich, i polskich bazuje nie na oryginalnym tekście traktatu, lecz na lepszych czy gorszych streszczeniach i omówieniach. Nasi parlamentarzyści ograniczają się do przeczytania tzw. przewodnika po traktacie, liczącego tylko 112 stron.
Ich wygodnictwo daje się zrozumieć, albowiem ta najbardziej skomplikowana w dziejach umowa międzynarodowa jest lekturą wyjątkowo trudno przyswajalną. Z drugiej jednak strony - wypracowanie pisane na podstawie lektury oryginału ma zupełnie inną wartość, niż ściągnięte z bryku kupionego na ulicznym straganie.