Lewitująca światłość na wysokości

Zamieniając świeczkę na żarówkę zgodziliśmy się na zwisające lampy, abażury, kable, instalację elektryczną i jej stałą konserwację. Za niedługo ten cały trud i kosztowny znój może zniknąć. Nadchodzą czasy prawdziwego "oświecenia" - lewitujące żarówki są już blisko!

Człowiek skuszony wizją elektrycznego oświetlenia starał się wynaleźć żarówkę od połowy XIX wieku. Wreszcie w 1878 roku Joseph Wilson Swan opatentował długo wyczekiwane odkrycie.

Niecały rok później, uznany przez historię za jej prawowitego wynalazcę, Thomas Edison w laboratorium w Menlo Park udoskonalił urządzenie Swana, aby w parę lat później stworzyć pierwszą elektrownię, skonstruować przełączniki, liczniki, bezpieczniki, a także cały system dystrybucji elektryczności. W 1882 r. w jednej z dzielnic Nowego Jorku rozbłysło światło. Musiało minąć ponad sto lat, aby zarówno żarówka, jak i system zasilania elektrycznego diametralnie zmienił swoje oblicze.

Reklama

Niedawno świat zadziwił wynalazek genialnego dziewiętnastolatka z Australii - Chrisa Riegera. Student drugiego roku na Uniwersytecie Queensland skonstruował prototyp lewitującej żarówki. Utalentowany młodzieniec z sukcesem połączył technologię lewitacji magnetycznej oraz bezprzewodowego przesyłu energii elektrycznej. Jak skromnie wyznał mediom: - Skoro obie technologie są już dobrze opracowane, stworzenie mojego urządzenia było zaledwie kwestią ich połączenia.

Podwaliny technologii bezprzewodowego przesyłu prądu, która umożliwiła ambitny eksperyment, powstały w MIT (Massachusetts Institute of Technology). Prace nad nią trwają nieprzerwanie od 2006 roku pod kryptonimem projektu WiTricity. Parę miesięcy temu reprezentujący MIT, Eric Giler, zademonstrował na konferencji prasowej skutecznie działający system i zapowiedział, że wkrótce trafi on na rynek światowy.

Z kolei technologia lewitacji magnetycznej, czyli zjawiska polegającego na unoszeniu się obiektów bez kontaktu z podłożem pod wpływem oddziaływań pól - magnetycznego i elektromagnetycznego - do tej pory znajduje zastosowanie głównie w fizyce wysokich energii, w pojazdach trakcyjnych czy magnetycznych łożyskach, czyli wszędzie tam, gdzie koniecznością jest utrzymywanie materiału bez kontaktu z innym elementem układu.

Nad pionierskim systemem oświetlenia - LevLight - Chris Rieger pracował zaledwie pół roku, co przypomina złotą edisonowską zasadę: Jeden prosty wynalazek co 10 dni i jedno znaczące odkrycie raz na pół roku. Rieger twierdzi, że wystarczyło wyregulować obie technologie tak, aby pole magnetyczne generowane przez układ bezprzewodowego przesyłu prądu nie kolidowało z polem umożliwiającym lewitację. W tym celu stworzył udoskonalony lewitator o większej mocy, wyposażony w system kontrolny. Urządzenie pobiera około 0,25 A, zachowując stabilność przy 12 V.

Innowacyjny system wróży szybkie zmiany we współczesnym przemyśle oświetleniowym. Czujni inwestorzy nie przegapili wynalazku młodego Australijczyka. Pierwszą firmą, która zadeklarowała finansowanie dalszych badań nad udoskonaleniem "lewitującego światła" jest American Bulb Corporation - lider na amerykańskim rynku oświetleniowym.

Być może unoszące się w powietrzu żarówki są tylko początkiem dla innych lewitujących sprzętów rtv i agd, których akrobacje będziemy sterować jednym kiwnięciem palca. Mimo iż większość ludzi woli twardo stąpać po ziemi, warto zastanowić się, czy na dłuższą metę grawitacja nie jest nudna i czy nie lepiej, choćby na chwilę, oderwać się od gruntu i poczuć się jak na stacji kosmicznej!

Michał Mądracki

Zobacz wynalazek genialnego Australijczyka

Private Banking
Dowiedz się więcej na temat: żarówka | Private Banking | oświetlenie | cały
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »