Liczba ludzi przekroczyła 8 mld. Nadchodzi globalna wędrówka ludów?
Zgodnie z projekcją OECD (Organizacja Współpracy Gospodarczej i Rozwoju) wczoraj 15 listopada 2022 roku ludność świata przekroczyła 8 miliardów. Oznacza to, że dodatkowy miliard mieszkańców Ziemi pojawił się jedynie w okresie 11 lat. Prof. Maciej Duszczyk z Uniwersytetu Warszawskiego, odpowiada na pytanie, czy czeka nas globalna wędrówka ludów? Polska na tej mapie świata w ostatnich latach zmieniła swój status i stała się krajem imigracyjnym.
BIZNES INTERIA na Facebooku i jesteś na bieżąco z najnowszymi wydarzeniami
Jednocześnie szacuje się, że pierwszy miliard ludzi pojawił się na naszym globie na początku XIX wieku. Przyczyn takiego stanu rzeczy jest bardzo wiele. Na pewno do kluczowych można zaliczyć postęp medycyny (wydłużanie się średniego okresu życia człowieka oraz spadek wskaźnika umieralności niemowląt), masowe szczepienia na choroby zakaźne oraz poprawę świadomości co do higieny.
Do najbardziej licznych populacji globu zalicza się Chińczyków (ok. 1,45 mld) oraz Hindusów (ok. 1,4 mld). Te dwie populacje zdecydowanie dominują na świecie. Na trzecim miejscu znajdują się Stany Zjednoczone Ameryki Północnej z populacją ok. 330-milionową. Powyżej 200 mln mieszka m.in. w Indonezji, Pakistanie, Nigerii i Brazylii. Jednocześnie ocenia się, że tempo przyrostu ludności na świecie w kolejnych latach wyhamuje. Stanie się tak głównie z dwóch powodów.
Po pierwsze w zakresie wydłużania się przeciętnego okresu życia człowieka praktycznie doszliśmy do przysłowiowej "ściany" i bez przełomu w geriatrii nie ma przestrzeni do dalszego postępu w tym zakresie. Po drugie maleje wskaźnik dzietności, a więc statystyczna kobieta ma mniej dzieci w trakcie swojego życia, niż to było jeszcze kilkadziesiąt lat temu. Z dostępnych prognoz ONZ wynika, że na kolejny miliard trzeba będzie poczekać ok. 15-17 lat, czyli o kilka lat dłużej niż pomiędzy 7 a 8 miliardem.
Bardzo trudno jest obecnie ocenić, kiedy liczba ludności Ziemi zacznie spadać. Stałoby się to wtedy, kiedy tzw. globalny wskaźnik dzietności spadłby do ok. 2,1-2,5. W uproszczeniu oznaczałoby to, że statystyczna kobieta na świecie nie miałaby więcej niż dwoje dzieci w krajach, gdzie istnieje niski poziom umieralności niemowląt oraz trójki dzieci tam, gdzie ten wskaźnik jest gorszy. O ile ten pierwszy warunek jest już spełniony, to do osiągnięcia tego drugiego jeszcze daleka droga. Odwołując się ponownie do prognoz ONZ, to liczba mieszkańców Ziemi osiągnie swoje maksimum pod koniec tego wieku, kiedy osiągnie ponad 10 mld ludzi i od tego momentu zacznie spadać. Te wszystkie liczby są wynikiem modeli demograficznych, które sprawdzają się bardzo dobrze w krótkiej i średniej perspektywie, natomiast ich wiarygodność w perspektywie długookresowej jest bardzo ograniczona. Wynika to z braku możliwości przewidzenia takich zjawisk jak wojny, globalne pandemie czy efekty zmian klimatycznych, a co wpływa bezpośrednio na liczbę ludności zarówno w konkretnych regionach, jak i na całym świecie.
W dyskusji na temat ludności na świecie pojawia się jeszcze kilka kwestii. Dotyczą one m.in. tzw. zdolności absorpcyjnych planety, a więc czy możliwe jest dostarczenie odpowiedniej ilości żywności dla tak szybko rosnącej populacji oraz, czy środowisko naturalne Ziemi jest w stanie wytrzymać tak duże obciążenie. Co do zasady panuje wśród naukowców zgoda co do tych dwóch zagadnień. Pada prosta odpowiedź - nie. Tak więc ograniczenie globalnego przyrostu ludności, a w dłuższej perspektywie jej ograniczenie, to dobra informacja dla świata. Do tego dochodzi zróżnicowanie regionalne w dostępności do dóbr i usług. Bardzo dobrze problem ten odzwierciedla wskaźnik rozwoju społecznego (Human Development Index) dzielący w uproszczeniu państwa świata na trzy kategorie: wysoko, średnio i słabo rozwinięte. Te pierwsze mają co do zasady nadmiar dóbr, te ostatnie ich zasadniczy niedobór. Jednocześnie jednak te pierwsze zmniejszają swoje populacje i mierzą się ze starzejącym się społeczeństwem, a te drugie wręcz odwrotnie. W efekcie możliwe są masowe migracje na poziomie światowym, których przecież już obecnie doświadczamy. Tego właśnie zagadnienia dotyczy niniejszy tekst.
Teorii tłumaczących dlaczego ludzie migrują, jest co najmniej kilkadziesiąt. Najbardziej popularna z nich opisująca tzw. czynniki wypychające i przyciągające (push and pull factors) odwołuje się do naturalnej potrzeby człowieka, jakim jest chęć życia w bezpiecznym i zasobnym środowisku. To jednak zdecydowanie za mało, aby do migracji dochodziło. Potrzeba jeszcze co najmniej dwóch czynników.
Pierwszym z nich jest informacja. Ludzie po prostu muszą wiedzieć, że gdzieś indziej jest inaczej niż w okolicy, w której mieszkają. Obecnie, dzięki umasowieniu internetu, dostęp do informacji jest praktycznie nieograniczony. Nawet w państwach dyktatorskich nie udaje się kontrolować w pełni treści przekazywanej przez internet. Tak więc można uznać, że ten pierwszy czynniki jest spełniony.
Drugi dotyczy środków przemieszczania się, szczególnie na duże odległości i jej kosztów podróży. Wyobraźmy sobie, z jakimi ograniczeniami w tym zakresie musieli zmagać się nasi przodkowie wtedy, kiedy pojawił się na świecie pierwszy miliard ludzi, a jak to wygląda teraz. Tanie linie lotnicze, sieci migracyjne oraz połączenia promowe i autobusowe powodują, że ludzie mieszkający, używając słownictwa z "Gwiezdnych Wojen", na rubieżach obecnego świata, nie mają już większych problemów, aby wyjechać do zupełnie innego zakątka świata. Tak więc ten drugi czynnik także jest spełniony.
Oczywiście jednak pozostaje jeszcze wiele barier w przemieszczaniu się. Do najpoważniejszych należą polityki migracyjne państw (np. polityka wizowa), do których wiele osób chciałoby przyjechać, szczególnie z państw słabo rozwiniętych, ale również polityka emigracyjna krajów, które traktują prawo do wyjazdu z niego jako przywilej. Przykładowo szacuje się, że w przypadku Rosji tylko 15 proc. obywateli posiada paszporty. W krajach afrykańskich jest to jedynie kilka procent. Tak więc dzisiaj głównym ograniczeniem nie jest transport czy wiedza, ale polityka.
W tym miejscu trzeba wprowadzić jedno kluczowe zastrzeżenie. Migracje zawsze podlegały ograniczeniom i zawsze będą im podlegać. Co prawda na świecie istnieją ugrupowania państw, które znoszą ograniczenia w przemieszczaniu się, gdzie najlepszym przykładem jest Unia Europejska z jej swobodnym przepływem osób i strefą Schengen, ale jednak zdecydowana większość państw traktuje kontrolę zarówno wyjazdów ich obywateli, jak i przyjazdów cudzoziemców jako element swojej suwerenności. Najbardziej restrykcyjne polityki w tym zakresie prowadzą takie państwa jak Korea Północna czy Iran.
Ponadto należy zgodzić się ze stwierdzeniem, że pomimo uzasadnionych powodów, kraje bogatej północy nie są w stanie przyjąć wszystkich z biednego południa, dlatego też tworzone są wspomniane już tzw. selekcyjne polityki migracyjne, w myśl których rządzący decydują kto może, a kto nie, wjechać i przebywać na terytorium danego państwa. Dobrym przykładem jest tu Polska, która prowadzi bardzo liberalną politykę migracyjną, szczególnie w kontekście potrzeby uzupełniania niedoborów na rynku pracy odnośnie do obywateli z takich państw jak Ukraina, Białoruś czy Gruzja, ale jednocześnie bardzo restrykcyjną w zakresie napływu obywateli z państw afrykańskich czy z Bilskiego Wschodu, nawet w kontekście udzielania im ochrony międzynarodowej.
Wzrost globalnej liczby ludności przy utrzymujących się różnicach demograficznych, społecznych i ekonomicznych oraz zjawiskach opisanych powyżej na pewno będzie stawiał migracje na czele wyzwań, z jakimi będzie musiał mierzyć się świat w przyszłości. Już obecnie wykrystalizowały się kanały migracyjne dobrze opisane w literaturze. Do najczęściej używanych są te z Afryki i państw Bilskiego Wschodu do Unii Europejskiej (dwa śródziemnomorskie, bałkański oraz otwarty niedawno środkowoeuropejski przez Białoruś i Polskę do krajów Europy Zachodniej), z Ameryki Łacińskiej i Meksyku do USA i Kanady oraz z państw Azji Środkowej do państw arabskich. Można napisać, że świat jest w ruchu. Można także pokusić się o przewidzenie kilku tendencji demograficznych, które na pewno będą wpływać na skalę i formy migracji w przyszłości.
Najszybszy przyrost ludności dotyczy obecnie kontynentu afrykańskiego. Przykładowo populacja Nigerii w 2030 roku zbliży się do 300 mln. Jednocześnie Indie zdetronizują Chiny pod względem liczby ludności. W krajach wysoko rozwiniętych liczba ludności będzie utrzymywać się na podobnym do obecnego poziomie. Liczba ludności we wszystkich krajach OECD do 2030 roku wzrośnie nieznacznie do 1,48 mld osób, choć np. w Polsce prognozuje się spadek o ok. 1 mln.
Główne pytanie w kontekście demografii, jakie można zadać to, czy naprawdę o sile państw decyduje ich sytuacja demograficzna, a więc czy migracje są konieczne, aby odpowiadać na problemy demograficzne? Jeżeli tak by było, to jednak świat wyglądałby zupełnie inaczej niż obecnie. Tymczasem, jak pokazuje wspomniany już wskaźnik rozwoju społecznego, najlepiej żyje się w krajach, nie tych najbardziej licznych, ale tych, które w odpowiedni sposób rozwinęły swoje systemy ekonomiczne i społeczne, w tym dostęp do edukacji czy ochrony zdrowia. Bardzo ważny jest również poziom demokracji, zaangażowania społecznego czy praworządności. Nie można jednak w tym kontekście zapominać o strukturze społecznej. Na pewno o wiele gorsze perspektywy rozwojowe na przyszłość mają te państwa, które przy starzejącym się społeczeństwie nie poradziły sobie z wyzwaniem aktywności osób starszych na rynku pracy. W ich bowiem przypadku wskaźnik obciążenia pokoleń może powodować negatywne konsekwencje rozwojowe. Tak więc wyzwanie nie dotyczy samej liczby ludności, ale modelu państwa, które dostrzeże problemy i będzie umiało im sprostać. W ten koncept wpisuje się również kwestia migracji. Jeżeli chcielibyśmy zmierzyć się z wyzwaniami dotyczącymi z jednej strony zwiększania się liczby ludności, a z drugiej olbrzymiego zróżnicowania regionalnego na świecie, to na pewno kluczowa jest edukacja. Niestety na świecie nadal ok. 20 proc. dzieci i młodzieży pozostaje poza systemem edukacji. W krajach Afryki Subsaharyjskiej jest to nawet ponad 30 proc., natomiast w krajach wysokorozwiniętych jest to poniżej 2 proc.
Pokazuje to olbrzymie zróżnicowanie i tak naprawdę pozbawia szans te dzieci, które nie mają szans zdobywać wykształcenia. Dlatego też kluczowe jest zwiększanie szans edukacyjnych dzieci i młodzieży w regionach zapóźnionych. Jeżeli mogłyby one uzyskać na początku chociażby podstawowe wykształcenie, to otworzy się szansa nie tylko dla nich bezpośrednio, ale i regionów, w których mieszkają. Ma to również istotne znaczenie z punktu widzenia migracji. Truizmem jest powiedzenie, że w krajach rozwiniętych o wiele łatwiej odnajdą się i zostaną zaakceptowane osoby chociażby z podstawowym czy średnim wykształceniem formalnym niż imigranci, którzy nie mieli szansy uczęszczać do szkół. Innym elementem jest model rozwojowy państw afrykańskich, z Bliskiego Wschodu czy azjatyckich. Bardzo boleśnie przekonaliśmy się w ostatnich latach, że transferowanie liberalnej demokracji, która tak dobrze sprawdza się w Europie czy Stanach Zjednoczonych, nie przynosi efektu. Dlatego też należy wspierać te państwa, tworzyć własne modele rozwoju społecznego i ekonomicznego, ale jednocześnie dbać o przestrzeganie podstawowych praw człowieka i zapobiegać konfliktom zbrojnym.
W literaturze przedmiotu panuje zgoda, że migracje nie są remedium na procesy demograficzne zarówno państw wysyłających, jak i przyjmujących. Są jednak faktem, który musi być brany pod uwagę. W modelu idealnym osoby pożądane w państwach przyjmujących przemieszczają się bez większych utrudnień, ale jednocześnie proces ten wzmacnia, a nie osłabia potencjał rozwojowy państw wysyłających. Można tu wskazać z jednej strony przepływy finansowe od migrantów do ich rodzin (remittances) oraz transfer wiedzy polegający na wspieraniu technologicznym rozwoju poprzez udział w nim migrantów, w tym tych, którzy po pobycie za granicą wrócili do państwa pochodzenia.
Z drugiej strony chodzi o poprawę struktury społecznej i utrzymanie dzięki migracji potencjału rozwojowego państw imigracyjnych, czyli taki, których liczba przyjeżdżających zdecydowanie przeważa nad wyjeżdżającymi. Oczywiście taki konsensus bardzo trudno będzie uzyskać, ale alternatywą są niekontrolowane procesy migracyjne, upolitycznienie migracji poprzez stymulowanie i sterowanie migracjami, tak aby destabilizować niektóre państwa, czyli to, co robią obecnie, w bardziej zawoalowany sposób Recep Tayyip Erdoğan oraz zupełnie otwarcie Władimir Putin czy Aleksandr Łukaszenka, a więc w wyniku tego budowa z takich miejsc jak Unia Europejska czy USA niedostępnych dla migrantów fortec. Do niczego dobrego nie może to doprowadzić.
Jeszcze kilka lat temu Polska była uważana za kraj typowo emigracyjny. Po wejściu do Unii Europejskiej do takich krajów jak Wielka Brytania, Niemcy, Norwegia czy Irlandia wyjechało kilkaset tysięcy Polaków. Sytuacja zmieniła się zasadniczo po ataku Rosji na Ukrainę w 2014 roku, co skończyło się anektowaniem Krymu i kilku innych regionów tego kraju. To od tego momentu, dzięki liberalnej polityce w zakresie dostępu do rynku pracy, Polska zaczęła się zmieniać w kraj imigracyjny. Do 24 lutego, czyli do ponownego ataku Rosji na Ukrainę i rozpoczęcia pełnoskalowej wojny w Polsce mieszkało ok. 1,3 mln Ukraińców.
Obecnie, czyli pod koniec października 2022 roku w Polsce przebywa ok. 2,2 mln Ukraińców, z czego 1 mln to uchodźcy wojenni. Do tego trzeba doliczyć ok. 500-600 tys. obywateli innych państw, którzy mieszkają w Polsce. Oznacza to, że liczba cudzoziemców zbliża się do 3 mln. Oznacza to, że Polska na migracyjnej mapie świata zdecydowanie w ostatnich latach zmieniła swój status i stała się krajem imigracyjnym. Świadczy o tym również próba otwarcia szlaku migracyjnego przez Polskę, o czym pisałem już wcześniej.
Czy napływ imigrantów wpływa na sytuację demograficzną Polski?
Oczywiście, że tak! Jednak efekt tego napływu będzie krótkookresowy i nie zmieni zasadniczo sytuacji Polski, jako kraju ze zmniejszającym swoją liczbę i starzejącym się społeczeństwem. Można w pewnym uproszczeniu stwierdzić, że migranci, którzy napłynęli do Polski "kupili nam czas" na podjęcie i wdrożenie decyzji na temat przyszłości ekonomicznej i społecznej Polski. Teraz już naprawdę na zakończenie - odpowiedź na pytanie z tytułu
Wszystko wskazuje na to, że w najbliższych latach migracje nie będą ustawać, ale będą nieść ze sobą coraz więcej wyzwań. Jednak czy procesy te będzie można nazwać "nową wędrówką ludów", nie zostało jeszcze przesądzone. Czasu na wypracowanie nowego konsensusu migracyjnego na świecie nie zostało jednak już dużo. Czas działać.
Prof. Maciej Duszczyk - badacz społeczny, prorektor ds. naukowych Uniwersytetu Warszawskiego