"Liczę, że niedługo znów będzie można mówić o rozwoju biznesu"

Jestem zły. Wszyscy zaczynają być źli na to, jak się zarządza pandemią. Wszyscy czekają na moment, gdy po prostu będzie mowa o rozwoju biznesu a nie jego utrzymania. Dzisiaj wszyscy mówią o tym jak przetrwać - mówi w rozmowie z Interią Marek Moczulski, prezes firmy Unitop, jednego z największych producentów chałwy i sezamków w Europie. W latach 2014-2019 pełnił funkcję prezesa w firmie Bakalland.

Bartosz Bednarz: Co można teraz zrobić, żeby nie pogrążyć gospodarki?

Marek Moczulski, prezes Unitop: - Po pierwsze - dać gospodarce funkcjonować. Biznes dostosował się do nowego rygoru sanitarnego. Nie trzeba było znowu zamykać firm, a ewentualnie przygotować dodatkowy zestaw wytycznych bezpieczeństwa. Po drugie - nie wpadać w panikę, a działać racjonalnie, bo o wiele więcej wiemy już o wirusie. Nie jestem politykiem, ale zamiast zajmować się rekonstrukcjami rządu, wewnętrznymi konfliktami, warto było wybudować szpitale tymczasowe wcześniej, zadbać o medyków, przygotować dodatkowe pieniądze dla służby zdrowia. I nie byłoby tego cyrku. Jeśli czytam, że za trzy-cztery miesiące powinniśmy osiągnąć odporność stadną, to po co pogrążać gospodarkę?

Reklama

- Jestem zły. Wszyscy zaczynają być źli na to, jak się zarządza pandemią. To poważny problem. Abstrahuję od tego, co rząd wymyśla, jaką ruletkę stosuje, jak nielogiczne są pewne rzeczy, bo brak przygotowania wszyscy widzą, ale obawiam się o liczne konsekwencje pandemii, które ujawnią się jak już się sytuacja zdrowotna uspokoi. I to w ujęciu makro, jak i mikrogospodarczym.

Jeszcze kilka dni temu wydawało się, że pełny lockdown (kwarantanna narodowa) jest praktycznie pewny. Dzisiaj jest już nadzieja, że może uda się tego scenariusza uniknąć.

- Każdy kryzys oczyszcza przestrzeń gospodarczą z firm zombie, które w normalnych warunkach nie powinny działać. Ale dzisiaj mamy inną sytuację. Żeby zrobić jeden ołówek, potrzeba kooperacji kilku tysięcy ludzi zaangażowanych w ten proces i wielu branż. Wydaje się - prosta rzecz, ale gdy łańcuchy dostaw zostaną zerwane, to nawet tak nieskomplikowany produkt jak ołówek nie powstanie.

- Mamy do czynienia z bezprecedensową ingerencją państwa w rynek. Nie oczyszcza ona firm źle zarządzanych, które miały produkty niskiej jakości. Jesteśmy w sytuacji, w której przedsiębiorcy chcą pracować, mają sprawnie działające modele biznesowe, dostarczają świetne usługi lub produktu, ale nie mogą, bo im się tego zabrania. I to ma wymiar niesamowicie globalny. Nie dotyczy tylko Polski, a całego świata.

W jakiej kondycji z perspektywy biznesu jest obecnie gospodarka?

- Każdy ma swoje gospodarstwo rodzinne. W tej chwili w Polsce są miliony osób, którym zabrania się pracować. Konsumpcja istotnie spada i tworzy się niebezpieczna spirala, w efekcie której mniej pieniędzy wpływa do budżetu, a wydatki stale rosną. To krok do katastrofy, chociaż słyszymy, że budżet jest w dobrej kondycji. Pandemia odbije się na sytuacji finansowej wszystkich, ale niesie również zdrowotne i psychiczne problemy.

- Ze strony czysto ludzkiej nastąpiła erozja zaufania do polityków, która i tak nie była zbyt duża, do świata nauki, do autorytetów. Obywatele - nawet jeśli ktoś będzie krzyczał pali się - w przyszłości nie zareagują. Stracili zaufanie m.in. do WHO, które na początku pandemii i w późniejszych czasie wydawało sprzeczne komunikaty. Będzie bardzo trudno odbudować zaufanie, a przecież już pojawiają się ostrzeżenia, że kolejne pandemie przed nami. Jeśli działa się na emocjach, a nie opiera na faktach, to jak mam wierzyć tym profesorom, którzy wysyłają sprzeczne komunikaty do społeczeństwa. Do tego postępuje erozja zaufania do instytucji państwowych i tworzonego prawa.

Ekonomiści wskazują, że sektor produkcyjny jeszcze działa bez zakłóceń.

- Pracujemy na tyle, na ile można. Mamy zakłady produkcyjne, w których nawet jeszcze przed zaleceniami GIS, wprowadziliśmy separację zmian, dezynfekcję, a kto może pracuje zdalnie. Zrobiliśmy wszystko, żeby pracownicy byli bezpieczni, by zapewnić ciągłość produkcji.

- Oczywiście ludzie nie są na samotnej wyspie. Zdarzały się przypadki, że ktoś się zakaził. Wtedy jedna zmiana przechodziła na kwarantannę. I tak mogłoby to działać dalej, nawet przy obecnych liczbach dziennych zakażeń. Nie mieliśmy transmisji wirusa w zakładach produkcyjnych. Tylko, że nie chodzi tu wyłącznie o produkcję. Jak z tym ołówkiem... bez usług, handlu, jak się zamknie galerie, to kto sprzeda te produkty?

Branża sprzedaży online przyśpieszyła.

- To złudzenie. Online nie zastąpi sprzedaży tradycyjnej. Może być jej uzupełnieniem, ale nie filarem. Multikanałowość sprzedaży jest świetna i będzie się rozwijać. Handel internetowy rośnie i zyska na znaczeniu, ale pozostanie jeszcze bardzo długo tylko uzupełnieniem dla tradycyjnych kanałów.

Firmy utrzymały płynność?

- My płacimy na czas. Nie mamy żadnych zaległości płatniczych. Mamy dobry cashflow. Nie zaobserwowaliśmy drastycznych przypadków na rynku, że ktoś nadużywa tematu pandemii, by nie płacić albo przedłużać chorobliwie terminy płatności. W tych czasach gotówka i płynność są absolutnie kluczowym wyzwaniem. Bardzo tego pilnujemy. Dwa dni przed terminem zapłaty dzwonimy do naszych kontrahentów czy nie będzie żadnych problemów. Mocno dbający o biznes tak robią dzisiaj.

Słaby złoty pomaga?

- Nie do końca jest tak. Ktoś, kto produkuje w Polsce i sprzedaje np. w UE - chwilowo ma lepiej. Gdybym miał tylko surowce krajowe, to bym na słabym złotym zyskiwał. Ale kupuje dużo za granicą, rozliczam się w euro i dolarach. To nie jest tak, że mnie obecny kurs złotego cieszy. Nie jest to szczególnie korzystne.

Z danych za ostatnie miesiące eksport wyraźnie odbił po załamaniu w II kw.

- Mamy utrudnioną sytuację w pozyskiwaniu nowych rynków, z wdrażaniem nowych produktów. Wszystko się pozamykało w II kw. Latem było faktycznie znacznie lepiej, ale od września ponownie ograniczenia biorą górę. Dbamy o relacje z klientami, którzy są z nami od lat. Dzięki temu nie mamy zawirowań w sprzedaży. W kwietniu cały świat stanął. My też. Ale obecnie jest dobrze i wierzę, że drugiego takiego miesiąca nie będzie.

- Wchodzimy do Kuwejtu, Arabii Saudyjskiej z poszerzoną ofertą. Rozmawiam z Kanadą i Australią. Udało się zachować relacje, nie przerwać dostaw. Mocno pracujemy nad pozyskaniem nowych rynków, co w formule zdalnej wcale nie jest takie proste. Wszyscy czekają na moment, gdy po prostu będzie mowa o rozwoju biznesu a nie jego utrzymania. Dzisiaj wszyscy mówią o tym jak przetrwać. Biznes nie można stać w miejscu, jest wiele rzeczy do zrobienia.

Boi się pan wzrostu inflacji?

- Boję się hiperinflacji. Cały świat drukuje pieniądze. Im wcześniej powie się dość, otworzy gospodarkę, tym lepiej.

Co będzie determinować rozwój biznesu w 2021 r.? Pojawiły się nadzieje, że szczepionka już będzie, czyli temat pandemii zejdzie - być może - na drugi plan.

- Ceny prądu będą coraz większym problemem dla produkcji. W Polsce w zeszłym roku były one jednymi z najwyższych w Europie. To nie jest już kraj taniej produkcji. Siła robocza nie jest najtańsza. Ale dla polskiego przedsiębiorcy równie dużym wyzwaniem jest niestabilność prawa. Pokazuje to choćby przykład tzw. piątki dla zwierząt.

Rozmawiał Bartosz Bednarz

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »