Łódzki desant odchodzi - skąd będzie następny?
Warszawo centryzm, czy jakikolwiek inny centryzm, jest teorią chybioną i nie możliwą do obrony. No bo dlaczego coś, w jednym określonym miejscu, miałoby być lepsze od tego samego, gdzie indziej.
Warszawo centryzm, czy jakikolwiek inny centryzm, jest teorią chybioną i nie możliwą do obrony. No bo dlaczego coś, w jednym określonym miejscu, miałoby być lepsze od tego samego, gdzie indziej. No, chyba że chodzi o wadowickie kremówki. To zgoda. Ale jak obronić tezę, że np. w Warszawie właśnie, albo w Paryżu, Gdańsku czy Kutnie rodzą się sami mądrzy i wielcy ludzie, kiedy już przed wojną słynny rebe mówił, że w jego mieście to rodzą się tylko małe dzieci. Ale tak pojmowana zasada centryzmu ma wielu zwolenników - tak przynajmniej zdawałaby się świadczyć nasza najnowsza historia.
Oto bowiem w latach ustroju powszechnej szczęśliwości uznano, że kwintesencją trudu robotniczego jest zawód górnika. Nie podejmuję się dyskutować z tą teorią, więc przyjmijmy, że tak było. Tyle, że o ile mam wiele szacunku dla górniczego trudu, o tyle nie rozumiem dlaczego zaraz rządy w całym kraju ma sprawować przedstawiciel tego szlachetnego zawodu. Trud - trudem, szacunek - szacunkiem, ale niezbędne umiejętności też by się przydały. Gorzej. Wiadomo przecież, że czy to premier czy prezydent, czy wreszcie - jak w tym przypadku - I sekretarz, rządzi przede wszystkim za pośrednictwem rozumu ludzi, którymi się otacza: ministrów, doradców, czy jak jeszcze ich sobie nazwiemy. O ile więc jeden sztygar czy górnik przodowy, nawet na najwyższym stanowisku, jeszcze krzywdy nie czyni - o tyle cała ich gromada na najbardziej eksponowanych stanowiskach w kraju musi doprowadzić do katastrofy. To był desant śląski w latach siedemdziesiątych.
Następnie była ponura dekada lat osiemdziesiątych o której większość z nas chciałaby jak najszybciej zapomnieć, aż wreszcie "wybuchła" demokracja. Demokracja, demokracją, ale centryzm pozostał i miał się dobrze. Tylko tym razem kwintesencją wszystkiego był stoczniowiec. Kto nie miał choćby krótkiego stażu w jakiejś stoczni - ten się nie liczył. Kadrowi tych zakładów przeżywali złote czasy, każdy chciał mieć papierek, że chociaż przez kilka dni budował statki. Wtedy wydawało się oczywiste, że wszyscy wielcy i najmądrzejsi ludzie rodzą się w Gdańsku. To był czasu desantu gdańskiego. Desant gdański, jak miał swój początek, tak miał i koniec, ale tymczasem, niepostrzeżenie...
Od początku lat 90 Warszawę, wiele ważnych instytucji i urzędów, opanowuje Łódź. To znaczy może nie cała Łódź, ale łódzcy ekonomiści, absolwenci Wydziału Ekonomiczno-Socjologicznego Uniwersytetu Łódzkiego. Jego najbardziej prominentni przedstawiciele to:
- Marek Belka, doradca ekonomiczny prezydenta, najprawdopodobniej przyszły minister finansów,
- Jarosław Bauc, były minister finansów, "kozioł ofiarny", "winowajca", "kiler budżetu",
- Jerzy Kropiwnicki - szef Centrum Studiów Strategicznych, znany z tego, że nawet jak jego usta milczą (bo zostały siłą zamknięte) to dusza śpiewa tak bardzo głośno,
- Jacek Saryusz-Wolski, szef Urzędu Komitetu Integracji Europejskiej,
- Anna Fornalczyk - była szefowa Urzędu Antymonopolowego,
- Cezary Józefiak, Bogusław Grabowski ("nieugięty") i Jerzy Pruski - członkowie Rady Polityki Pieniężnej.
Jak łatwo zauważyć tylko jeden profesor Belka ma w swoim opisie słowo "przyszły", dwoje ma już "były" lub "była", a kolejnych dwóch będzie miało niebawem. Co do trzech ostatnich: "nie ma jasności w temacie". Przyszłość pokaże. Jakby jednak z nią nie było staje się faktem to, że desant łódzki powoli zaczyna przechodzić do historii. Skąd nadlecą następni spadochroniarze?