Ludwik Sobolewski: Duży biznes z papieru [FELIETON]

Gdybym przyjechał do Warszawy jako zagraniczny turysta, na przykład jako jakiś Francuz, Hiszpan czy choćby Anglik, to byłbym zaciekawiony, czy jest tutaj rzeczywiście tak, jak na moim Zachodzie. Coś bym wiedział o Polsce przed przyjazdem i chciałbym się przekonać, czy to jest kraj zmodernizowany naprawdę, czy tylko na niby.

To jest też pytanie o typ miejscowej kultury. Tej rozumianej jako wrażliwość na historię, tradycję, spuściznę. Na rzeczy nieznajdujące się w obrębie takiego czy innego głównego nurtu. Na smaki osobliwe, niepowszechne, nawet skazywane na wyginięcie.

Zatem gdybym był tym Francuzem, Hiszpanem albo Anglikiem, najdalej w drugim dniu pobytu w mieście zainteresowałoby mnie, czy w Warszawie są jakieś księgarnie. Sam to zawsze sprawdzam, gdy ląduję w jakimś dużym i znanym mieście za granicą.

"Miejsca, do których ludzie lubią przychodzić"

Ale nie chodzi o księgarnie byle jakie, nie o jakieś empikopodobne, pozbawione duszy sklepy sprzedające książki, gazety, gry, zabawki, wstążki, długopisy i co tam jeszcze. Warte uwagi są tylko księgarnie niepospolite. Miejsca, do których ludzie lubią przychodzić. Niedbające o to, by podłogi, ściany, półki i drzwi były proste, równe, bez zakrzywień, przebarwień, zmarszczek i innych śladów zużycia. Miejsca przechowujące pamięć o ludziach chodzących między szafami z książkami, którzy już dawno odeszli. O których  przypomni deska w podłodze, nagle zaskrzypiała. Miejsca nie wstydzące się książek, także tych ułożonych w stosy tu i ówdzie, bo nie można ich było wcisnąć na  żadną z przepełnionych półek.  

Reklama

Foyles na Charing Cross w Londynie. Libros Merlin w Bogocie. Clarke’s Bookshop i Book Lounge w Cape Town. Manhattańskie Barnes&Noble (kiedy pierwszy raz przyjechałem do Nowego Jorku, było dla mnie zaskoczeniem, że w księgarni może być tak wiele książek). Słynna City Light Booksellers w San Francisco (jeden z ostatnich śladów dawnego miasta wolności). A Paryż? Miasto Świateł (zwane też Miastem Miłości) jest poniekąd jedną Wielką Księgarnią.

"Zajrzyjmy za kulisy księgarni Foyles"

And now, Ladies and Gentlemen, jak śpiewa Patricia Kaas, porozmawiajmy o pieniądzach. Bo te romantyczne księgarnie mają jak najbardziej coś z nimi wspólnego. I to w sensie zysków, nie strat.

Ale jak to? Ludzie zdobywają wiedzę w Internecie, a jeśli czytają książki, to głównie e-booki. Nie wyobrażamy sobie życia bez telefonu komórkowego, ale na pewno wyobrażamy je sobie bez telewizora, a tym bardziej bez książek.

To są tezy dyskusyjne, choć intuicyjnie prawdziwe. Mamy raporty o stanie czytelnictwa w Polsce, które potwierdzają te publicystyczne prowokacje. Ale zamiast czytać raporty, zajrzyjmy za kulisy księgarni Foyles. Arcywcielenia tego, co można uważać za świątynię książki, osadzoną w klimacie metropolii nad Tamizą lepiej niż londyńska mgła (a raczej smog).

Foyles nie jest osobliwością na tle gospodarki nastawionej na zysk. Kilka pięter w budynku przy Charing Cross Road to ważne aktywa przedsiębiorstwa Waterstones. Zarządza ono też siecią dużych księgarni, nazywającą się tak jak spółka.

Foyles jest perłą w koronie, ma znakomite obroty i zyski. Szefowie grupy Waterstones od kilku lat mówią tu i ówdzie, że może wysłaliby spółkę na giełdę. Jeśli do tego dojdzie, będzie to zapewne giełda albo londyńska, albo nowojorska. Wątek wielkiego kapitału nie kończy się na grupie Waterstones. On się tam dopiero zaczyna. 

Właścicielem spółki jest bowiem agresywny fundusz typu hedge, nowojorski Elliott Investment Management. I, uwaga, Elliott jest także właścicielem amerykańskiej sieci Barnes&Noble. To nie może być przypadek. Elliott is bullish on bookselling business, i to nie tylko w Ameryce. Dostarcza to odpowiedzi na pytanie, czy w krajach takich jak Wielka Brytania, USA, Francja i wiele innych czytanie książek oraz biznes księgarski mają przyszłość.

Jeśli Waterstones zrobi kiedyś swoje IPO, kupienie ich akcji należałoby bardzo poważnie rozważyć.

A co z tym Francuzem, Hiszpanem czy Anglikiem, próbującymi dowiedzieć się, czy w Warszawie są jakieś urokliwe księgarnie? Myślę, że znaleźli przynajmniej kilka takich. Tyle tylko, że są one wielkości mikroskopijnej w porównaniu do tych, które przywołałem wyżej. I nie są kontynuacją historii, zaledwie dopiero tworzą jakieś swoje małe historie. Ale dzielnie sprzedają książki, niepomieszane z mydłem i powidłem. I często dobrą kawę. To jest nawet dobrze. Papierkiem lakmusowym kulturowej kondycji Polski i jej wersji nowoczesności będzie to, co się z nimi stanie za lat, dajmy na to, dwadzieścia.

Ludwik Sobolewski, adwokat, w latach 2006-2017 prezes giełd w Warszawie i w Bukareszcie, obecnie CEO funduszu Better Europe EuSEF ASI.

Autor felietonu wyraża własne opinie i poglądy.

Śródtytuły pochodzą od redakcji.

Felietony Interia.pl Biznes
Dowiedz się więcej na temat: księgarnia
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »