Ludwik Sobolewski: Fortepian na sawannie. Felietony z Afryki

Półmetek wyprawy. Jedziemy, w dwóch etapach, z parku narodowego Etosha w Nambiii do Wodospadów Wiktorii w Zimbabwe. Wybrana przeze mnie droga prowadzi przez Caprivi Strip - wąski pas ziemi namibijskiej wciśnięty między Angolę a Botswanę. Wąski, bo to zaledwie trzydzieści kilka kilometrów szerokości i kilkaset długości. Kiedyś, nawet niedawno temu, toczono o ten region wojny. Specyficzny to zakątek Afryki, bo na jego wschodnim końcu zbiegają się granice kilku państw. Jakby było mało kilometrów do przejechania z Etoshy do Victoria Falls (ponad 1300), będziemy mieć jeszcze dwie granice, Namibia-Botswana i Botswana- Zimbabwe. Gdyby skręcić odrobinę na północ, znaleźlibyśmy się w Zambii. I tak tam będziemy, ale za kilka dni.

Prawie w poprzek Caprivi Strip płynie Okavango, ta oryginalna rzeka, mająca tu jeszcze wygląd normalnej rzeki. Nieco niżej, już w Botswanie, zamienia się w jedyną w swoim rodzaju na świecie deltę. To znaczy uchodzi nie do morza czy oceanu, ale do... sawanny. Rozczłonkowuje się na tysiące odnóg i odnóżek i kończy swój bieg, tworząc niepowtarzalny ekosystem.

Ani takie geograficzne rozważania, ani nawet rozmowa z towarzyszką podróży nie wypełniają całej tak długiej drogi. Myśli się. Czasem z intencją pomyślenia o czymś, a czasem można przyjrzeć się myślom pojawiającym się nagle, bez uprzedzenia. A ponieważ wszystko co istnieje, istnieje dzięki naszemu mózgowi, to warto zajmować go tym i owym. Długa jazda samochodem bardzo dobrze służy takiej sprawie i to jest moja jedyna odpowiedź dla tych, którzy dziwią się, jak można tym w długotrwałym zajęciu znaleźć jakąkolwiek przyjemność.

Reklama

Zaczęło się od Doktora Dolittle

Skąd się ta Afryka w ogóle wzięła jako mit osobisty? To jest również pytanie o to, jak rodzą się indywidualne wyobrażenia, które budują nasze wewnętrzne światy i w jakimś stopniu wpływają na nasze życie.

Zaczyna się to u mnie od książek Hugha Loftinga o doktorze Dolittle. Uczyłem się na nich czytać. Pierwszy tomik, "Doktor Dolittle i jego zwierzęta" w połowie był mi jeszcze czytany przez moje siostry, w drugiej połowie poskładany przeze mnie z literek i wyrazów. Bardzo żałuję, że nie pamiętam tego uczucia, które towarzyszyło momentowi, gdy można było sobie uświadomić: ja czytam! Musiało to być uczucie wspaniałe. Ale nie pamiętam z tego nic a nic. A jak to jest u Was, Drodzy Czytelnicy?

Pamiętam za to doskonale, o czym były te książki. I atmosferę tego, jak dzisiaj mówimy, uniwersum. Kiedy Doktor Dolittle podróżował z foką Zofiją - uratowaną wcześniej przez niego z cyrku w Manchesterze i przebraną za damę z woalką - nocnym dyliżansem przez Anglię, czuło się dokładnie tę ciemną, wilgotną, nieco duszną, smolistą noc. A kiedy wiele lat później zobaczyłem na przedmieściach Oxfordu małe domki z czerwonej cegły, z niewielkimi ogródkami, wiedziałem że po raz pierwszy zobaczyłem taki domek, gdy czytałem o Puddleby, w którym mieszkał Doktor Dolittle.

Cykl książek Hugha Loftinga nie jest o Afryce, choć ten kontynent pojawia się tam wielokrotnie. To książki o zrozumieniu, szacunku, miłości, tolerancji. Chyba przede wszystkim o rozumieniu tego, że wszystkie istoty żyjące mają ze sobą coś esencjonalnie wspólnego. Cóż, najlepsze książki dla dzieci wcale nie są książkami tylko dla dzieci. Nie potrafili tego nigdy zrozumieć autorzy adaptacji filmowych dzieł Loftinga, produkując  dziwaczne, wesołkowate filmy. Jakby nie potrafili zmierzyć się z wielowarstwowymi znaczeniami zawartymi w opowieściach o zabawnym z wyglądu doktorze od zwierząt.

"Już wiedziałem na pewno, że będę jeździł do Afryki"

Tak, myślę że początek mojej Afryki to były tamte książki. Kto nie ma takiej książki czy książek, które w jakimś sensie zmieniły jego życie, niech podniesie rękę. Dlatego wiem, że moje doświadczenie nie jest w żadnym razie unikatowe. A kiedy niedługo potem przeczytałem Tomka na Czarnym Lądzie Alfreda Szklarskiego oraz Piętnastoletniego Kapitana i Pięć Tygodni w Balonie Juliusza Verne’a, to już wiedziałem na pewno, że jak będę dorosły, to będę jeździł do Afryki.

Nim to się stało, wyjechałem na studia do Krakowa. Była połowa lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku. Krakowski rynek późnym wieczorem i w nocy był pusty, wilgotny, smogowy. Niepokojący. Jak ta angielska noc z podróży dyliżansem.

Któregoś dnia zobaczyłem ogłoszenie zachęcające do udziału w konkursie poetyckim. Nazywało się to chyba konkursem o Poetycki Laur, a prowadził go Jerzy Harasymowicz. Harasymowicz był wtedy w moim środowisku uważany za postać kontrowersyjną, bo poparł wprowadzenie stanu wojennego w Polsce. Czy też może tak wprost tego nie wyraził, ale popierał Jaruzelskiego. Nie pomagało mu nawet to, że był szeroko znany jako kibic Cracovii. Tak czy owak postanowiłem napisać wiersz i wysłać go na konkurs. Wiersz był melancholijny. Umieściłem w nim między innymi papugę Polinezję, tego mądrego ptaka z książek Hugha Loftinga. To był naprawdę smutny wiersz. 

Ogłoszenie wyników konkursu i czytanie wierszy laureatów odbyło się w słynnym studenckim klubie Pod Jaszczurami. Mój wiersz zajął drugą czy trzecią lokatę, nie pamiętam. Zwyciężył Krzysztof Koehler. Jego wiersz był dobry, ciężki, esencjonalny a zarazem zgrabny. Harasymowicz w rozmowie ze mną powiedział, że mój wiersz spodobał mu się, bo był taki lekki, nieco żartobliwy. Bardzo mnie to zdziwiło, bo moje intencje, nastrój i efekt były moim zdaniem zupełnie inne. Tak dowiedziałem się, że odbiór czytelnika może się mocno rozminąć z interpretacją samego twórcy. W każdym razie, uważam że tę nagrodę w konkursie poetyckim - jedynym, jaki mi się w życiu przydarzył - zawdzięczam i tak nie sobie, lecz papudze Polinezji. Która zresztą nie pochodziła z Afryki.

Myślę jeszcze, jadąc przez Caprivi Strip, że ta południowa Afryka jest nadal przynajmniej aluzją, jeśli nie cytatem z tamtych książek i wierszy. Że jest tak uniwersalna jak perypetie Doktora Dolittle. Że inwazja nowoczesności tu dotarła, lecz jeszcze nie zburzyła dawnego świata. Że krajobrazowo południe Afryki jest, oprócz swej wyjątkowej specyfiki, także nawiązaniem do planety jako takiej.

I że widziałem tu już wiele miejsc, w których można by postawić fortepian, przy którym Lady Gaga wygrałaby i wyśpiewała tę pieśń, Arizona Sky.

Być może nigdy już tu nie powrócę, ale już teraz dziękuję ci, Afryko. I will always remember you this way.

Ludwik Sobolewski, adwokat, w latach 2006-2017 prezes giełd w Warszawie i w Bukareszcie, obecnie CEO funduszu Better Europe EuSEF ASI.

Autor felietonu wyraża własne opinie i poglądy

Śródtytuły pochodzą od redakcji

Felietony Interia.pl Biznes
Dowiedz się więcej na temat: zimbabwe
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »