Łukaszenka dekretuje walkę z cenami
Prezydent Aleksandr Łukaszenka zażądał w od Rady Ministrów, by rozwiązała problem wzrostu cen, gdyż - jak podkreślił - badania socjologiczne wykazują, że kwestia ta nurtuje naród bardziej niż sprawa bezpieczeństwa. Wszystko wskazuje na to, że sprawa skrupi się na "prywaciarzach". Telewizja państwowa już wskazała na nich, jako na odpowiedzialnych za podwyżki.
"Nie zamierzam nawet przed wyborami ukrywać tych problemów. Mamy określone sukcesy, ale kwestia wzrostu cen wpływa na nastrój ludzi każdego dnia" - zaznaczył Łukaszenko po wysłuchaniu sprawozdania premiera Siarhieja Sidorskiego.
Oficjalna białoruska agencja BEŁTA podała, że prezydent osobiście wyliczył, iż w styczniu ziemniaki podrożały o 3,5 proc., warzywa i owoce o 8 proc., usługi komunalne o 5 proc., a medyczne o 8,5 proc.
"To są pozycje kontrolowane. To wy podwyższacie ceny tych grup towarów" - strofował ministrów.
Obiecujemy, że podwyżki nie będzie
Na początku stycznia minister handlu Aleksandr Iwankou zapewniał z całą stanowczością na łamach gazety "Zwiazda", że podwyżek cen nie będzie.
Na Białorusi, gdzie ponad 80 proc. gospodarki pozostaje pod kontrolą państwa, ceny pewnych grup towarów i usług są ustalane odgórnie.Dotyczy to przede wszystkim artykułów spożywczych krajowej produkcji. Obowiązują też państwowe ceny wódki i papierosów. W handlu marże na towary o znaczeniu społecznym ograniczone są do poziomu kosztów.
"Detaliczny handel mięsem i wędlinami, a także produktami mlecznymi jest wręcz nieopłacalny, bo obowiązujący poziom marży nie pokrywa nawet kosztów. Spółdzielnie handlowe odbijają to sobie windując marże na inne towary, mają jednak kłopot ze środkami obrotowymi, stąd mały wybór produktów w sklepach" - wyjaśnił minister.
Spółdzielnie zawiodły, a prywaciarze spekulują
Zimą na Białorusi pojawiły się kłopoty z zaopatrzeniem w warzywa, zwłaszcza w ziemniaki mimo, że przedstawiciele władz podkreślali, iż zbiory kartofli były wystarczające. Tymczasem w stołecznych sklepach często można było usłyszeć, że ziemniaków "nie dowieźli", a na targowiskach ceny podskoczyły nawet dwa razy - do 1500 rubli (ok. 2,2 zł).
Telewizja zwracała uwagę, że na rynkach tylko 40 proc. warzyw i owoców jest "państwowych", a ceny windują prywatni kupcy. W dzienniku tv komentowano, że "Potriebkooperacija" (spółdzielnia) nie stanęła na wysokości zadania, a "prywaciarze" nie dopuszczają handlu państwowego na targowiska, dyktując ceny.
Za to przez całą zimę w sklepach i na targowiskach jest pełen wybór owoców południowych, sprowadzanych z Kaukazu. Na rynkach jest też pełny wybór świeżego mięsa, podczas gdy w państwowych sklepach można znaleźć tylko zamrożone porcje, składające się głównie z tłuszczu i kości. Kilogram takiej wieprzowiny kosztuje 6.860 rubli (10,2 zł), a na targowisku za kilogram schabu bez kości trzeba zapłacić 14 tys. (ok. 20 zł). Bazarowi kupcy zaopatrują się nie tylko w kołchozach, lecz i u prywatnych rolników, sprowadzają też mięso z Litwy.
Drogo jak w Polsce
Ceny większości artykułów spożywczych na Białorusi nie odbiegają od polskich, a często są wyższe: najtańsze parówki kosztują 7 tys. rubli (10,5 zł), kiełbasa 12 tys. (17 zł), a za polędwicę przyjdzie zapłacić nawet 25 tys. (37 zł). Kilogram cukru kosztuje 1550 rubli (2,30 zł), mąki - 1120 rubli (1,67 zł), białego sera - 5200 rubli (7,76 zł), a najtańszy bochenek chleba - 640 rubli (90 gr.).
Często jest wybór: tani towar krajowy lub droższy zagraniczny, zazwyczaj rosyjski, polski lub litewski; przykładem może być mleko, które kosztuje w stołecznym sklepie od 730 do 3.500 rubli za litr (1-5,20 zł).
Według oficjalnych danych, podanych przez BEŁTĘ, inflacja na Białorusi wyniosła w zeszłym roku 8 proc. Towary przemysłowe podrożały w tym czasie o 11,2 proc. O ile podniosły się ceny artykułów spożywczych, agencja nie poinformowała.
Średnia płaca na Białorusi wynosi 550 tys. rubli (ok. 820 zł).