Lustracja wbrew prawu
Osoby, które uzyskały status pokrzywdzonych z IPN, tworzą grupy "Ujawnić prawdę" i upubliczniają w internecie dane funkcjonariuszy i współpracowników SB zawartych w materiałach otrzymanych z Instytutu, działają wbrew prawu - uważają pytani przez nas eksperci. Jeśli osoba figurująca na takiej internetowej liście wystąpi do sądu lustracyjnego o autolustrację i okaże się, że nie współpracowała z organami bezpieczeństwa PRL, ma prawo wystąpić przeciw autorom listy z prywatnym aktem oskarżenia o zniesławienie lub z pozwem o naruszenie dóbr osobistych.
Na podstawie informacji uzyskanych od pokrzywdzonych, osoby te opracowały listę kilkuset osób. Lista jest dostępna na stronie internetowej: www.opcja.pop.pl. Lista zawiera 200 nazwisk funkcjonariuszy rzeszowskiej SB (z datami urodzenia, miejscem pracy), 152 nazwiska tajnych współpracowników rzeszowskiej SB (z pseudonimami), nazwiska sędziów i prokuratorów oraz nazwiska prominentnych działaczy rzeszowskiej PZPR w latach 70. i 80.
Jak twierdzą inicjatorzy umieszczenia listy w internecie, osoby na niej figurujące wyróżniały się gorliwością w prześladowaniu opozycji w czasach PRL. Stąd też - zdaniem grupy "Ujawnić prawdę" - osoby te nie mają prawa do anonimowości, bezkarności, do równych praw z osobami, które były przez nie prześladowane.
W ocenie inicjatorów "Ujawnić prawdę", osoby z listy nie mają prawa do odznaczeń, funkcji państwowych, publicznych oraz biernego prawa wyborczego. Żadne prawo nie może usprawiedliwić zdrady ojczyzny, zbrodni przeciwko własnemu narodowi - twierdzą autorzy "Ujawnić prawdę". Lista ma być sukcesywnie poszerzana o nowe nazwiska. Podobne listy mają powstać również w innych regionach "Solidarności", np. w małopolskim i środkowowschodnim. Na efekty akcji nie trzeba było długo czekać.
Na liście jako agent SB figuruje burmistrz Jedlicz w Podkarpackiem Zbigniew Sanocki. Część mieszkańców domaga się jego ustąpienia ze stanowiska.
Zapytaliśmy ekspertów, co sądzą o akcji i sposobie jej przeprowadzenia i jakie prawa przysługują osobom z listy.
prof. Marian Filar, Uniwersytet im. M. Kopernika w Toruniu
Pod względem prawnym jest to działanie obok prawa, jeżeli nie wręcz contra legem. Obowiązujące przepisy są jasne: lustracji podlegają osoby kandydujące na funkcje publiczne, których oświadczenia są badane przez rzecznika interesu publicznego. Jeżeli zachodzą wątpliwości co do prawdziwości oświadczenia, sprawę rozpatruje sąd lustracyjny. Orzeczenie o kłamstwie lustracyjnym jest publikowane. Jest to jedyny legalnie istniejący sposób upublicznienia danych osób pracujących lub współpracujących z organami bezpieczeństwa państwa w czasach PRL. To, czy dana osoba współpracowała ze służbami PRL, może stwierdzić sąd lustracyjny, a nie osoby, które omawianą listę stworzyły. Osoby tworzące listę działają na własną odpowiedzialność, niezależnie od tego, na jak szczytne cele się powołują. Jeżeli osoba, której dane zostały upublicznione, uważa, że naruszono jej dobra osobiste - niezależnie, czy była agentem czy też tajnym współpracownikiem - przysługuje jej droga sądowa zarówno cywilna, jak i karna. Osoby z takiej listy mogą wystąpić albo z prywatnym aktem oskarżenia o zniesławienie, albo z powództwem cywilnym o naruszenie dóbr osobistych. Jest to jednak ryzyko tej osoby, bowiem jeśli była ona współpracownikiem organów bezpieczeństwa, to strona pozwana jej to udowodni.
prof. Stanisław Waltoś, Uniwersytet Jagielloński
Jeśli inicjatorzy akcji działają w imię prawdy, to oznacza, że mają niezbite dowody na współpracę osób z listy z organami bezpieczeństwa. Moim zdaniem tych dowodów nie mają. Jeśli sąd lustracyjny nie potwierdzi, że dana osoba była np. tajnym współpracownikiem organów bezpieczeństwa, taka osoba ma pełne prawo wystąpić z aktem oskarżenia o zniesławienie lub z pozwem cywilnym o naruszenie dóbr osobistych. Uważam, że umieszczanie danych w internecie w omawianej sytuacji jest działaniem sprzecznym z prawem.
Krzysztof Piesiewicz, adwokat, senator RP
Ustawa o IPN stanowi, że każdy pokrzywdzony ma prawo wglądu do akt, ma prawo wystąpić o ujawnienie danych agentów, którzy kryją się pod kryptonimem. Takie jest prawo. Oznacza to, że pokrzywdzony, który powziął takie dane, ma prawo z nimi zrobić, co będzie uważał. Człowiek, który decyduje się na opublikowanie danych pracowników i współpracowników organów bezpieczeństwa, ponosi za to całkowitą odpowiedzialność, ze wszystkimi konsekwencjami prawnymi. Osoby z listy mają prawo wystąpić z powództwem cywilnym o naruszenie dóbr osobistych. Jednak moim zdaniem ludzie, którzy występują na liście jako tajni współpracownicy SB, zanim wystąpią z pozwem o naruszenie dóbr osobistych, powinni wystąpić do sądu lustracyjnego o autolustrację.
Jan Stanisław Ciechanowski, zastępca dyrektora sekretariatu prezesa IPN
Mogę wskazać na praktykę IPN, jak osoby pokrzywdzone uzyskują wiedzę nt. tajnych współpracowników SB. Pokrzywdzeni otrzymują od IPN noty na zapytanie, kto kryje się pod danym pseudonimem. Noty te mogą być jawne lub ściśle tajne. W momencie, kiedy pokrzywdzony otrzymuje z IPN taką notę z danymi tajnego współpracownika, to nota ta staje się jawna. Jeśli więc osoby z grupy "Ujawnić prawdę" oparły się na notach, które uzyskały z IPN, to jest to informacja jawna, którą przekazujemy pokrzywdzonym. Osoba pokrzywdzona w rozumieniu ustawy o IPN sama decyduje, w jaki sposób tę wiedzę wykorzystuje.
Not. AM