Majstersztyki cechowe

Dzisiaj, w epoce społeczeństwa obywatelskiego i otwartego, głupcy zorganizowali się już wzorowo. Pozakładali mnóstwo cechów, ale wcale nie dla zabawy, tylko naprawdę, jak to się mówi, dla ochrony interesów swoich członków.

Oczywiście nazywają się one inaczej, ale nazwa często bywa myląca, więc każdy miłośnik prawdy przyzna, że ważna jest przede wszystkim istota rzeczy, a tę poznajemy po owocach, zwanych inaczej rezultatami.

W koszmarnym XIX wieku literaci warszawscy utworzyli sobie dla zabawy "Cech Głupców". Starszym Cechu, z tytułem "Najgłupszego" był August Wilkoński, a należeli do niego Józef Bogdan Dziekoński (ex libro doctus, ex capite stultus), Teofil Lenartowicz (Tkliwie Głupi), Włodzimierz Wolski (Świetnie Głupi), Fryderyk Lewestam (Zdrowo Głupi), Karol Witte (Ciężko Głupi), Antoni Czajkowski (Wzniośle Głupi), Hipolit Skimborowicz (Rześko Głupi) Józef Miniszewski (Dziko Głupi), Józef Kenig (Serio Głupi), Ludwik Norwid ((Ledwo Głupi), Wacław Niewiarowski (Wcześnie Głupi). Członkiem honorowym była Narcyza Żmichowska (Dziwnie Głupia), a redaktor Seweryn Filleborn, jako że obdarzony tytułem zaledwie "Pół-głupka" i zmuszony do przysięgania na wstrzemięźliwość, szybko zraził się do cechu.

Reklama

Wiekopomne reformy

Koalicji SLD-PSL, która rządziła w latach 1993-1997 oponenci zarzucali "zawłaszczenie państwa". Ten pełen goryczy ("A pula nie jest do kradzieży; pula się cała nam należy!") zarzut był oczywiście słuszny, a na domiar złego spryciarze z SLD i PSL ulokowali członków swego politycznego zaplecza w takich niszach ekologicznych, że nie zagrażała im nawet zmiana rządu. Zwycięska koalicja AWS-UW stanęła zatem w roku 1997 w obliczu konieczności utworzenia podobnych nisz ekologicznych dla zaplecza własnego.

Potrzeba, jak wiadomo, jest matką wynalazków i tak oto narodziły się cztery wiekopomne reformy charyzmatycznego premiera Buzka, obliczone na skokowe zwiększenie znakomicie płatnych synekur w sektorze publicznym. W rezultacie cały sektor publiczny musiał gwałtownie się powiększyć i tak się stało.

Na przykład, do istniejącej już i dość rozbudowanej administracji ochrony zdrowia, wiekopomna reforma dodała nowy pion administracyjny w postaci Kas Chorych, które odliczały sobie 7,5 procenta podatku dochodowego od każdego nieszczęśnika, a potem rozdzielały tę zdobycz według szalenie skomplikowanej procedury, w którą, ma się rozumieć, wbudowano również niezawodne zabezpieczenia przeciwkorupcyjne.

Naturalnie o prawdziwych motywach tej wiekopomnej reformy nie można było głośno mówić. Głośno należało mówić, że podjęto ją w trosce o pacjentów, żeby przychylić im nieba. I rzeczywiście - wkrótce okazało się, że szansa na przedterminowe dostanie się do nieba zaczęła gwałtownie rosnąć, co wśród pacjentów wywołało pewne zaniepokojenie. Wprawdzie, jak wiadomo, "tamten świat" cieszy się znacznie lepszą reputacją od tego, przede wszystkim z tego powodu, że na tamtym świecie nigdy nie było, nie ma i nie będzie żadnych reform, jednak wiadomo też , że znane zło uważane jest za lepsze od nieznanego dobra, więc owszem - każdy chce dostać się do nieba, to ma się rozumieć, ale przecież nie od razu, tylko kiedyś... później...

Krytyka płynęła zresztą i ze środowisk politycznych. Sojuszowi Lewicy Demokratycznej reforma w tej postaci od samego początku się nie podobała przede wszystkim dlatego, że rządząca koalicja nie zarezerwowała w kasach chorych żadnej puli stanowisk dla opozycji. Toteż kiedy w roku 2001 SDL rozgromił nie tylko AWS, ale również "partię ludzi rozumnych", rozpoczęło się

Dalsze doskonalenie Ponieważ w reformę wbudowane zostały mechanizmy bardzo utrudniające usunięcie zaplecza z utworzonych nisz ekologicznych, ścisłe kierownictwo SLD doszło do wniosku, że nie ma innej rady, tylko trzeba kasy chorych rozpędzić. Tego niewdzięcznego zadania, które uczenie nazywa się "reorganizacją" podjął się min. Mariusz Łapiński. Na miejsce rozpędzonych kas chorych utworzył Narodowy Fundusz Zdrowia, obsadzony już jak się należy.

Nic zatem dziwnego, że tę instytucję, podobnie jak i samego min. Łapińskiego, od samego początku pryncypialnie krytykowała pani posłanka Elżbieta Radziszewska z Platformy Obywatelskiej, w tamtejszym "gabinecie cieni" najwyraźniej wyznaczona na ministra zdrowia. Ta krytyka była oczywiście słuszna tym bardziej, że współpracownicy min. Łapińskiego jakoś nauczyli się obchodzić niezawodne zabezpieczenia antykorupcyjne, z czego co i rusz wynikały różne skandale, wykrywane - co godne podkreślenia - przez dziennikarzy śledczych, a nie, dajmy na to, przez oficerów UB, czy jak się tam nazywa to miejsce, gdzie pułkownicy kręcą sobie lody. W rezultacie min. Łapiński nie tylko "musiał odejść", a nawet wyrzucono go z SLD, ale Narodowy Fundusz Zdrowia pozostał. Tyrania status quo

Taki tytuł nosi książka Miltona Friedmana, opowiadająca, jak to ludzie o najszczerszych intencjach nie realizują swoich programów. Na przeszkodzie nie staje im bynajmniej czyjaś małpia złośliwość, ani obiektywne przeszkody, tylko zwyczajna inercja, która okazuje się potężniejsza od najszczerszych intencji, nawet takich, w które nie wątpimy, a cóż dopiero od takich, trochę bardziej wątpliwych? Zagadkowych przyczyn tej inercji, którą laureat Nagrody Nobla nazywa "tyranią status quo" nawet nie śmiem się domyślać, ale może pewne światło rzuci na tę kwestię przykład, o którym niżej.

Właśnie Najwyższa Izba Kontroli przedstawiła raport o Narodowym Funduszu Zdrowia. Jest to dokument jednocześnie i wnikliwy i naiwny. Wnikliwy - bo potwierdza wszystkie podejrzenia o złym funkcjonowaniu NFZ. Naiwny - bo we wnioskach czytamy, że Fundusz nie spełnił celów reformy. Jest to oczywiście nieprawda, w którą kierownictwo NIK zapewne nie wierzy. Uprzejmie bowiem zakładam, że kierownictwo NIK doskonale zdaje sobie sprawę, iż utworzenie NFZ nie miało na celu jakichkolwiek korzyści pacjentów, a nawet personelu medycznego, tylko stworzenie żerowiska dla politycznego zaplecza SLD.

Skoro tak, to cele reformy zostały spełnione w stu procentach, oczywiście cele rzeczywiste, a nie te deklarowane. Odróżnić cele rzeczywiste od deklarowanych można zaś już na pierwszy rzut oka. Cele rzeczywiste, to te rezultaty reformy, które MUSZĄ wystąpić i to w dodatku natychmiast. Cele deklarowane natomiast to takie, które albo wystąpią, albo nie. Z reguły nie, zwłaszcza gdy oczywiście kolidują z celami rzeczywistymi.

Komentując w telewizji raport NIK posłanka Elżbieta Radziszewska oczywiście w pełni podzieliła wszystkie negatywne oceny, a nawet przypomniała, że ona "od początku" i tak dalej. Kiedy jednak dziennikarz zapytał, czy w takim razie po prawdopodobnym objęciu urzędu ministra zdrowia będzie forsowała rozwiązanie NFZ, pani posłanka Radziszewska nagle stała się niezwykle powściągliwa. Objawiła zdecydowaną niechęć do "gwałtownych zmian" i widać było, że pod jej rządami Narodowemu Funduszowi nie stanie się żadna krzywda. Co się zatem stało, że wszelkie poprzednie, "od samego początku" zarzuty nagle jakby utraciły ważność? Ano, tak właśnie działa "tyrania status quo".

Mechanizm tej "tyranii" zapisany jest w ustawie z 27 sierpnia 2004 r. o świadczeniach opieki zdrowotnej finansowanych ze środków publicznych. Art. 99 powiada, że Rada NFZ składa się z 9 osób powoływanych przez premiera na 5-letnią kadencję. Art. 102 - że ta Rada powołuje Prezesa Funduszu, ale "na wniosek " ministra zdrowia. Prezes Funduszu z kolei powołuje dyrektorów oddziałów wojewódzkich Funduszu. No to dlaczego pani posłanka Radziszewska ma "gwałtownie" likwidować Narodowy Fundusz Zdrowia, kiedy kadencja obecnych jego władz dobiegnie końca akurat wtedy, gdy ku końcowi zbliżać się będzie kadencja rządu premiera Jana Marii Rokity i trzeba będzie szukać sobie miękkiego lądowania na następne lata? Przecież taki NFZ będzie w tych okolicznościach prawdziwym darem Niebios, a komuż Niebiosa użyczą tego daru, jeśli nie ustępującemu ministrowi zdrowia, oczywiście za pośrednictwem premiera Jana Marii Rokity, który mianuje taką Radę Funduszu, która wszystkie znaki na Niebie i ziemi odczyta w lot i bezbłędnie.

Domaganie się w tej sytuacji zlikwidowania NFZ, albo jeszcze gorzej - prywatyzacji sektora ochrony zdrowia, jest w najwyższym stopniu nietaktowne. "Gdy car prorocze ma widzenia, zawsze je spłyci cham i łyk. Dlatego muszą być więzienia, zsyłka i łagier, kat i stryk. Dla ludu - eto wsio rawno, czy car, czy chan jest jego katem, bo lud, to swołocz i gawno. Batem go! Batem! Batem! Batem!".

Stanisław Michalkiewicz

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: cele | zdrowie | zabawy | Narodowy Fundusz Zdrowia | SLD | NIK | reformy
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »