Mamy czas, aby uniknąć katastrofy
Mamy jeszcze wystarczająco dużo czasu, aby do katastrofy finansów publicznych nie doszło - mówi Stanisław Gomułka, ekonomista i ekspert BCC, w rozmowie z Barbarą Kuśnierz z "miesięcznika KAPITAŁOWEGO".
"miesięcznik KAPITAŁOWY": "To kolejna zapowiedź, kontynuacja polityki gospodarczej realizowanej w czasie przyszłym i, jak na razie, niedokonanym" - tak skomentował pan ogłoszony przez rząd Wieloletni Plan Finansowy Państwa (WPFP).
Stanisław Gomułka: - W analizie rządowych założeń WPFP, wraz z Januszem Zielińskim, ekspertem BCC, oceniliśmy propozycje i bieżące posunięcia rządu. Z punktu widzenia ekonomisty krytycznie oceniliśmy fakt, że Plan w obecnym kształcie - nie negując potrzeby przeprowadzenia reform systemowych w zakresie finansów publicznych - na wiele lat odkłada permanentną poprawę obecnej, potencjalnie kryzysowej, kondycji finansów publicznych.
- Już od kilku miesięcy wskazuję, że w tej sytuacji istnieje konieczność przygotowania programu ratunkowego finansów państwa na najbliższe lata, który od roku 2013 powinien przynieść permanentne zmniejszenie deficytu sektora finansów publicznych o około 4-5 punktów proc. PKB. Jest to jednak zadanie wymagające działań na sumę około 50-60 mld zł rocznie.
- Moim zdaniem, przy uchwalaniu Planu decydujące okazały się względy polityczne.W odpowiedzi na krytykę ekonomistów przez premiera napisałem notatkę, która została odczytana jako list otwarty do premiera Donalda Tuska.
Jako ekonomiczna cenzurka dla ekipy premiera Tuska, szczególnie dla ministra finansów.
- W tym rządzie ministrem finansów jest tak naprawdę premier. To on określa całą strategię gospodarczą. Owszem, trochę we współpracy z ministrem Michałem Boni, trochę we współpracy z ministrem Jackiem Rostowskim. Ale od początku działania tego rządu, a w tych początkach przecież uczestniczyłem, jasne było, że nie będzie istotnych reform w trakcie obecnej sesji parlamentarnej.
Dlatego odszedł pan z rządu?
- Początkowo zakładaliśmy, że będziemy mieli stosunkowo szybki wzrost gospodarczy i uda się sporo rzeczy zrobić - stworzyć możliwość wejścia do strefy euro, wprowadzić reformy, choćby te dotyczące zmniejszenia biurokracji i wprowadzenia udogodnień dla przedsiębiorców. Z czasem dały znać o sobie ograniczenia polityczne.
- Odniosłem wrażenie, że Donald Tusk, którego wcześniej uważałem za liberała w sprawach ekonomicznych, gotowego poprzeć niezbędne reformy, z chwilą objęcia stanowiska premiera zmienił się w kogoś, kto obawia się reform, ich bolesnych skutków społecznych i negatywnych kosztów politycznych. Tymczasem te reformy są potrzebne i jeżeli będą odwlekane, to kiedyś będą i tak musiały być wprowadzone, a wtedy będą społecznie bardziej bolesne.
- Premier mówi, że ma na uwadze przede wszystkim interes Polaków "tu i teraz". Problem w tym, że lepsze samopoczucie teraz kupuje w dużym stopniu kredytem i wyprzedażą majątku narodowego. A więc działa po części przeciwko interesowi Polaków "tu i w przyszłości".
Praktyka i myśl ekonomiczna powinny przeważać nad doraźnymi korzyściami politycznymi.
- Tak. Całkiem dobrze czuję się teraz w ekonomicznej opozycji. Ekonomiści tworzą przecież swoistą merytoryczną opozycję, oceniając bez politycznych motywacji i ograniczeń posunięcia władz, także brak tych posunięć. Na przykład, przy okazji ataku ministrów na Otwarte Fundusze Emerytalne sporą rolę odegrała "grupa Grabowskiego". W kontekście kryzysu finansów publicznych z uwagą słucha się wypowiedzi takich ekonomistów, jak Witold Orłowski, Leszek Balcerowicz czy Krzysztof Rybiński. W tych dwóch kwestiach mamy do czynienia z czymś w rodzaju konsensusu ekonomistów.
- Coraz częściej wybitni polscy ekonomiści mówią niemal jednym głosem. Na dodatek zbieżnym z opiniami ekspertyz zagranicznych ośrodków ekonomicznych, ośrodków instytucjonalnych - takich jak Komisja Europejska, OECD czy Międzynarodowy Fundusz Walutowy, a także ekonomistów związanych z agencjami ratingowymi. To coś nowego, gdyż dotąd ekonomiści byli mocno podzieleni.
Co powinien zrobić rząd by uniknąć katastrofy finansów?
- Sytuację polskiej gospodarki powinniśmy oceniać w kontekście europejskim i światowym. Spowolnienie gospodarcze, recesja, pogorszenie sytuacji fiskalnej to zjawiska występujące od dwóch lat w wielu krajach. Polska też nie uniknęła problemów.
Największa fala kryzysu nas ominęła.
- Rzeczywiście - w sektorze finansowym, bankowym nie było poważnego kryzysu. Po prostu jesteśmy na innym etapie rozwoju w porównaniu do państw dotkliwie go odczuwających.
- Niepokoi mnie traktowanie Polski jako "zielonej wyspy". Z ekonomicznego punktu widzenia wielokrotnie wyjaśniałem propagandowy charakter tego sformułowania. Minister Rostowski nie chciał zauważyć, że odejście od trendu wzrostu gospodarczego było w Polsce bardzo poważne, właściwie tylko trochę mniejsze niż w głównych krajach UE. Nie mieliśmy co prawda recesji w skali Węgier, krajów bałtyckich czy Rosji, ale w tych krajach doszło do kumulacji efektów własnych błędów - kraje bałtyckie, Węgry, Bułgaria, Rumunia, spadku cen surowców - Rosja, i szoku zewnętrznego.
To źle się dzieje w państwie Polskim?
- Rząd generalnie stał się konserwatywny, ale zgodnie ze słownikową definicją mówiącą, iż "konserwatywny" znaczy po prostu minimalizujący zmiany, działania, nie podejmujący działań. Najpierw nie zwiększał wydatków, teraz ich nie zmniejsza, najpierw kontynuował zaprogramowane wcześniej zmniejszanie dochodów, teraz w bardzo umiarkowanym stopniu zwiększa podatki.
- Na pierwszym etapie były zagrożenia dla sfery realnej i polityka rządu była właściwa. Teraz pojawiły się zagrożenia dla stabilności sfery makro-finansowej. Takie zagrożenia wymagają z reguły zdecydowanych działań. Tych ze strony rządu jeszcze nie widzę. Dla mnie to polityka konserwatywna przez małe "k". Taka polityka jest dobra w sytuacjach względnie normalnych, ale nie jest właściwa teraz.
Ale podatek VAT podnieśli.
- To są drobne, konserwatywne zmiany, doktryna małych kroków, o której często wspomina minister Rostowski. Tyle tylko, że taka doktryna jest dobra w sytuacji stabilnej, a tymczasem mamy do czynienia z zagrożeniem dużą niestabilnością w gospodarce polskiej i światowej na tle głębokiej nierównowagi w finansach publicznych. W takiej sytuacji to ryzykowana strategia. Oczywiście, elektorat nie lubi dużych zmian, woli stabilność. Więc to dobra strategia polityczna na krótką metę.
Nikt nie lubi zmian - zwłaszcza takich, które każą nam zaciskać pasa.
- Jeżeli rządowa strategia wystarczy, by nie wprowadzić nas na pole minowe, które wymusi działania silne i społecznie kosztowne, to ex-post uznamy ją za dobrą, bo jednocześnie zapewnia sukces polityczny tym, którzy dziś rządzą. Ekonomiści nie są pewni, czy wystarczy.
Obywatele też...
- Niesłuszna jest tendencja, którą zauważam od pewnego czasu - niedoinformowania społeczeństwa. Nie mówić wszystkiego, żeby nie straszyć. W tej chwili nie podaje się do wiadomości publicznej faktów, które mogłyby wywołać zaniepokojenie społeczeństwa.
- Program naprawy finansów publicznych musi być oparty na fundamencie bardzo solidnym - faktów i dobrej analizy oraz rzetelnej informacji. Każda dezinformacja to niebezpieczeństwo dla całej konstrukcji.
Na przykład...
- Rząd mówi przede wszystkim o deficycie budżetu centralnego, a nie o deficycie całego sektora finansów publicznych, łącznie z funduszem drogowym i innymi funduszami, transferami do OFE oraz łącznie z sektorem samorządowym. Mówi za mało o potrzebach pożyczkowych rządu i o przyroście długu publicznego, w w dodatku o tych sumach powiększonych o działania "typu aspiryna", zmniejszających skalę problemu na rok, dwa - takich jak przyspieszona prywatyzacja, uruchomienie rezerwy demograficznej czy konsolidacja kont dysponentów środków budżetowych.
- Dopiero w ostatnich miesiącach, przy okazji przygotowywania budżetu na rok przyszły i planu wieloletniego, pojawiło się w tym obszarze więcej liczb i sensownych sformułowań, mówiących o zagrożeniu przekroczenia progu ostrożnościowego 55 proc. relacji długu publicznego do PKB. Dopiero teraz w oficjalnych dokumentach przygotowywanych przez resort finansów pojawiają się ostrzegawcze sformułowania.
Co sądzą o tym ekonomiści? Jaka jest rekomendacja?
- Jeśli chodzi o finanse publiczne, to jedną z okazji była dyskusja w marcu br. na ten temat w Narodowej Radzie Rozwoju, stworzonej przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Minister Rostowski przedstawił wtedy propozycje, które mogłyby zmniejszyć deficyt o około 5 mld zł.
- Wyraźnie wówczas stwierdziłem, że jeżeli chcemy zmniejszyć deficyt z około 7 procent PKB, do około 1-1,5 proc., dość szybko i w sposób trwały, to trzeba myśleć o działaniach w horyzoncie, powiedzmy, trzech lat i na poziomie 50-60 mld zł, czyli około 4 proc. PKB, w dodatku o działaniach o charakterze bardziej permanentnym. Propozycja ministra finansów to było zaledwie 10 proc. potrzebnych działań.
To rzeczywiście niewiele.
- Minister Rostowski mówił co prawda, że to jest pierwszy krok, i że będą następne. Polska dopiero w zeszłym roku miała duży deficyt. Niestety, ma też wysoki w tym roku i będzie miała w przyszłym. Osobiście mniej obawiam się konsekwencji przekroczenia przez dług progu 55 proc. PKB i konsekwencji tego przekroczenia w postaci restrykcyjnej polityki, a bardziej silnego wzrostu kosztów obsługi długu publicznego, gdyby rynek źle zareagował na silny wzrost długu publicznego i doktrynę premiera Tuska o Polakach "tu i teraz".
Przekroczymy próg ostrożnościowy i...
- Konsekwencje są dwojakiego rodzaju. Jedne wynikają z ustawy o finansach publicznych, a ta precyzuje, że następny budżet po przekroczeniu musi być zbilansowany. To z kolei oznacza konieczność podjęcia zdecydowanych działań po stronie wydatkowej i/lub podatkowej na poziomie około 4 proc. PKB z roku na rok. Mniej rozpoznane są możliwe konsekwencje w postaci wzrostu rentowności skarbowych papierów wartościowych i wobec tego potencjalnie dużego wzrostu kosztów obsługi długu publicznego.
- Nie wiemy, jak zareagują rynki finansowe. Weźmy na przykład obligacje 10-letnie - ich rentowność wynosi w Polsce około 5,5 proc., o ponad 3 punkty proc. więcej niż rentowności 10-latek niemieckich. Te różnice tylko częściowo wyjaśniają różne - wyższe w Polsce - oczekiwane stopy inflacji.
Z czego to wynika?
- Z ograniczonego zaufania do Polski. Porównywanie naszej sytuacji z sytuacją krajów wysoko rozwiniętych, mówienie: u nas nie jest tak źle, ponieważ nasz dług nie jest tak duży, jak tam - w relacji do PKB, nasz deficyt nie jest tak duży - nie ma sensu. Lepszym miernikiem oceny sytuacji fiskalnej jest koszt obsługi długu publicznego w relacji do PKB. Polska należy po prostu do krajów o dość ograniczonej wiarygodności, dużo niższej niż wiarygodność Stanów Zjednoczonych, Niemiec czy Japonii, a nawet Czech, Wielkiej Brytanii, Hiszpanii, Włoch czy Portugalii.
Dobrze jest uczyć się na cudzych doświadczeniach.
- Na Węgrzech wysoki deficyt, na poziomie 8-9 proc. PKB, pojawił się w roku 2002. Na takim poziomie utrzymywał się przez 5 lat. W roku 2002 węgierski dług publiczny był mniej więcej taki, jak teraz w Polsce - około 52 proc. PKB. Wiarygodność Węgier była dość wysoka, raczej wyższa niż Polski, ponieważ w przeszłości Węgrzy obsługiwali dług zagraniczny.
- Tym niemniej doszło tam w pewnym momencie do silnego wzrostu rentowności skarbowych papierów wartościowych, z groźbą dużego wzrostu kosztów obsługi długu. Przez 5 lat utrzymywania się wysokiego deficytu, dług w relacji do PKB wzrósł z 52 proc. pod koniec roku 2001 do prawie 66 proc. w roku 2006. W tym momencie rynki finansowe postanowiły uderzyć, znacznie zwiększając rentowności i zmuszając Węgry do gwałtownego zmniejszenia deficytu w latach 2007-2008. A wtedy nadszedł kryzys ogólnoświatowy i Węgry zostały uderzone z dwóch stron. Rezultatem była głęboka depresja.
- Patrząc na wskaźniki, Polska jest dziś gdzieś pomiędzy początkiem a środkiem tej węgierskiej drogi.
Zmierzamy ku katastrofie finansów publicznych?
- Mamy jeszcze wystarczająco dużo czasu, aby do takiej katastrofy nie doszło. Stąd moja propozycja, by już teraz wprowadzić plan ratunkowy finansów publicznych. Muszą to być działania w sumie na około 50-60 mld rocznie, wprowadzenie których może być rozłożone na 3 lata.
- Obecna sytuacja to nie jest ani rok 1989 ani 1992, kiedy to najpierw rząd Mazowieckiego, a potem Suchockiej wprowadzał pakiet obniżający deficyt o kilkanaście procent PKB - w pierwszym i około 5-6 proc. PKB - w drugim przypadku. Teraz dostosowanie fiskalne, około 4-5 proc. PKB, możemy rozłożyć na trzy lata. Nie proponuję niczego rewolucyjnego. Wydaje mi się nawet, że to, co proponuję, idzie na rękę strategii politycznej rządu.
...nie za wiele i nie za głośno.
- Jednak nie zaniedbując ryzyka związanego z finansami publicznymi. Co należy zrobić? Zmniejszyć deficyt sektora, który wynosi obecnie około 90-100 mld zł, działaniami o charakterze permanentnym, o 15-20 mld zł w roku 2011, po 20 mld zł w kolejnych dwóch latach. Wymaga to zmian ustawowych.
- W założeniach rządowych zaniepokoiło mnie planowane podniesieniu VAT-u tylko na trzy lata. Tymczasem reformy obniżające dochody, wprowadzone w życie za czasów rządu PiS-u i obecnej koalicji - znaczne zmniejszenie składki rentownej, podatku PIT, a także wzrost zasiłków rodzinnych - spowodowały w sumie ubytek dla sektora wydatków publicznych około 40 mld zł w perspektywie roku 2011. Tym posunięciom nie towarzyszyły reformy tak zwane zabezpieczające, które w sposób długoterminowy zmniejszyłyby wydatki. Zmniejszenie wpływów oznacza automatyczny wzrost deficytu. Ta polityka poluzowania fiskalnego jest przedsięwzięciem wspólnym PO i PiS.
- Brak reform zabezpieczających dotyczy także tego rządu. Jeżeli już zdecydowano się na kontynuację poprzednich reform, obniżających dochody, to powinno się naprawić błąd poprzednika i wprowadzić reformy zabezpieczające.
- Obecna ekipa rządząca często mówi o potrzebie wzrostu wydatków: pensji dla nauczycieli, wydatków na wojsko czy policję. Wszyscy mówimy o konieczności wzrostu wydatków na inwestycje publiczne, w tym na infrastrukturę. W rezultacie przez kilka ostatnich lat mamy nie tylko ubytki po stronie dochodów, ale także znaczący wzrost wydatków w relacji do PKB. Jesteśmy pod podwójną presją - z jednej strony ustaw, których nie chcemy ruszać, a z drugiej strony - potrzeby absorpcji środków unijnych.
Finanse publiczne może wesprzeć prywatyzacja spółek Skarbu Państwa.
- Dochody z prywatyzacji służą tylko finansowaniu deficytu. Nie mają żadnego wpływu na dziurę budżetową. Zmniejszają jedynie narastanie długu publicznego, a więc ryzyko przekroczenia progu 55 proc. PKB. Ponieważ jednak mamy niewiele spółek, które można sprzedać za duże pieniądze, to za 2-3 lata ta droga "ratowania się" zniknie.
Politycy powinni uważniej słuchać głosu ekonomistów.
- Aktywnie działa grupa doradców ekonomicznych ministra Boniego, pracuje też solidnie aparat urzędniczy resortu finansów, swoje podejście do gospodarki forsuje wicepremier Waldemar Pawlak. Ostatnio premier poprosił Jana Krzysztofa Bieleckiego o pomoc w koordynacji prac doradców ekonomicznych rządu. Powstał więc de facto czwarty ośrodek doradczy.
- Jan Krzysztof Bielecki jest bardzo doświadczonym politykiem, z dobrą intuicją i wiedzą w sprawach ekonomicznych. Jak się wydaje, zdaje sobie dobrze sprawę z tego, że ignorowanie argumentów ekonomicznych może spowodować duże koszty polityczne dla rządzących i duże koszty społeczne dla milionów Polaków. Mam więc nadzieję, że powstanie coś w rodzaju strategii stabilizacyjnej, takiej na miarę wyzwań.
Jakie byłyby jej główne założenia?
- Możemy mówić o różnych opcjach. Jeżeli nie wprowadzi się reform, które by zmniejszyły wydatki, to trzeba myśleć o działaniach, które by zwiększyły dochody czy też odzyskały część z tych utraconych 40 mld zł. Ekonomiści wskazują rządowi i partiom politycznym konsekwencje różnych działań. Tu się kończy rola ekonomisty.
Wskazać konsekwencje, a nie podawać konkretnych rozwiązań... Jak to zrobić?
- Istotna jest ocena ekonomistów dotycząca skali potrzebnych działań i to, że można je rozłożyć w czasie, podejmując rozwiązania częściowo po stronie wydatków, częściowo po stronie dochodów. Najlepiej działać po stronie wydatkowej, ponieważ sprzyja to aktywności gospodarczej i stanowi pro-wzrostową strategię.
- Niestety, kompletnie zaniechano w ciągu ostatnich 10 lat reform strukturalnych, takich jak podwyższanie wieku emerytalnego, które już teraz mogłyby zaowocować oszczędnościami. Dlatego możemy być zmuszeni do działań także po stronie dochodowej, a więc po tej gorszej stronie.
- Rząd brytyjski zdecydował się obecnie na zdecydowane działania w celu obniżenia wydatków we wszystkich sektorach finansów publicznych, z wyjątkiem służby zdrowia i szkolnictwa. We wszystkich innych wydatki mają być obniżone o 20 proc. W Polsce takie posunięcie też jest możliwe, chociaż z uwagi na mniejszą skalę problemu wystarczyłoby obniżenie wydatków o 10 proc. To jedno z rozwiązań.
- Silny pakiet oszczędnościowy wprowadziła Grecja, także kraje bałtyckie. W krajach, gdzie pogorszenie sytuacji fiskalnej było duże, następują działania na wielką skalę. Brak działań u nas może uczynić z Polski za rok czy dwa "czerwoną wyspę" na mapie deficytów sektora finansów publicznych, z konsekwencjami poważnymi, chociaż teraz jeszcze trudnymi do precyzyjnego oszacowania.
Rozmawiała Barbara Kuśnierz, "miesięcznik KAPITAŁOWY"
-----
Stanisław Gomułka (ur. 1940), magisterium i doktorat Uniwersytetu Warszawskiego, przez 35 lat (od 1970 r.) wykładał w London School of Economics. Wykładał także w USA na Uniwersytecie Pennsylwania (1984-1985), w Instytucie Hoovera (1985), w Instytucie Harrimana (1986) oraz na Uniwersytecie Harvardzkim (1989-1990).
Publikował w czołowych pismach światowej ekonomii. Autor m. inn. Growth, Innovation and Reform in Eastern Europe oraz The Theory of Technological Change and Economic Growth. Ma swój wpis w "Who's Who in Economics" (edycja 1986 i edycja 1999), biograficznym słowniku najczęściej cytowanych ekonomistów świata.
W latach 1989-1995 oraz 1998-2002 pełnił rolę doradcy kolejnych ministrów finansów RP. W latach 1995-1997 był doradcą prezesa Narodowego Banku Polskiego. W roku 2008 przez kilka miesięcy był wiceministrem finansów. Od połowy 2008 jest głównym ekonomistą Business Centre Club.
Inflacja, bezrobocie, PKB - zobacz dane z Polski i ze świata w Biznes INTERIA.PL