Marek Moczulski: Pandemia przywróci rywalizację między państwami
- Porwane łańcuchy globalnych dostaw spowodują reindustrializację. Poza tym rozpocznie się na nowo rywalizacja gospodarcza pomiędzy państwami. Na gigantyczną skalę, a to może być wystarczającym powodem dla tego, by podejmować decyzje nieuzasadnione gospodarczo, ale mające duże znaczenie w kontekście bezpieczeństwa - mówi w rozmowie z Interią Marek Moczulski, prezes Unitop, pytany o skutki pandemii dla polskich firm i globalnej gospodarki.
W rozmowie z Interią Moczulski ocenia skutki epidemii koronawirusa i wprowadzonych ograniczeń administracyjnych na biznes w Polsce, przewiduje m.in. serię przejęć. Zwraca również uwagę na potencjalne globalne konsekwencje COVID-19, tj. przyspieszoną reindustrializację i wzrost gospodarczej rywalizacji pomiędzy państwami.
Bartosz Bednarz, Interia: Jak w tych kryzysowych warunkach radzi sobie firma?
Marek Moczulski, prezes Unitop: - Czasy są nadzwyczajne. Stajemy dzisiaj jako biznes przed dwoma zasadniczymi pytaniami, na które musimy znaleźć odpowiedź. Po pierwsze jak poradzić sobie ze zmiennością popytu, który na wiele produktów jest ograniczony z tytułu chociażby utrudnień w funkcjonowaniu handlu. Pod tym względem rzeczywiście jest bardzo trudno. Co więcej, przewiduję, że obecne nowe reguły funkcjonowania społeczeństwa doprowadzą do zmiany w modelu spożycia w dłuższym terminie. Ludzie zamknięci w domach zaczynają samodzielnie gotować, piec - co zwłaszcza dla dużych miast wcale nie było normą. I dla wielu może to być codzienność również po kryzysie.
- Drugie wyzwanie dotyczy strony podażowej, czyli zapewnienia ciągłości produkcji. W tej chwili mamy kilka aspektów z tym związanych. Część zniknie po odmrożeniu gospodarki, część może zostać na dłużej ze względu na utrzymywane pewne normy sanitarne. Zamknięcie szkół spowodowało, że niektórzy pracownicy musieli zostać z dziećmi w domu. Pamiętajmy, że jesteśmy też w sezonie zwykłej grypy, co dodatkowo potęguje dezorganizację produkcji. Do tego byliśmy zmuszeni wprowadzić ograniczenia na linii produkcyjnej ze względu na COVID-19, by z jednej strony zminimalizować ryzyko zamknięcia zakładu - gdyby koronawirus pojawił się wśród pracowników, z drugiej natomiast, by utrzymać zdolność produkcyjną w warunkach dużej absencji pracowników.
Ograniczenia, czyli?
- Wprowadziliśmy izolację działów, żeby nie dochodziło do kontaktów między ludźmi. Dla pracowników z tego samego obszaru firmy nałożyliśmy takie obostrzenia, by nie dochodziło do krzyżowania się zmian. Zwiększyliśmy odstępstwa czasowe między nimi. Nie ma ciągłości produkcji. Spadła wydajność, ale musieliśmy ograniczyć ryzyko.
Jak długo w takich warunkach firma może funkcjonować?
- Kluczowe jest to jak długo potrwa ten stan kwarantanny i ograniczeń. Mnóstwo ludzi z dnia na dzień straciło pracę, wszystkie usługi zostały zamrożone. Wiele przemysłów stoi, bo kooperanci zawiedli, nie ma możliwości sprzedaży niektórych dóbr trwałego użytku, sklepy są pozamykane. Produkcja stanęła albo jest mocno ograniczona, bo podaż spadła. I nie dziwi mnie to, że rząd zaczyna mówić coraz częściej o odmrożeniu gospodarki. To zaczyna być dużym problemem. Ile ludzie mogą mieć zapasu gotówki, żeby normalnie funkcjonować w takich warunkach? Ryzyko spowolnienia albo wręcz recesji jest ogromne. Firmy stoją przed wyzwaniem utrzymania płynności. Muszą patrzeć na cash flow, ile wytrzymają. Część nie ma w ogóle wpływów, a koszty pozostały.
Są pierwsze jaskółki powrotu do normalności, jak w Austrii.
- Mam nadzieję, że wrócimy do normalności do maja. Tylko, że to nie będzie "życie jak wcześniej". Liczę, że w miarę szybko zaczniemy stawać gospodarczo na nogi. Jeśli stan epidemii będzie się przedłużać to problemy będą narastać: nie tylko popytu i podaży, ale zacznie być też widoczna kwestia gigantycznych skutków bezrobocia i wszystkiego co jest z tym związane. Nie mamy wojny, a gospodarka jest zamrożona. Tu nie chodzi tylko o Polskę. Łańcuchy dostaw zostały pozrywane. Wystarczyło, że Włochy zamknęły wszystkie zakłady, a w systemie globalnych powiązań wykluczenie jednego z elementów powoduje najprostszą rzecz - zatrzymanie całej linii produkcyjnej. My mieliśmy problemy logistyczne. Dwa miesiące temu wszystkie porty chińskie były zamknięte, dopiero się odblokowują i osiągają zdolność przed lockdownem. To był dla nas gigantyczny problem, żeby przesłać produkt z Polski w kontenerach chłodzących za granicę.
Kryzys gospodarczy spowoduje zmianę podejścia do globalizacji? Reindustrializację, być może większą uwagę państwa zaczną pokładać we własnych zasobach?
- Wolny rynek jest wartością, której trzeba bronić. Względy geopolityczne i bezpieczeństwa mogą wiele zmienić w globalnych łańcuchach dostaw. Polska, paradoksalnie, będąc w tym miejscu - może bardzo dużo zyskać. Może zdarzyć się tak, że duża część produkcji na rzecz Europy przeniesiona z krajów azjatyckich, trafi właśnie do Polski.
- Porwane łańcuchy globalnych dostaw spowodują reindustrializację. Okazało się, że wszyscy czekają na maseczki z Chin. Nikt u siebie w kraju tego nie produkował. I tu pojawia się pytanie: czy ze względu na bezpieczeństwo ten globalny łańcuch dostaw jest do utrzymania? Nie wyobrażam sobie, żeby każda gospodarka była samowystarczalna. Byłoby to bardzo kosztowne. Rozwiązania autarkiczne nigdy się nie sprawdzają. Trudno też doszukać się dla tego typu działań komparatywnych przewag dla wszystkich branż i sektorów. Każdy kraj ma jakieś zalety i w wymianie międzynarodowej jest to w oczywisty sposób widoczne. Nie wykluczam jednak, że górę wezmą inne kwestie, o których już mówiłem. Poza tym rozpocznie się na nowo rywalizacja gospodarcza pomiędzy państwami. Na gigantyczną skalę, a to może być wystarczającym powodem dla tego, by podejmować decyzje nieuzasadnione gospodarczo, ale mające duże znaczenie w kontekście bezpieczeństwa.
Biznes INTERIA.PL na Twitterze. Dołącz do nas i czytaj informacje gospodarcze
Ze względu na ograniczenie w produkcji będą zwolnienia?
- Cóż, 80 proc. naszej produkcji idzie na eksport. Jesteśmy bardzo ważni dla łańcucha dostaw. Miałem niedawno wideokonferencję z partnerem biznesowym z Australii, który ma zwiększone zapotrzebowanie na nasze produkty i zastanawiał się czy damy radę. Z racji obostrzeń wydajność jest mniejsza, ale na tym etapie nie planujemy zwalniać ludzi. Wyzwaniem dla nas jest dzisiaj ich dostępność.
- Wszystko będzie zależeć od tego, ile czasu to wszystko potrwa. Trudno mi wyobrazić sobie realnie, że będziemy tak funkcjonować np. do lipca. Jeśli gospodarki nie wrócą do pracy, to świat czekają bardzo złe czasy. Będzie naprawdę wiele zamieszania. Dwa miesiące temu rynek pracy był rynkiem pracownika. To się skończyło i długo nie wróci. Do tego wszyscy będziemy się mierzyć z obciążeniami psychicznymi. Wątpię, że na wakacje wybierzemy się do Włoch lub Hiszpanii. Strach może się utrzymywać długo.
Tarcza antykryzysowa rządu ma jednak te negatywne skutki łagodzić. Unitop mógłby skorzystać?
- W obecnych rozwiązaniach na tę chwilę na wsparcie nie kwalifikujemy się, ale śledzimy proponowane rozwiązania i rozważamy różne scenariusze. W momencie, w którym sytuacja ulegnie znacznemu pogorszeniu, będziemy podejmować kolejne kroki. Na tę chwilę stoi przed nami szereg mechanizmów wydatkowych, które muszą być spełnione, dlatego koncentrujemy się na ich wypełnianiu. Te, które można przesuwamy lub anulujemy na miesiąc-dwa. Dbamy o bezpieczeństwo produkcji, utrzymanie sprzedaży. Mamy pozytywną EBITDĘ za marzec. Działamy bardzo proaktywnie, żeby zabezpieczyć się w przypadku wydłużenia lockdown nawet do końca maja. Ale niech Bóg ma nas w swojej opiece, jeśli to miałoby się przedłużyć.
Czego zabrakło w tarczy?
- Prostoty rozwiązań.
Jak będzie odbywać się wychodzenie ze stanu zamrożenia gospodarki? Czy firmy powinny tworzyć na to odrębne plany?
- Dla mnie to podstawowa rzecz. Pozyskiwania nowych kontrahentów, budowania nowych produktów - nie zawiesiłem. Nie mogę pojechać do USA, gdzie prowadziłem zaawansowane rozmowy dotyczące pozyskania nowych klientów. Bardzo trudno robić to na odległość, ale tego też nie porzuciłem. Zapewniam sobie dostępność materiałów produkcyjnych na przyszłość, żeby być przygotowanym na moment powrotu do pełnej produkcji. To, co czynię dzisiaj, by zapewnić płynność produkcji kosztem wydajności, nie sprawia, że przestaję myśleć o sprawach przyszłościowych. Jeszcze miesiąc temu było inaczej. Byłem w Kanadzie u dystrybutorów i nie sądziłem, że wszystko tak radykalnie się zatrzyma. Nie ma planów na tego typu sytuacje. Wszystko tworzy się na bieżąco. Wychodzenie z dołka będzie jednak znacznie dłuższe niż wchodzenie do niego.
Firmy będą bankrutować?
- Ryzyko oceniam jako bardzo duże. To co robią banki centralne i te pakiety stymulacyjne rządów właściwie nie zadziałają. Wszyscy zaczęli drukować pieniądze, obniżać stopy procentowe. Do czego to prowadzi? To nie jest rozwiązanie. Drukowanie pieniędzy przy tak zadłużonym świecie jak w tej chwili jest przejściowym załagodzeniem skutków. Ten kryzys jest zupełnie inny. Dotyczy przymusowego zamknięcia produkcji i usług. Kryzys lat 2008/2009 nie dotykał sfery realnej gospodarki, nie w taki sposób jak dzisiaj poprzez ograniczenia administracyjne. Z tego firmy wyjdą bardzo pokaleczone. Część się nie podniesie. Trzeba będzie to odbudowywać. Możemy mieć optymistyczny scenariusz, bo przecież - jeśli lockdown nie będzie trwać wiele miesięcy - to nie utraciliśmy infrastruktury przemysłowej, czyli w końcu powrócimy do normalności. Nie wykluczam jednak, że zmiana własności w wielu przypadkach nastąpi, po bankructwach lub na drodze wykupu. Gospodarka jednak jako całość dosyć szybko się reaktywuje. A byłby to jeszcze szybszy proces, gdyby wykorzystano ten okres do zmniejszenia biurokracji.
Świat - coraz częściej słyszymy - nie będzie już taki jak przed koronawirusem.
- O ile ludzie "nie pozabijają się" w kwarantannie to rodziny wyjdą wzmocnione. Ludzie docenią pewne wartości, o których zapomnieli. Na pewno część segmentów na rynku spożywczym będzie bardziej aktywna, jak gotowanie i pieczenie. Formy spędzania wspólnie czasu i wszystkie usługi w tym obszarze będą przechodzić renesans. Z pewnością praca zdalna zyska w oczach wielu pracodawców i - przede wszystkim - pracowników, bo okazuje się, że nie tylko można, ale udaje się to robić na wielką skalę.
- W tej chwili ludzie pracują zdalnie, wiele rzeczy dzieje się wolniej i to jest naturalna konsekwencja tego zamrożenia. W normalnej sytuacji wszystko odbywa się znacznie szybciej. Zasoby ludzkie nadal będą jedną z priorytetowych wartości. Natomiast na pewno w niektórych gałęziach uwolni się potencjał cyfryzacji, część firm będzie potrzebować mniej pracowników, ale saldo nie zmniejszy się. Myślę, że sporo osób wróci z zagranicy do Polski na stałe. Będzie już trochę inaczej. Wielu Polaków będzie też cenić bardziej pracę.
Epidemia będzie katalizatorem zmian, np. w obszarze cyfryzacji. Co to oznacza dla firm w Polsce?
- To jest oczywiste, że wszelkie urządzenia, które pozwalają dzisiaj na pracę zdalną już były dostępne wcześniej. Sztuczna inteligencja, roboty, systemy autonomiczne - to mieliśmy. Można przypuszczać, że będą tylko zyskiwać w czasach po pandemii. Niektórych rozwiązań trochę można się obawiać. Śledzenie ludzi, światowa baza danych chorobowych, o której mówił Bill Gates - to jak dla mnie za dużo. Nie chcę być kontrolowany w każdym aspekcie. Pewne jest to, że część rozwiązań wdrażanych pod hasłem walki z koronawirusem zostanie znacznie dłużej z nami. W takim kraju jak Anglia o ugruntowanej tradycji liberalnej - jak wprowadzili podczas I wojny światowej zasadę, że puby mają być zamknięte o danej godzinie, to już tego nie cofnęli. Każdy rząd chce jak najwięcej wiedzieć o obywatelach. To nie jest dobre. Pokusa jest niesamowita, a ludzie często sami ulegają temu, godząc się na to i zapominając, że pewne rozwiązania mogą być wykorzystywane przeciwko nim. I to jest problem. Ameryka po 9/11 zmieniła się kompletnie. A ludzie się na to zgodzili.
Rozmawiał Bartosz Bednarz
Marek Moczulski jest doświadczonym managerem w branży FMCG. W latach 2014-2019 pełnił funkcję prezesa w firmie Bakalland. Od 2019 r. kieruje firmą Unitop - jednym z największych producentów chałwy i sezamków w Europie. Na eksport trafia ok. 80 proc. produkcji.