Na czyje potrzeby pracuje polska administracja?
Kolejne rządy i władze samorządowe każdej formacji od lat obiecują w czasie przedwyborczych kampanii, że odchudzą administrację publiczną. Od lat zyskują dzięki temu poparcie tych, którzy widzą, jak nieudolny jest to aparat, jak dużym obciążeniem dla budżetu są jego pracownicy i jak marnotrawione są na potrzeby machiny biurokratycznej państwowe pieniądze.
Od lat też wraz z powyborczym kurzem opada zapał rządzących do redukcji podległych im urzędniczych stanowisk. Wprost przeciwnie, tworzą oni coraz to nowe podmioty, wydziały, agendy i biura, zwiększając tym biurokrację do granic zdrowego rozsądku. Jak porównywał ostatnio "Dziennik Gazeta Prawna", tylko w latach 2000-2009 w Polsce liczba urzędników zwiększyła się o ponad 113 tys. (sic!). To wzrost o 36 proc. - w administracji państwowej o blisko 47 tys. osób, a w samorządowej o 66 tys. osób.
Dlaczego warto być urzędnikiem? DYSKUTUJ NA FORUM
Od swych poprzedników nie odbiega tu wiele także rząd Donalda Tuska, któremu zaledwie w ciągu roku przybyło 20 proc. urzędników (16 tys. osób). Czy to nowy pomysł PO na walkę z bezrobociem? Jakie koszty tej walki poniesie podatnik? DGP prognozuje, że jeśli tempo wzrostu liczby urzędniczych posad nie zostanie zmniejszone, biurokracja pożre 1,5 mld zł zaoszczędzonych dzięki zamrożeniu płac w sferze budżetowej.
I tak już dziś na uposażenia administracji, także tej samorządowej, musimy poświęcić z budżetu 20 mld zł rocznie. Skoro rząd PO tak usilnie próbuje zmniejszyć dziurę budżetową, łatając ją wyprzedażą państwowych spółek, czemu nie sięgnie do swoich zasobów?
Odchudzenie administracji o połowę przyniosłoby 10 mld zł oszczędności, czyli tyle, ile kosztować mają dwie poznańskie grupy energetyczne Enea. A więc czysty zysk!
Piotr Łaski