Na Mazurach narasta problem grodzenia jezior, są nowe dane. "Tyle mogę wskazać w jednej wsi"
Mazurskie jeziora są na potęgę odgradzane nielegalnymi płotami, zaś w wodzie stawia się na nich wiele pomostów niezgodnie z prawem. Tylko w ubiegłym roku Wody Polskie ujawniły 17 takich ogrodzeń i 197 kładek. Skala problemu, zdaniem samorządowców i działaczy organizacji pozarządowych, jest dużo większa. - 17 nielegalnych płotów to ja mogę wskazać w jednej wsi Stare Sady - powiedział burmistrz Mikołajek Piotr Jakubowski.
Grodzenie brzegów mazurskich jezior i stawianie na takich ogrodzonych działkach pomostów, z których mogą korzystać wyłącznie właściciele posesji to od lat zmora na Mazurach. Zgodnie z "Prawem wodnym "nie można stawiać ogrodzeń i płotów w odległości co najmniej 1,5 metra od linii brzegu, w założeniu więc każdy powinien móc obejść wkoło dowolne jezioro."
- W praktyce przejść brzegami jezior mogą tylko komandosi albo partyzanci uzbrojeni w sprzęty do rozgradzania zasieków, drutów i wysokich płotów - powiedział Krzysztof Worobiec ze Stowarzyszenia "Sadyba", które od lat działa na rzecz ochrony mazurskiego krajobrazu.
Pilnowaniem przestrzegania "Prawa wodnego" w obrębie mazurskich jezior zajmują się Wody Polskie w Białymstoku. Rzecznik prasowa tej instytucji Joanna Szerenos-Pawlicz poinformowała, że w ubiegłym roku ujawniono 17 nielegalnych ogrodzeń brzegów jezior, a doprowadzono do rozebrania 7 z nich. - W pozostałych przypadkach procedury wciąż trwają - powiedziała.
O tym, że dane Wód Polskich są w tej kwestii mocno niedoszacowane jest przekonany burmistrz Mikołajek Piotr Jakubowski. - 17 nielegalnych płotów to ja mogę wskazać w jednej wsi Stare Sady. Sam mam z prawej i lewej strony mojej posesji nielegalne płoty i jestem z tym bezradny. Postawili mi je sąsiedzi, którzy na co dzień mieszkają w Warszawie - powiedział Jakubowski i dodał, że coraz częściej właściciele działek nad jeziorami nie tylko zagradzają dojście do wody, ale stawiają ogrodzenie w samej wodzie.
Przy niemal wszystkich nadmiernie ogrodzonych posesjach ich właściciele budują w wodzie pomosty. Te także powstają często nielegalnie.
- W 2023 roku zidentyfikowaliśmy 197 nielegalnych pomostów, z czego w 72 przypadkach doprowadziliśmy do ich demontażu, natomiast w 8 przypadkach trwa procedura legalizacyjna. W pozostałych - trwają postępowania. Należy wspomnieć, że budowa pomostu o szerokości do 3 m i długości całkowitej do 25 m wymaga zgłoszenia wodnoprawnego w Nadzorze Wodnym, zaś pomostu przekraczającego te wymiary - uzyskania pozwolenia wodnoprawnego - poinformowała Szerenos-Pawlicz. Dodała, że w przypadku ujawnienia nielegalnego pomostu pracownicy Wód Polskich "przeprowadzają wizję terenową, w której określają stan faktyczny zdarzenia".
Zarówno burmistrz Jakubowski, jak i Krzysztof Worobiec powiedzieli, że ich zdaniem w dobie obecnej techniki (mapy GPS i drony) walka z nielegalnymi pomostami i ogrodzeniami jezior powinna być szybsza i skuteczniejsza. - Gdyby tylko Wody Polskie chciały, to my w gminie wskażemy właścicieli działek nielegalnie ogrodzonych, czy pomostów. Ale takiej woli współpracy w tym zakresie nie ma - powiedział Jakubowski.
- Prawo w materii związanej z grodzeniem jezior nie jest złe, ale jest martwe. A takie być nie musi, bo np. we Francji jest identyczny przepis tyle, że respektowany - podkreślił Worobiec.
Burmistrz Mikołajek zwrócił uwagę na to, że właściciele wielu nadmiernie ogrodzonych działek z pomostami bardzo często niszczą cenne przyrodniczo trzcinowiska, by mieć w ich miejscu plaże. - Znam przypadki psikania trzcinowisk roundupem. Nikt na to nie reaguje - powiedział Jakubowski.
W ocenie rozmówców PAP nielegalne ogrodzenia i pomosty stawiają najczęściej osoby spoza regionu, którzy na Mazurach mają letnie domy. - Ale my, miejscowi, szybko kroczymy ich niedobrą ścieżką i coraz częściej nielegalnie stawiamy pomosty, czy przekopujemy kanały na swoje działki, by niemal z tarasów wsiąść na łódki i płynąć np. Krutynią - przyznał Worobiec.
Odgradzanie powszechnie dostępnego terenu to problem znany nie tylko na Mazurach. W ubiegłym roku podobna sytuacja miała miejsce w Zakopanem, gdy jedna z mieszkanek postawiła płot na szlaku na Gubałówkę pobierała od turytów opłaty 5 zł za wejście. Góralka przekonywała, że ziemia, przez którą wytyczono nową trasę, należy do jej rodziny, z czym nie chcieli zgodzić się przedstawiciele Polskich Kolei Linowych.
- To pole z dziada pradziada należy do mojej rodziny. Dziadek nie dostał aktu wywłaszczenia, a PKL ignoruje nas, burmistrz nie chce się spotkać. Jedna strona odsyła mnie do drugiej. (...) Powiedziałam, pokażcie mi akt wywłaszczenia, oni mówią, że się zawieruszył. Walczymy o swoje, bo czujemy się pokrzywdzeni. Działki są w centrum, nie mamy z nich nic, tylko śmieci. Nie mam nic przeciwko turystom. To tylko wola burmistrza i PKL-u, żeby się dogadać. Ja nikogo nie krzywdzę, uważam, że to bardzo niesprawiedliwe - mówiła w rozmowie z "Tygodnikiem Podhalańskim" Jadwiga Gąsienica Byrcyn.
"PKL udostępniając szlak przygotowały teren na własny koszt i przesunęły ogrodzenie zabezpieczające tory kolei linowo-terenowej. W ten sposób umożliwione zostało swobodne przejście turystom na wzniesienie. W kluczowych miejscach szlaku powstały również poręcze, by podnieść komfort spacerowiczom" - podano w komunikacie PKL