Nadciąga faktor Chin

Chiny budują Nowy Jedwabny Szlak, gigantyczny korytarz gospodarczy łączący Azję z Europą. Forpocztą tej inicjatywy w Polsce jest Bank of China, który dla polskich przedsiębiorców może oznaczać tylko jedno - potężne wsparcie finansowe.

"Gazeta Bankowa": Pod koniec zeszłego roku spotkałem jednego z najbogatszych Polaków, nazywanego w Europie "Królem kurczaków". Na pewno pan o nim słyszał, to Kazimierz Pazgan - żywa legenda polskiego biznesu, twórca Konspolu. Opowiedział mi bardzo interesującą historię. Otóż, przez kilka lat poszukiwał banku, który by sfinansował mu budowę fabryki kurczaków w Indonezji. Koszt inwestycji - 100 mln dol. Zależało mu na polskim kapitale. Pazgan nie chciał kredytu w bankach zachodnich (dostał kilka ciekawych ofert), obawiał się utraty know-how i przejęcia kontroli nad swoim biznesem. Precyzyjny biznesplan i projekt budowy były dopięte na ostatni guzik, jednak żaden polski bank nie odważył się na podjęcie ryzyka inwestycyjnego w egzotycznej Azji. Całe przedsięwzięcie stanęło pod wielkim znakiem zapytania. Wtedy polski biznesmen spotkał na swojej drodze przedstawiciela Bank of China. Po kilku rozmowach zaufali sobie nawzajem i podpisali umowę. Dziś polska inwestycja w Indonezji jest już praktycznie zrealizowana w 100 proc. Przepraszam za nieco przydługi wstęp, ale musiałem przywołać ten przykład, żeby podkreślić jak bardzo się cieszę, że możemy dzisiaj porozmawiać. Uważam, że takich sytuacji, gdy Bank of China wspiera polskie inwestycje, powinno być więcej...

Reklama

Wenbo Hou, Dyrektor Generalny Bank of China w Europie Środkowo-Wschodniej: Liczymy na szerszą współpracę z polskim biznesem i zapewniam pana, że Konspol to nie jest odosobniony przypadek.

Słyszałem, że w Polsce też finansujecie kilka bardzo poważnych przedsięwzięć m.in. Zygmunta Solorz-Żaka czy Jana Kulczyka?

- Z Polską utrzymywaliśmy kiedyś dużo lepsze relacje, które dziś nie przekładają się, niestety, na współpracę gospodarczą.

A jednak Bank of China coraz szerzej rozwija skrzydła w Polsce. Dlaczego?

- Polska to bardzo duży rynek, którego potencjał napawa optymizmem. Polska to stabilny kraj w samym sercu Europy - bez konfliktów rasowych i religijnych. Naprawdę przyjazne miejsce dla inwestorów. Chociaż trzeba sobie jasno powiedzieć, że dynamika rozwoju waszego kraju mogłaby być... Bardziej imponująca? Wydaje mi się, że to przez brak kapitału.

Bardzo ciekawa teza. Myśli pan, że ten kapitał mógłby napłynąć do Polski z Chin?

- Myślę, że tak. Ale na razie Chińczycy chcący robić biznes w Europie wybierają Wielką Brytanię i Niemcy. Raczej nie odwiedzają Europy Centralnej i Wschodniej.

Tymczasem pan przyjechał z Londynu do Warszawy. Czy to oznacza, że coś się zmienia? Polska staje się ważniejszym rynkiem dla Bank of China?

- Polska jest dla nas bardzo ważnym rynkiem. Myślę, że o wiele ważniejszym niż była jeszcze trzy lata temu. Nie tylko dla Bank of China, ale w ogóle dla Chin i całego chińskiego przemysłu.

Co się wydarzyło w ciągu tych trzech lat, że Polska stała się tak ważna dla Chin?

- Oczywiście trzy lata temu dobrze wiedzieliśmy, że w Polsce drzemie duży potencjał biznesowy. Ale dopiero teraz chiński rząd wprowadza w życie międzynarodową strategię "One Belt, One Road", która polega na budowie Nowego Jedwabnego Szlaku, czyli na poszerzeniu połączeń Chin z całym światem drogą morską i kolejową. Pierwsze z nich ("One Belt") to przeprawa morska z Chin przez Bliski Wschód do Europy. Drugie połączenie to szlak kolejowy ("One Road"), który prowadzi z Chin przez Azję do Europy, nawiązując do historycznego Jedwabnego Szlaku. Tak się składa, że właśnie to połączenie przebiega centralnie przez Polskę, a my jesteśmy żywo zainteresowani każdym poważnym projektem biznesowym w obszarze "spinanym" przez "One Road, One Belt". Dlatego Polska jest dla nas jeszcze ważniejszym regionem, niż trzy lata temu. Stąd nasza coraz większa aktywność tutaj.

Z pewnością pan słyszał o polskiej strategii repolonizacji banków. Aktualnie zaledwie około 40 proc. rynku znajduje się w polskich rękach, pozostałe 60 proc. to kapitał zagraniczny, głównie "zachodni". Polski prezydent Andrzej Duda forsuje koncepcję odwrócenia tych proporcji. Co pan o tym sądzi w kontekście chińskiego planu budowy Nowego Jedwabnego Szlaku?

- Myślę, że te procenty same w sobie nie są szczególnie istotne. To raczej informacja dla polskiego rządu, który pewnie by chciał mieć po prostu większe udziały w bankach lokalnych, by móc je lepiej kontrolować. I to jest zrozumiałe. Ale biznesu na poziomie globalnym nie robi się wyłącznie za pomocą własnych banków. Proszę spojrzeć na Wielką Brytanię, tam w Londynie rezyduje przecież mnóstwo banków zagranicznych. Przecież one mogą przynosić również korzyści. Tak, jak Bank of China. Wszędzie, gdzie się pojawiamy, pojawia się na rynku "faktor Chin"...

Taki powiew finansowej świeżości?

- Dokładnie, coś nowego! Nowi partnerzy, nowi inwestorzy, nowe pieniądze. Takich atrakcji nie są w stanie zagwarantować banki lokalne. Możemy na przykład "zabrać" kilkadziesiąt najbardziej aktywnych firm z Polski do Chin i poznać z chińskimi partnerami, z którymi praktycznie bez żadnych barier można robić interesy. To jest nasza przewaga. Mamy zbudowaną wielką sieć kontaktów w Chinach. W każdym mieście, w każdej metropolii, wszędzie.

Mamy w Polsce kilka banków, które znalazły się - delikatnie rzecz ujmując - w tarapatach i rozglądają się za inwestorami. Czy Bank of China jest zainteresowany takim partnerstwem, przejmiecie jakiś bank w Polsce?

- W przeszłości naszym modelem biznesowym było budowanie na całym świecie własnej sieci oddziałów. Ale dzisiaj nie mamy żadnych obiekcji w przełamywaniu tego stereotypu. Jeśli będzie odpowiedni czas i znajdzie się odpowiedni bank, to zainwestujemy. Wszystko zależy od oferty. Jeśli ktoś nam ją złoży, to dopiero wtedy będziemy mogli ją rozważyć.

Chcecie być w Polsce także normalnym bankiem detalicznym?

- W tym momencie skupiamy się na rynku inwestycyjnym. Oczywiście detal też ma taką funkcję, ale na razie rozwijamy tylko część korporacyjną.

Pobijecie polski rynek?

- Nie chcemy być najwięksi, chcemy być najlepsi. Dlatego bierzemy pełną odpowiedzialność za prowadzoną działalność. Nie chcemy tylko "zarabiać pieniędzy". Chcemy robić odpowiedzialny biznes, budować świadomość finansową Polaków.

Gdy pan mówi o polskich firmach i ich aktywności w Chinach, generalnie o partnerstwie polsko-chińskim, to jakiego rodzaju współpracę ma pan na myśli? Słyszałem, że Bank of China preferuje przedsięwzięcia z udziałem kapitału chińskiego. To prawda?

- Nie mamy takich preferencji. Możemy robić interesy z firmą czysto polską, która nie ma nic wspólnego z Chinami. W przeszłości finansowaliśmy dwa produkty, które wprowadzały na nasz rynek firmy czysto polskie, bez żadnych konotacji z Chinami. Oczywiście, jeśli jakiś polski przedsiębiorca kooperuje z chińską firmą, to też jest OK. Tego typu przedsięwzięcia w naturalny sposób ułatwiają nam po prostu współpracę. Ale tak naprawdę, jeśli mamy do czynienia z solidną firmą, która proponuje nam dobry projekt, to nie ma znaczenia, czy jest z udziałem chińskiego kapitału, czy nie. Oczywiście są takie instytucje, jak China Development Bank, który może wspomagać tylko firmy z chińskimi udziałowcami. Ale dla nas, jako banku komercyjnego, to nie ma większego znaczenia.

W Chinach aktywność polskich firm jest w ogóle zauważalna?

- Generalnie, gdy ludzie w Chinach stykają się z hasłem "Polska", to szczególnie ci starsi, kojarzą ten kraj jeszcze z dawnych czasów. Ale gdy ostatnio wspomniałem coś o Polsce, reakcja była standardowa: "Polska, gdzie jest Polska? Polska, a to tam jest Amsterdam, tak?". Chińczycy mylą "Poland" z "Holland".

To w sumie komplement... (śmiech). A tak poważnie, to pytałem o biznesową aktywność Polaków w Chinach...

- Nie, niestety. Zupełnie tego nie widać.

Kiedy to się zmieni? Myśli pan, że się w ogóle coś w tej materii może zmienić w najbliższym czasie?

- Może. Ale nie chcę mówić, że to się jakoś radykalnie zmieni. Wolę powiedzieć, że są realne szanse. W mojej opinii na pewno będzie lepiej. Powinniście umożliwić chińskim firmom poznanie polskich realiów. Z drugiej strony Polakom ciężko jest znaleźć jakiś konkretny produkt, który mogą zaoferować w Chinach. To są elementarne problemy, które musimy zacząć wspólnie rozwiązywać.

Myśli pan, że Polska jest w stanie spełnić oczekiwania chińskich inwestorów?

- Z mojego punktu widzenia Polska to kraj z dużą przyszłością, jeśli chodzi o stronę biznesowo- ekonomiczną. Macie bardzo duży potencjał infrastrukturalny, który wciąż nie jest w 100 proc. wykorzystany. Tutaj będzie się jeszcze budować autostrady, tory kolejowe etc. Potrzebujecie pieniędzy na te wszystkie inwestycje, a my je mamy. Polska jest też dużym rynkiem rolniczym. I to rolnictwo jest dla nas także niezwykle ważne. Ludzie w Chinach są niezadowoleni z jakości żywności, a wy w Polsce macie przecież bardzo dobre jedzenie! Naprawdę myślę, że Polska to wielki rynek i musimy razem wykorzystać okazję do wypracowania ścieżki rozwoju.

Taką ścieżką mogłyby być produkty rolne?

- Tak. Owoce, napoje, sery, mięso i mleko! Macie świetne mleko! To wszystko macie, tylko teraz potrzeba odpowiedniej promocji w Chinach. Dlatego na przykład dwa miesiące temu chiński rząd obiecał przysłać tutaj 40 firm, żeby poznały realia polskiego rynku.

Czyli te procesy zachodzą powoli, ale zmierzają w dobrym kierunku?

- Tak, one są pomocne. Przynajmniej chińscy przedsiębiorcy już wiedzą, że polski rynek jest ważny. Z mojego punktu widzenia, to oczywiste, ale dla wielu innych ludzi nie. Gdy pracowałem jeszcze w Londynie i powiedziałem moim kolegom, że jadę do Polski to jeden z nich - Brytyjczyk, stwierdził, że musiałem kogoś bardzo mocno wkurzyć, że mnie za karę wysłano na placówkę do Polski.

Tak mi się coś wydaje, że możemy sobie chcieć kooperować z Chinami, wysyłać tam swoje firmy, czy jedzenie, ale jesteśmy związani dość restrykcyjnym ustawodawstwem Unii Europejskiej. Myśli pan, że da się jedno z drugim pogodzić?

- Myślę, że ani dla polskich, ani dla chińskich firm prawo unijne nie stanowi żadnego ograniczenia. Unia Europejska może regulować zasady, ale nie uniemożliwiać współpracę. Cała sztuka polega na znalezieniu odpowiedniego partnera. My możemy inwestować tutaj, wy możecie w Chinach - nie widzę żadnego problemu z europejskimi ograniczeniami. Oczywiście poza kwestiami stricte strategicznymi, jak zaawansowane technologie czy broń.

Rozmawiamy o chińskich inwestycjach w Polsce, a co z takimi rynkami jak Węgry, Czechy, Słowacja?

- Wszystkie te kraje znajdują się w obszarze "One Belt, One Road". Z tego co wiem, to czeski rząd i tamtejsze firmy są entuzjastycznie nastawione do kooperacji z chińskimi firmami, bankami. Czuję, że będą bardziej aktywni niż do tej pory. I Węgry - oczywiście też, choć to wszystko o wiele mniejsze kraje niż Polska.

A Ukraina?

- W tym momencie jest tam bardzo ciężka sytuacja. To jeszcze nie nasz czas.

Kilka razy przywoływał pan przykład Londynu jako miasta otwartego na zagraniczne instytucje finansowe, a przecież kilka tygodni temu bank HSBC ogłosił, że wyprowadza się stamtąd i wraca do Azji, zapewne do Hongkongu. Bankierzy z całego świata coraz chętniej spoglądają na Daleki Wschód. To prawda, że za kilka lat światową stolicą finansów będzie Szanghaj, a nie Londyn?

- Bank HSBC wyprowadził się z Londynu ze względu na problemy z brytyjską administracją...

Oczywiście, i przez zbyt wysokie podatki. Jedno drugiemu nie przeczy. Nie pytam pana o problemy HSBC, lecz o megatrendy. Chińska bankowość chyba jeszcze nigdy nie cieszyła się na świecie tak dużą popularnością jak dzisiaj? Odczuwa pan globalną modę na Chiny?

- Tak, to prawda. To wielka szansa nie tylko dla chińskich banków, ale także dla chińskich firm, żeby wyjść z ofertą na zewnątrz, do krajów takich jak Polska - z dużym potencjałem gospodarczym. Ale z drugiej strony to jest także idealny czas dla polskich przedsiębiorstw, żeby znaleźć się na rynku chińskim. To też jest dla nas bardzo ważne i myślę, że Polska jest na dobrej drodze. Polska wyraziła intencję przystąpienia do grona założycieli Azjatyckiego Banku Inwestycji Infrastrukturalnych (AIIB). To bardzo dobry ruch.

No, to na koniec trochę przewrotne pytanie z gatunku science-fiction, a może niekoniecznie.

- Kiedy chiński juan pokona amerykańskiego dolara? Bo wie pan, są eksperci, którzy twierdzą (a mam tu w szczególności na myśli Jamesa Richardsa, autora słynnego bestsellera "The Death of the Money"), że Chiny będą chciały w najbliższym czasie związać juana ze złotem, co w dłuższej perspektywie będzie oznaczało upadek dolara. Co pan o tym myśli?

Bardzo skomplikowana kwestia i jeszcze długa droga...

Ale chyba dość precyzyjnie zaplanowana i konsekwentnie realizowana?

Tak. Powoli, krok po kroku zmierzamy do celu. Ale nie zapominajmy, że Stany Zjednoczone są nadal największą gospodarką, a dolar najważniejszą walutą na świecie. Myślę, że jest zbyt wcześnie, żeby mówić o tym, że juan może zająć miejsce dolara. Nawet nie sądzę, żeby dzisiaj był w stanie zastąpić euro.

Wenbo Hou - dyrektor generalny Bank of China w Europie Środkowo-Wschodniej. Od 6 czerwca 2012 dyrektor generalny polskiego oddziału Bank of China W latach 2003-2011 pracował w londyńskiej filii Bank of China, związany głównie z działem finansów korporacyjnych. Od momentu rozpoczęcia swojej kariery w Bank of China w 1994 r. Wenbo Hou pracował w różnych obszarach działalności Banku - w departamentach Rynku Globalnego, Kredytów Walutowych, Księgowości oraz Bankowości Detalicznej.

Wojciech Surmacz

Współpraca Maria Szurowska

Gazeta Bankowa
Dowiedz się więcej na temat: Chiny | Bank of China | Nowy Jedwabny Szlak
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »