Pandemia a rowerowy boom
W Niemczech w czasie pandemii nastał prawdziwy boom na rowery, co niesie z sobą też spore kłopoty. Rząd chce przeznaczyć więcej pieniędzy na ścieżki rowerowe.
Już od dawna nie można sobie wyobrazić niemieckich ulic bez rowerów. Szczególnie w śródmieściach metropolii coraz częściej dominują na ulicach. Jeszcze kilka lat temu wielbiciele rowerów z zazdrością spoglądali na takie miasta, jak Amsterdam czy Kopenhagę, gdzie rowery od dawna są integralną częścią ruchu drogowego, ale teraz podobna sytuacja ma miejsce w Niemczech.
BIZNES INTERIA na Facebooku i jesteś na bieżąco z najnowszymi wydarzeniami
Pandemia dała rowerom w Niemczech kolejny impuls. Jak podaje Stowarzyszenie Przemysłu Dwukołowego, w 2020 roku sprzedano około miliona rowerów więcej niż rok wcześniej, co stanowi wzrost o około 35 procent. Niemcy wydają średnio prawie 1000 euro na nowy rower, czyli ponad dwa razy więcej niż w 2010 roku, co jest sporą kwotą, którą można również tłumaczyć zwiększoną liczbą droższych rowerów elektrycznych.
Podczas ograniczeń spowodowanych pandemią wiele osób przesiadło się na rowery, zwłaszcza z transportu publicznego. Kiedy kina i restauracje były zamknięte, a wydarzenia kulturalne nie mogły się odbywać, zawsze można było wybrać się na wycieczkę rowerową. Ponadto ryzyko infekcji na siodełku jest niskie.
W sam raz, bo tuż przed "Światowym Dniem Roweru", 3 czerwca, zareagowali także politycy. Niemiecki minister transportu Andreas Scheuer przedstawił w kwietniu swój "Plan ruchu rowerowego 3.0" i powiedział: "Chcemy uczynić Niemcy krajem rowerowym. Koronawirus nie ma wielu pozytywnych stron, ale dostrzegamy jedną pozytywną zmianę: boom w kolarstwie". Scheuer planuje teraz przy pomocy podatków promować nowy zakup np. drogiego e-roweru, a także biletów kolejowych.
Minister z ramienia CSU, którego krytycy kojarzyli dotychczas raczej z promowaniem ruchu samochodowego, chce podwoić ruch rowerowy w Niemczech do 2030 roku. Ludzie mają wtedy pokonywać na rowerze średnio około trzech kilometrów dziennie, w porównaniu do około półtora kilometra obecnie. Rząd Niemiec planuje zainwestować 1,46 mld euro w ruch rowerowy do 2023 roku.
Może to jednak prowadzić do konfliktów, jeśli samochody i coraz większa liczba rowerów mają dzielić się drogami. Piesi często cierpią, gdy coraz więcej rowerzystów korzysta z chodników. Wiele miast i gmin planuje samodzielnie kosztowne ścieżki rowerowe, z dużymi parkingami dla rowerów przy dworcach, jak to ma miejsce chociażby w Muenster w Nadrenii Północnej-Westfalii.
Ponadto nad ruchliwymi ulicami jest planowanych wiele mostów rowerowych, a w Zagłębiu Ruhry pomiędzy Muehlheim nad Ruhrą a Essen ma powstać autostrada rowerowa.W dłuższej perspektywie ma ona szerokimi pasami ruchu w obu kierunkach połączyć około dziesięciu miast i będzie miała ponad 100 kilometrów długości.
To wszystko brzmi pięknie, ale znany badacz mobilności Andreas Knie już myśli o przyszłości. Odpowiedzią nie jest po prostu budowa kosztownych nowych ścieżek rowerowych z przedmieść do miasta, jak planuje Berlin, ale koncepcja, którą Knie nazywa "współdzieloną mobilnością". Knie sam nie posiada ani roweru, ani samochodu i na przykładzie samochodu wyjaśnia w rozmowie z DW: "Czeka nas dużo więcej pracy mobilnej i nauczymy się dzielić samochodami nawet na obszarach wiejskich. I wypożyczać rowery zamiast posiadać je na własność".
Dopóki to nie nastąpi, miłośnicy rowerów i kierowcy samochodów będą nadal walczyć o miejsca parkingowe i swój skrawek drogi.
Do wypadków dochodzi przede wszystkim na ruchliwych skrzyżowaniach, co wykazało badanie przeprowadzone przez jedną z organizacji zajmującej się analizą wypadków z ramienia ubezpieczycieli. 66 procent wszystkich wypadków z rannymi lub nawet zabitymi rowerzystami w Niemczech ma miejsce na głównych skrzyżowaniach dróg. Minie jeszcze dużo czasu, zanim Niemcy staną się naprawdę przyjazne dla rowerzystów.
Jens Thurau, Redakcja Polska Deutsche Welle