Pandemia paniki zmusi banki centralne do działania

Banki centralne najważniejszych gospodarek sygnalizują, że ramię w ramię staną do walki ze skutkami pandemii - jeśli taka zostanie ogłoszona - koronawirusa. W jaki sposób? Nie będą zapewne szukać szczepionki - będą drukować pieniądze. Pewne jest jedno - nie ma żadnej pewności, że to pomoże gospodarce. A czy będzie antidotum na panikę?

Czy światowa gospodarka zachorowała już na koronawirusa? To także wcale nie jest pewne. Wiadomo, że praca w chińskich fabrykach w strefie Wuhan, gdzie epidemia wybuchła, nie idzie pełna parą. Kłopot z tym, że wiadomości o epidemii zaczęły rozprzestrzeniać się po świecie właśnie wtedy, gdy Chińczycy obchodzili nadejście Księżycowego Nowego Roku, w końcu stycznia. A wtedy i tak fabryki były przez dłuższy czas zamknięte.  

Wiadomo też, że w przez pewien czas nie pracowały fabryki. Ale pod koniec lutego na przykład dyrektor generalny Apple Tim Cook powiedział, że chińskie zakłady Apple "zbliżają się do wznowienia pełnej produkcji". Wiele chińskich korporacji chwali się również w ostatnich dniach, że u nich "praca zaczyna przebiegać normalnie". To słowa na wyrost, czy rzeczywiście sytuacja jest opanowana? Nie wiemy.

Reklama

Nie ma się czego obawiać?

A jednak jest. Opublikowany rano w poniedziałek indeks Caixin PMI dla chińskiego przetwórstwa spadł w lutym do 40,3 pkt. z 51,1 pkt. w styczniu, gdy oczekiwania wynosiły 45,7 pkt. To najniższy poziom w 16-letniej historii badania. Pokazuje on efekty epidemii - wstrzymanie produkcji w wielu firmach, ograniczenia w przepływie towarów i osób, spadek bieżącej produkcji, nowych zamówień, zamówień eksportowych, zatrudnienia, zapasów.

Dodajmy, że ogłoszony w zeszłym tygodniu ogłoszony indeks CFLP PMI dla chińskiego przetwórstwa obniżył się w lutym do 35,7 pkt. z 50,0 pkt. w styczniu.

Jeszcze kilka dni temu amerykański bank centralny Fed mówił, że nie jest w stanie oszacować wpływu na gospodarkę epidemii, jeszcze wtedy rozwijającej się w Azji. Tylko, że koronawirus w nieoczekiwany sposób rozprzestrzenia się po świecie, czego przykładem są Włochy. A tam wybuchła nie tylko epidemia ale i panika. Półki w sklepach pustoszeją, a ludzie zamykają się w domach jakby to nie był koronawirus tylko dżuma.  

Wobec tej sytuacji z pierwszymi szacunkami wpływu na gospodarkę wystąpiła Światowa Organizacja Współpracy Gospodarczej i Rozwoju, OECD. Obliczyła ona, że globalny wzrost gospodarczy z powodu epidemii może być w tym roku niższy o 0,5 punktu proc. I obniżyła swoją prognozę do 2,4 proc. Taki wynik byłby najniższy wzrost od lat 2008-9, gdy szalał wielki kryzys finansowy.

Różne spojrzenia

Większość analityków mówi, że scenariuszy rozwoju sytuacji może być tyle, ile tylko podpowie nam wyobraźnia. Przewidywanie co się stanie w gospodarce w tym roku powinno być raczej zajęciem dla twórców horrorów niż dla ekonomistów. Ale oni mimo to próbują jakieś wersje rozwoju wydarzeń zarysować. I od razu zaznaczają - to wersja optymistyczna, a to "czarna".   

Analitycy PKO BP przedstawili niedawno scenariusz optymistyczny. Optymistyczny, czyli taki, że choć wirus jest mocno zaraźliwy, epidemia zostanie dość szybko opanowana, a liczba zachorowań przestanie się zwiększać. W takiej sytuacji dotychczasowe straty gospodarcze byłyby dość szybko do odrobienia. Chińska gospodarka miałaby szansę wrócić na wcześniejszą ścieżkę wzrostu jeszcze w tym roku, choć w ujęciu rocznym wzrost byłby o 2 punkty proc. niższy.   

Czarny scenariusz dla Polski przedstawili z kolei analitycy Credit Agricole Bank Polska. Uważają oni, że koronawirus największe spustoszenia mógłby spowodować w handlu zagranicznym. Scenariusz ten składa się z czterech wątków.

Po pierwsze przewiduje on niższy popyt w Chinach na polskie towary. Po drugie zakłócenia w łańcuchach dostaw z powodu wstrzymania produkcji w Chinach. Po trzecie mniejszy popyt na polski eksport ze strony Włoch. Po czwarte niższy eksport z Polski dóbr pośrednich do Niemiec wynikający z osłabienia popytu w Chinach na dobra eksportowane przez Niemcy.   

Jaki byłby skutek tego wszystkiego na raz? Dynamika PKB w Polsce obniżyłaby się o ok. 3,8 pkt. proc. w skali całego roku. A to oznacza, że mielibyśmy prawdziwą recesję. Do tego można jeszcze dodać piaty wątek - przerwanie łańcuchów dostaw z Chin do Niemiec i w związku z tym mniejszy popyt w Niemczech na dobra pośrednie z Polski "składane" tam z chiński półproduktami na eksport do innych krajów.

Analitycy Credit Agricole BP pocieszają jednak: " Obecnie trudno oczekiwać, że taki szok trwałby cały rok - epidemia zostanie najprawdopodobniej opanowana wcześniej, co skróci okres negatywnego oddziaływania wirusa COVID19 na aktywność gospodarczą w Polsce do ok. pół roku".

Na razie największe żniwo zbiera panika. O ile pandemia koronawirusa nie została jeszcze ogłoszona, na pewno mamy już pandemię strachu. Od piątku 21 lutego indeksy giełdowe notują nieustanne spadki, a Standard & Poors’ 500 stracił w ciągu minionego tygodnia ponad 11 proc. Ceny ropy Brent na światowych giełdach spadły w zeszłym tygodniu o prawie 14 proc. do poniżej 50 dolarów za baryłkę.      

Ale z drugiej strony wielu ekonomistów mówi już od lat - ceny akcji na amerykańskich giełdach przebiły dawno sufit. Indeksy amerykańskie pną się w górę od 2009 roku. Może więc koronawirus to tylko okazja, żeby spuścić trochę powietrza z tego balonu, którego narastanie budzi bardzo poważne obawy.

Jeśli nie banki centralne, to kto?

Niemniej panikę, a przynajmniej trwogę widać na całym świecie. A jak trwoga to do banków centralnych. Wielki globalny kryzys finansowy pokazał, że to one w światowym ładzie gospodarczym mają do odegrania zasadniczą rolę. Choć wielu ekonomistów zwraca uwagę, że znacznie większa niż powinny i niekoniecznie właściwą.

W jaki sposób banki centralne mogą swą rolę odegrać teraz? Po pierwsze zapewnić płynność całemu systemowi finansowemu. I w poniedziałek Bank Japonii ogłosił, że "zapewni wystarczającą płynność, aby zagwarantować stabilność rynku finansowego" dostarczając 4,6 mld dolarów na transakcje z instytucjami finansowymi. Podobną zapowiedź wydał Bank Anglii.

Banki centralne mogą także dalej obniżać stopy procentowe i drukować pieniądze, co określa się jako "łagodzenie ilościowe". Tym razem także zapewne przystąpią do akcji. Prezes amerykańskiego banku centralnego Fed Jerome Powell już w piątek powiedział, że koronawirus jest "rozwojowym czynnikiem ryzyka dla koniunktury w USA", a Fed będzie właściwie reagować w celu wspierania gospodarki.

Zanim dojdzie do drukowania pieniędzy zapewne nastąpią obniżki stóp. Prezes Fed z St. Louis James Bullard dodał, że poparłby wniosek o obniżenie stóp, jeśli ogłoszona zostanie globalna pandemia z powodu koronawirusa. A na dodatek w tym tygodniu mają się ponadto spotkać przedstawiciele grupy siedmiu największych gospodarek, żeby podjąć "skoordynowaną interwencję".

Na razie zapowiedzi banków centralnych nie miały żadnego wpływu na ani na import, ani na eksport, ani na żadne łańcuchy dostaw. Miały natomiast wpływ na złagodzenie paniki na rynkach.

Notowania ropy Brent na giełdzie ICE poszły w poniedziałek w górę i przekroczyły 50 dolarów za baryłkę. Indeksy akcji w Azji lekko zwyżkowały. Indeks MSCI Asia Pacific Index wzrósł o 0,8 proc., a japoński Topix zamknął się o 1 proc. wyżej. W Europie indeks Stoxx 600 wzrósł aż o 2,3 proc., po czym zaczął tracić siły, jednak spadki na europejskich rynkach akcji wyhamowały. W USA najważniejsze indeksy rozpoczęły poniedziałek na plusie. 

Jacek Ramotowski

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: bank centralny | gospodarka światowa | koronawirus
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »