"PKB Polski się kurczy. Deficyt w tym roku może sięgnąć 10 proc."

Prof. Jacek Tomkiewicz z Akademii Leona Koźmińskiego twierdzi, że dług publiczny nie jest groźniejszy od długu prywatnego, a jego relacja w stosunku do PKB może się diametralnie zmienić z roku na rok. Polski deficyt w tym roku osiągnie 7-8 proc., może 10 proc. PKB, zwłaszcza że PKB się kurczy.

Jak pan ocenia kondycję polskiego sektora finansów publicznych?

Prof. Jacek Tomkiewicz: - Należy pamiętać, że sektor finansów publicznych odzwierciedla to, co się dzieje w realnej gospodarce, zarówno po stronie dochodowej, jak i wydatkowej. Więc jeśli gospodarka wpada w recesję, spadają nam dochody, a do wydatków zapisanych w ustawie budżetowej dochodzą nowe wydatki, jak tarcze antykryzysowe czy koszty uzupełnienia zwolnienia ze składek na ZUS, itd. Jednak sytuacja finansów publicznych nie jest do końca przejrzysta, ponieważ jeśli spojrzymy na dane z wykonania budżetu w okresie stycznia do maja tego roku, to wychodzi nam 25 mld zł deficytu, co jest umiarkowaną wielkością.
 
- Natomiast mamy Fundusz Ubezpieczeń Społecznych, który w dużej mierze traci dochody z powodu ulg i odroczeń w płatnościach składek ZUS, a wypłacanie emerytur nie zostało zawieszone. Automatycznie pojawia się w FUS dziura, która będzie musiała być uzupełniona dotacją z budżetu państwa. I tu pojawia się pytanie - czy chcemy tę dziurę pokazać w ZUS-ie, czy w budżecie państwa.
 
- Dodatkowo formalnie według naszej krajowej metodologii poza sektorem finansów publicznych są fundusze zarządzane przez Bank Gospodarstwa Krajowego i Polski Fundusz Rozwoju, a w świetle unijnej metodologii ESA 2010 można je do tego sektora zaliczyć.
 
Czy możemy już ocenić skalę zadłużenia?
 
- Wiele wskazuje na to, że deficyt w tym roku sięgnie 150 mld zł, czyli 7-8 proc., może 10 proc. PKB, zwłaszcza że PKB się kurczy. Niepokojąco wygląda część wydatków budżetu - tzw. budżet środków europejskich. Po stronie wydatkowej jego wykonanie sięgnęło dotychczas 82 mln zł z planowanych 17 mld zł, co daje ok, 0,5 proc. To oznacza, że wydatki inwestycyjne idą kiepsko, a to ich najbardziej prorozwojowa część. Nie mam dostępu do informacji, czy to pochodna braku pieniędzy, czy np. spowolnienia procesów decyzyjnych i administracyjnych wywołanego pandemią.
 
Czy pojawienie się deficytu może zmienić strukturę polskiego długu publicznego?
 
- Struktura naszego długu przesunie się w kierunku krajowym, to pożądany trend, pozwoli nam mniej przejmować się kursami walut i częściowo uniezależni nas od ocen agencji ratingowych. Jednak powinniśmy utrzymać zdolność do zadłużania się w obcych walutach, choćby dlatego, że to źródło dewiz, jakimi finansujemy m.in. zakupy zagraniczne.
 
- Tak więc pojawienie się wspomnianych wcześniej przeze mnie 150 mld zł długu zmieni jego strukturę i zwiększy udział krajowych inwestorów, jednak nie do końca jest to dług rynkowy. Jeśli w operacjach dokonywanych na rynkach finansowych biorą udział publiczne instytucje finansowe, jak NBP, to nie mają one naturalnych ograniczeń, takich jak pozostałe podmioty, działające na zasadach czysto rynkowych, które mogą uznać finansowanie długu mało atrakcyjnym i nie angażować w nie dużych środków. W przypadku NBP decyzja o skupie papierów z rynku będzie polityczna, a nie rynkowa.

Reklama

Czy powinniśmy zastanowić się nad zmianą konstytucyjnego limitu zadłużenia?
 
- Konstytucyjny limit zadłużenia w wysokości 60 proc. odzwierciedla trendy, jakie panowały w połowie lat 90., czyli czasie uchwalenia konstytucji. Można dowodzić, że warunki ekonomiczne się zmieniły od tego czasu, jednak jakakolwiek zmiana, czy usunięcie limitu z ustawy zasadniczej, wpłynęłaby na naszą reputację na rynku i mogło odbić się na kursie złotego, czy rentowności długu.
 
- W konstytucji zapisano limit, jednak odesłano po szczegóły rachunkowe do ustawy. Jeśli mamy coś zmieniać, to moim zdaniem wystarczy zrobić to na poziomie ustawy. Wyrzucenie chwalonego i korzystnego rozwiązania z konstytucji pod wpływem chwili nie byłoby roztropnym rozwiązaniem. 

Czy należy się obawiać wzrostu długu publicznego w ciągu kolejnych lat?
 
- Dług publiczny nie jest groźniejszy od długu prywatnego, a jego relacja w stosunku do PKB może się diametralnie zmienić z roku na rok, w zależności od sytuacji gospodarczej. W poprzedni kryzys Irlandia i Hiszpania weszły z nadwyżką budżetową, by po roku osiągnąć deficyt na poziomie 30 proc PKB, co zwiększyło dług do ponad 100 proc. PKB w dwa lata. Deficyt budżetowy i jego pochodna, czyli dług publiczny, to "ujemne" oszczędności, czyli państwo wydaje więcej niż ma. Z perspektywy obywatela - dostajemy dobra publiczne i transfery, za które nie płacimy teraz w postaci opodatkowania, ale za które zapłacimy w przyszłości, choćby za 10-15 lat, spłacając zadłużenie.
 
- Liczę, że w przyszłym roku zanotujemy deficyt na poziomie 5 proc. PKB, co przy tempie wzrostu gospodarczego 4-5 proc. będzie skutkować wolniejszym, ale jednak wzrostem długu. Na powolny spadek relacji zadłużenia do PKB można liczyć nie wcześniej niż w 2022 r.

Biznes INTERIA.PL na Twitterze. Dołącz do nas i czytaj informacje gospodarcze

PAP
Dowiedz się więcej na temat: makroekonomia | prognoza PKB
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »