Plany Kremla utoną w błocie

Topienie się wiecznej zmarzliny w Arktyce i na Syberii jest z jednym z największych problemów klimatycznych i gospodarczych, z którym będzie mierzyć się Federacja Rosyjska w najbliższych latach. Problem ten bezpośrednio dotknie co najmniej 15 mln Rosjan, a potencjalne straty mogą iść w setki miliardów dolarów.

W czasie niedawnego szczytu klimatycznego COP26 w Rzymie prezydent Rosji Władimir Putin, powiedział, że ocieplenie klimatu powoduje dramatyczne pogorszenie się sytuacji w jego kraju. "Średnia temperatura w Rosji, rośnie 2,5 razy szybciej niźli w świecie" - mówił rosyjski prezydent. W rejonach arktycznych, zjawisko to, jak dodał, jest jeszcze intensywniejsze.

Największa katastrofa ekologiczna w Rosji, i generalnie w rejonach arktycznych, jaka miała miejsce w ostatnich latach - wylanie się ponad 20 tys. ton oleju napędowego z pękniętego zbiornika do rzeki Ambarnaja wpadającej do Morza Karskiego związana jest z jednym z największych problemów z którym będzie mierzyć się Federacja Rosyjska w najbliższych latach, czyli topieniem się wiecznej zmarzliny. Dno feralnego zbiornika, zdaniem niektórych ekspertów, skorodowało znacznie szybciej niźli zakładano, w związku z tym, że topiąca się zmarzlina zarówno powodowała ruchy gruntu jak i znaczny wzrost liczby cieków wodnych. Już obecnie, jak ujawnił Dmitrij Daniłow, z rosyjskiej Prokuratury Generalnej na jednej z konferencji branżowych, Rosja każdego roku traci, w związku z topieniem się wiecznej zmarzliny 150 mld rubli, czyli niemal 2 mld dolarów rocznie, a perspektywy są jeszcze gorsze.

Reklama

Mówi o tym jeden z ostatnich raportów grupy naukowców z waszyngtońskiego Georgetown University, kierowanej przez profesora Dmitrija Streletskiego. Otóż ich zdaniem efekt cieplarniany działa szczególnie destrukcyjnie w rejonach arktycznych, gdzie średnie temperatury rosną szybciej niźli gdzie indziej. W rezultacie do roku 2050 co najmniej 20 proc. infrastruktury na rosyjskiej Dalekiej Północy jest zagrożone w związku z tajaniem wiecznej zmarzliny, osiadaniem gruntu i wywołanym tym zjawiskiem zagrożeniem dla stabilności budynków i budowli zbudowanych na betonowych palach. Wartość ewentualnych strat, to zdaniem naukowców, nie mniej niźli 84 mld dolarów jeśli idzie o infrastrukturę komunikacyjną oraz rurociągi i dodatkowe 53 mld dolarów jeśliby dodać do tego budynki mieszkalne. W tym ostatnim przypadku, zdaniem analizujących problem, zagrożonych jest przynajmniej połowa siedlisk ludzkich. Łącznie należałoby wydać co w najbliższym dziesięcioleciu co najmniej 7,5 proc. rosyjskiego PKB, aby przeciwdziałać rysującym się katastrofom. W przypadku rosyjskiej gospodarki, która do pandemii rosła w tempie 0,9 proc. średnio rocznie jest to niemałe wyzwanie.

Streletski w wywiadzie dla Agencji RIA Novosti wyjaśnił na czym polega główne zagrożenie. "Powiedzmy, że na głębokości, na której znajdują się pale na których wzniesiono domy, była wieczna zmarzlina o temperaturze minus 5°C, a w ciągu ostatnich 20-30 lat podniosła się ona do minus 2°C. Jakie jest zagrożenie ociepleniem się wiecznej zmarzliny? Na wiecznej zmarzlinie stoją domy z płytą fundamentową, a wszystko to obliczono zakładając nośność wiecznej zmarzliny przy temperaturze minus 5°C. Kiedy wieczna zmarzlina ma temperaturę minus 2°C, jej nośność spada o połowę. Oznacza to, że bardzo mała zmiana temperatury wiecznej zmarzliny prowadzi do bardzo silnej zmiany nośności fundamentów budowanych na niej budynków".

W rejonach arktycznych Federacji Rosyjskiej mieszka obecnie 2,4 mln osób, z których ponad milion zamieszkuje miasta i miasteczka zbudowane na palach wbitych w wieczną zmarzlinę, która teraz topiąc się staje się coraz mniej "twarda", w efekcie, jak powiedział portalowi Lenta.ru Iwan Kuriaczij domy, które budowano w latach 60., zakładając, że przetrwają 60-70 lat, teraz mają żywotność obliczaną na 30 do 50 lat, co oznacza, że mogą w każdej chwili zacząć się walić.

Aleksiej Masłakow, pracownik naukowy katedry kriolitologii i glacjologii MGU powiedział mediom, że "w rosyjskiej Arktyce nie ma ani jednej osady, w której nie znaleźlibyśmy zniszczonych lub zdeformowanych budynków", a problem ten dotykać może nawet 15 mln Rosjan. Rosyjska Izba Rozliczeniowa, odpowiednik naszego NIK w specjalnym, opublikowanym w 2020 roku raporcie poświęconym sytuacji ekologicznej kraju dowodzi, że już średnio w porównaniu z rokiem 1970 "nośność" wiecznej zmarzliny zmniejszyła się w kraju o 17  proc., ale są regiony gdzie ten spadek wynosi nawet 45 proc. Do 2030 roku w wyniku zmian klimatycznych i katastrof nimi wywołanych Rosja może tracić nawet 2-3 proc. PKB rocznie, a w regionach najbardziej narażonych na zmiany nawet 5 do 6 proc. PKB.

Opinie badaczy potwierdza minister Aleksander Krutikow, odpowiadający w rosyjskim rządzie za problemy rozwoju obszarów arktycznych, którego zdaniem ważne są nawet nie obecne straty, ale koszty, które w związku z topieniem się wiecznej zmarzliny trzeba będzie ponieść w przyszłości. Jest to istotny problem, tym bardziej biorąc pod uwagę, że 80 proc. rosyjskich zbadanych zasobów gazu ziemnego i 15 proc. ropy naftowej znajduje się na obszarach podbiegunowych.

Ale to nie koniec problemu. Przede wszystkim z tego względu, że infrastruktura, pochodząca z czasów sowieckich, znajdująca się na Dalekiej Północy jest w opłakanym stanie i wymaga natychmiastowych nakładów. Według danych rosyjskiego Ministerstwa Energii tylko w 2019 r. miało miejsce ponad 10 tys. awarii ropociągów. Dane te są jednak kwestionowane przez specjalistów i ekologów, których zdaniem firmy sektora nie informują rzetelnie o wszystkich wypadkach, bo musiałyby znacznie zwiększyć nakłady na remonty infrastruktury przesyłowej, która w niemal 90 proc. ma już powyżej 30 lat. Straty tylko z tytułu pęknięć ropociągów przekraczają 46 tysi. ton rocznie. Oczywiście głównym powodem jest stan infrastruktury, bo rury nie są nowe i już w niemałej części skorodowane, ale osiadanie gruntu tylko przyspiesza ten proces.

Latem tego roku rosyjskie organizacje ekologiczne rozpoczęły kampanię publiczną, której celem ma być przekonanie władz o potrzebie natychmiastowego wprowadzenia specjalnego podatku od "śladu węglowego". Podatek ten jest ich zdaniem niezbędny, bo katastrofalna sytuacja związana ze zmianami klimatycznymi, które w Rosji postępują szybciej niźli w świecie, zmusza do podjęcia niezwłocznych działań. Najlepszym przykładem tego co się dzieje jest "niezamarzający" port w Murmańsku na Półwyspie Kola, do którego w czasach II wojny przybywały alianckie konwoje z bronią. Dzisiaj byłoby to już niemożliwe, a z pewnością znacznie trudniejsze, bo w ostatnich latach dwukrotnie port zimą zamarzł.

Powodem było to, że Golfstrom, ciepły prąd atlantycki "zwolnił". Paradoksalnie może to wyglądać na to, że na rosyjskiej Dalekiej Północy zmiany klimatyczne polegają też na ochłodzeniu, ale tak nie jest, raczej należy mówić o rozregulowaniu skomplikowanej klimatycznej maszynerii, która przez stulecia kształtowała tamtejsze warunki. Zmarzlina topi się i zamarza, co jeszcze gorzej wpływa na infrastrukturę, bo mamy do czynienia z tym co rosyjscy naukowcy określają mianem "klinów" rozsadzających infrastrukturę i fundamenty domów. Co gorsze eksperci mówią o samonapędzającym się mechanizmie, polegającym na tym, że tajanie wiecznej zmarzliny powoduje uwolnienie znacznych ilości dwutlenku węgla i metanu, które są w niej zgromadzonego, co z kolei przyczynia się do wzrostu średnich temperatur.

Już obecnie "w północnej części Jakucji temperatura rośnie dwukrotnie szybciej niż średnia światowa", podkreślają naukowcy z Instytutu Wiecznej Zmarzliny, specjalnej, powołanej w 1960 placówki badawczej z siedzibą w Jakucku, będącej częścią Rosyjskiej Akademii Nauk. Ekspedycja zorganizowana w 2019 roku przez Politechnikę z Tomska przyniosła jeszcze bardziej alarmujące wyniki. Przeprowadzone analizy dna Oceanu Lodowatego skłoniły naukowców do sformułowania wniosków, iż mamy do czynienia z 6 do 7 razy szybszym, a w niektórych miejscach nawet 16-krotnie, szybszym uwalnianiem gazów cieplarnianych, głównie metanu, w podmorskim szelfie. Igor Semiletow, rosyjski polarnik, członek korespondent Akademii Nauk powiedział mediom, że po raz pierwszy w życiu, a uczestniczył już w 45 ekspedycjach polarnych, widział tak intensywną emisję.

Rosyjscy klimatolodzy są zdania, że w perspektywie najbliższych 20 lat efektu cieplarnianego nie uda się zatrzymać, nawet gdyby, co niemożliwe, emisję gazów odpowiadających za to zjawisko (przede wszystkim dwutlenku węgla, ale również metanu) ograniczyć do zera. Pytanie tylko czy będziemy mieli do czynienia ze scenariuszem umiarkowanego czy lawinowego wzrostu średnich temperatur. W tym pierwszym wariancie średnie roczne temperatury wzrosną do końca stulecia o 1,5-2 °C, w tym drugim proces znacznie przyspieszy, nawet do 5 °C pod koniec ósmej dekady naszego wieku.

Dr Mathias Ulrich, niemiecki geograf z Uniwersytetu w Lipsku, który badał w Jakucji efekty zmian klimatycznych jest zdania, że rosyjskie władze generalnie bagatelizują problem. W jego opinii topienie się wiecznej zmarzliny w zasadniczy sposób zmieni nie tylko warunki budowlane, ale również krajobraz regionu, bo uwolnione wody nie wyparują. Na poparcie swych tez przedstawił serię zdjęć jednego miejsca, w którym jeszcze w 1990 roku wypasano w sezonie letnim bydło, a dziś nie jest to możliwe, bo miejsce trawy zajęły oczka wodne i mokradła. Innymi słowy, w jego opinii, w nadchodzących latach będziemy obserwowali na rosyjskiej Dalekiej Północy przekształcenie dziesiątek tysięcy kilometrów kwadratowych tundry w trudno dostępne błota.

Inny, ale nie mniej, apokaliptyczny obraz kreśli w wywiadzie dla Moskiewskiej Prawdy Borys Morgunow dyrektor Instytutu Ekologii moskiewskiej Wyższej Szkoły Gospodarki. Otóż jego zdaniem na rosyjskiej Północy, szczególnie na Półwyspie Jamał, ale nie tylko, zalegają ogromne pokłady płytko zlokalizowanego metanu. Topienie się powłoki wiecznej zmarzliny sprzyjało będzie uwalnianiu gazu, co nie tylko przyspieszy efekt cieplarniany, ale będzie miało fatalny wpływ na pracujących na tych terenach ludzi, a może nawet je uczynić zupełnie niedostępnymi.

Podniesienie się temperatury wód światowego oceanu, zdaniem Morgunowa, może wywołać dwa dodatkowe i obydwa negatywne zjawiska. W jego opinii rozkład prądów morskich jest taki, że odpady i zanieczyszczenia, które na ogromną skalę wyrzucane są do morza w Azji Południowowschodniej będą dryfowały i znajdą się na rosyjskiej Północy. I wreszcie ryby lubiące niższe temperatury zaczną migrować bardziej na północ, co nie tylko uderzy w ten sektor rosyjskiej gospodarki, ale zmieni sposób życia miejscowej ludności autochtonicznej. Innym wreszcie problemem związanym z podniesieniem się średnich temperatur na rosyjskiej Dalekiej Północy jest wzrost liczby katastrofalnych powodzi nawiedzających Syberię i Daleki Wschód. Niektóre miasta zalewane były nawet 10 razy w czasie ostatnich siedmiu lat.

Rosja staje dziś w obliczu przyspieszającej katastrofy ekologicznej o skali, która trudno przewidzieć. Mszczą się lata rabunkowej i chaotycznej gospodarki obliczonej wyłącznie na eksploatację bogactw naturalnych i cięcia niezbędnych inwestycji. Jeszcze przez kilka lat można będzie funkcjonować w dotychczasowym modelu, ale później Syberia i Daleka Północ, przez wielu Rosjan uważane za największe bogactwo kraju, czynnik wręcz decydujący o tym, że jest on potęgą, staną się regionami trudniej dostępnymi, wręcz opustoszałymi. I to jest czynnik który może zdecydować o przyszłości Rosji.

Marek Budzisz

Publicysta, znawca Rosji


Gazeta Bankowa
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »