Podatek inflacyjny ukradł nam 150 mld zł w zeszłym roku
Tylko w zeszłym roku zapłaciliśmy dodatkowo ponad 150 mld zł niezadekretowanego w żadnym prawie podatku. To ok. 5 proc. PKB i ponad dwa razy więcej niż – według planu budżetowego – mieliśmy zapłacić podatku od dochodów osobistych PIT. W jaki sposób jesteśmy przez inflację okradani? Mówił o tym Stanisław Kluza podczas seminarium w SGH.
- Podatek inflacyjny to kwota, jaką tracimy w wyniku utraty siły nabywczej naszych zasobów, których nie możemy zabezpieczyć w aktywach o niskiej stopie ryzyka - mówił Stanisław Kluza z SGH, prezes Instytutu QUANT-TANK, były minister finansów i były przewodniczący Komisji Nadzoru Finansowego.
Przypomnijmy - inflacja liczona rok do roku w grudniu 2022 wyniosła 16,6 proc., a średnioroczna za cały ubiegły rok to 14,4 proc. I to właśnie podstawa do wyliczeń, ile straciliśmy w ciągu roku naszych zasobów finansowych, czyli po prostu pieniędzy. Stanisław Kluza dodaje, że to efekt bardzo ostrożnych wyliczeń bo przy nieco innych założeniach dotyczących utraty wartości oszczędności szacunki te rosną nawet do 200 mld zł.
- Tego podatku zapłaciliśmy ponad 150 mld zł, ale gdyby policzyć mniej ostrożnie, zapłaciliśmy ok. 200 mld zł - mówił Stanisław Kluza.
Inflacja jest po jednej stronie utraty wartości naszych pieniędzy. Polega to na tym, że na zaspokojenie potrzeb życiowych wydajemy coraz więcej. Jak to się dzieje? Za 100 zł, które zostało nam w kieszeni po świętach 2021 roku, rok później możemy kupić tyle, ile gdyby się cofnąć o rok wstecz za ok. 87 zł. Gdy widzimy jak wysoka jest inflacja i jak pieniądze tracą na wartości zastanawiamy się, co zrobić, żeby 100 zł teraz było warte tyle samo, ile 100 zł rok temu. I tu zaczyna się druga część problemu.
Bo kiedy chcemy ochronić nasze 100 zł przez inflacją - szybko okazuje się, że nie mamy jak. Oczywiście, ktoś może trzymać pieniądze w mitycznej bieliźniarce prezesa NBP, lub jakimś innym równie nieodpowiednim miejscu. Ktoś inny może uznać, że wartość jego pieniędzy ochronią inwestycje w kryptowaluty. Jego sprawa. Takich ekstremalnych postaw badanie nie wzięło pod uwagę.
Drugie założenie było takie, że zdecydowana większość rozsądnych ludzi chce chronić posiadane pieniądze w sposób bezpieczny i nie podejmując ryzyka ich całkowitej utraty. A bezpieczne aktywa to albo obligacje skarbowe, albo lokata w banku. W taki sposób zresztą trzyma oszczędności połowa Polaków. I właśnie oprocentowanie i jednych, i drugich nie nadążało za inflacją. Wlokło się za nią z tyłu jak maluch ścigający bolida F1. To dlatego zdecydowana większość z nas nie miała jak chronić przed utratą wartości swoich pieniędzy. I właśnie w ten sposób straciliśmy w sumie w ubiegłym roku 150,7 mld zł - wyliczył Stanisław Kluza.
Dodajmy, że według szacunków byłego ministra finansów w 2021 roku podatek inflacyjny wyniósł 71,6 mld zł, a rok wcześniej - 40,1 mld zł.
- Zaczął się pojawiać od ok. pięciu lat, a naprawdę przez ostatnie trzy lata jest najwyższy - powiedział Stanisław Kluza.
Ile to pieniędzy te 150 mld zł? Porównajmy z całym budżetem państwa na 2022 rok. Dochody podatkowe zaplanowano w nim na kwotę 453,8 mld zł, czyli trzykrotnie większą niż zapłaciliśmy inflacyjnego podatku. Ale ponad połowa z tego, bo 240,7 mld zł miała pochodzić z podatku od towarów i usług VAT, który płacimy wszyscy kupując jakikolwiek artykuł w sklepie.
Na 2022 rok sejm uchwalił 79,1 mld zł dochodów z akcyzy. To już znacznie mniej niż wynosiła kwota podatku inflacyjnego. I w końcu PIT - który został teoretycznie obniżony. Miało z niego pochodzić 69,4 mld zł. Ale w zamian zapłaciliśmy ponad dwa razy tyle podatku, którego nikt nigdy nie zapisał w żadnym budżecie ani też nie uchwalił.
Cała sztuka polega więc na tym, żeby jedną ręką dawać, a drugą wyciągać z kieszeni znacznie więcej i to tak, by okradany się nie zorientował. Podatek inflacyjny jest do tego znakomitym narzędziem. Bo porównajmy to, co rząd "dał" obywatelom. 500+ to ok. 40 mld zł rocznie. Tzw. trzynaste emerytury - 20 mld zł rocznie. To kwoty, które robią wrażenie, ale nieporównywalnie mniejsze od inflacyjnego podatku.
- Za sprawą podatku inflacyjnego odbyła się w Polsce ogromna redystrybucja, która trafiła głównie do bogatszych, a złupiła mniej zamożnych - powiedział podczas dyskusji Sławomir Dudek, prezes Instytutu Finansów Publicznych.
Nawet w 2014 roku, kiedy doszło do kontrowersyjnego umorzenia obligacji będących w posiadaniu otwartych funduszy emerytalnych, było to "tylko" 144 mld zł. Przypomnijmy jednak - pieniądze ich właścicieli, czyli przyszłych emerytów, zostały zaksięgowane jako zobowiązanie ZUS, a nie zabrane posiadaczom. A podatek inflacyjny bezwzględnie zabiera pieniądze, których już w żaden sposób nie da się odzyskać.
Wiadomo już, że płacąc podatek inflacyjny wszyscy tracimy mniej więcej tyle, jakby podatki od dochodów osobistych urosły dwa razy, a właściwie to trzy razy, bo i tak przecież płacimy PIT. Popatrzmy na to inaczej - najniższa stawka PIT wynosiła wprawdzie w 2022 roku 12 proc., ale gdyby dodać do tego podatek inflacyjny, to rośnie ona natychmiast do... 36 proc. Czyli wszystkie dochody, także najbiedniejszych, są opodatkowane tak wysoki podatkiem, jak dochody wyłącznie najbogatszych, wtedy, gdy jeszcze inflacja nie szalała.
Pora zatem zastanowić się, co z tego ma rząd? To nie było przedmiotem badań opisanych w artykule "The budget deficit monetary financing in low-saving economies governed by populist rulers" ("Monetarne finansowanie deficytu budżetowego w gospodarkach o niskiej stopie oszczędności zarządzanych populistycznymi zasadami") autorstwa profesora SGH i byłego członka Rady Polityki Pieniężnej Andrzeja Sławińskiego oraz Stanisława Kluzy. Jak jednak wynika z dotychczasowych badań, podatek inflacyjny jest obok innych podatków nakładanych przez państwo oraz emisji obligacji skarbowych główny źródłem finansowania budżetu.
W jaki sposób do tego dochodzi? Ważne tu jest rozróżnienie pomiędzy realnym a nominalnym PKB. Realny - to wartość towarów i usług wytworzonych w cenach stałych. Nominalny wartość policzona w bieżących cenach. To znaczy, że kiedy bieżące ceny rosną bo szleje inflacja, zwiększa się o nią nominalny PKB. I właśnie to ten nominalny PKB jest opodatkowany - upraszczając stanowi - tzw. bazę podatkową. A jeśli podatki (wraz ze składkami na ubezpieczenia społeczne) stanowią w Polsce ok. 37 proc. PKB to - licząc bardzo z grubsza - państwo na zwiększeniu nominalnego PKB o 14,4 proc. wynikające inflacji "zarabia" ponad 5 proc. PKB.
Być może taki jest cel proinflacyjnej polityki państwa transfer dochodów od wszystkich obywateli do wybranych grup lub jednostek, czy też organizacji. Wydawałoby się, że inflacja to szaleństwo. Ale... w tym szaleństwie jest metoda.
Jacek Ramotowski