Podatek reklamowy będzie 35. podatkiem obecnego rządu
Polski rząd zapowiedział wprowadzenie nowego podatku - od reklam. To już kolejna sektorowa danina wprowadzana w ostatnich latach Polsce. Wcześniejsze były to między innymi podatek bankowy, cukrowy, handlowy i podatek solidarnościowy od wysokich dochodów Polaków. Zdaniem ekspertów z Warsaw Enterprise Institute, podatek ten uderzający w jedną wybraną branżę, niesie dodatkowe zagrożenia.
Biznes INTERIA.PL na Twitterze. Dołącz do nas i czytaj informacje gospodarcze
Zdaniem ekspertów WEI, nałożenie podatku reklamowego jest szkodliwe, ale nie jest - niestety - niczym zaskakującym. Polski rząd już od dłuższego czasu odchodzi od wolnorynkowego modelu gospodarczego na rzecz etatystycznej hybrydy, w której wydatki socjalne, spółki skarbu państwa, media narodowe widziane są jako elementy jednej finansowanej przez podatnika orkiestry. A wymagania tej orkiestry nieustannie rosną.
Podatek reklamowy byłby już 35 podatkiem podniesionym bądź nałożonym przez obecny rząd. Przypomnijmy, że jeśli chodzi o nowe "duże" podatki, to od 2016 r. obowiązuje m.in. podatek bankowy, przynoszący budżetowi dodatkowe 4 mld zł rocznie. Od 2019 r. Polacy, których dochód przekracza milion złotych, odprowadzają daninę solidarnościową, wzbogacającą rząd o kolejne 1,5 mld zł.
Z kolei wpływy z nałożonej w tym roku opłaty cukrowej na napoje zawierające cukier, substancje słodzące oraz kofeinę, taurynę i guaranę mają wynieść ok. 3 mld zł rocznie. Od tego roku obowiązuje także podatek handlowy (od sprzedaży detalicznej) mający przekładać się na dodatkowe 1,5 mld zł w kasie państwa. Koszty nowych podatków przerzucane są zawsze na klienta końcowego. Wprowadzanie nowych podatków oznacza więc z definicji ubożenie konsumentów.
Jeśli chodzi o producentów to także i dla nich nie są one neutralne. Niektóre z nowych podatków nakładane są na dobra, na które popyt jest wysoce elastyczny. Ich producenci podnoszą ceny, ale jednocześnie nie są w stanie utrzymać dawnych rentowności.
Przekłada się to na obniżenie stopy inwestycji w gospodarce, które w Polsce faktycznie zachodzi - w 2020 r. stopa spadła do poziomu 17,1 proc. w porównaniu z 18,5 proc. w 2019 r. Jest to stopa niższa o 5 pp. niż zakładał plan rządu przedstawiony w 2016 r. (Strategia na Rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju).
Ubytku inwestycji prywatnych nie da się w nieskończoność substytuować inwestycjami spółek skarbu państwa i tworzeniem nowych takich podmiotów. Niestety, nowe podatki duszą inwestycje nie tylko ze względu na obniżenie ich oczekiwanej opłacalności, lecz także ze względu na skomplikowanie systemu fiskalno-regulacyjnego, jakie powodują.
Właściwie wszystkie podatki na produkty i usługi wprowadzane w Polsce oparte są na złożonych i nie do końca jasnych (nawet dla doradców podatkowych) mechanizmach wyliczania i poboru.
Co więcej nawet rozwiązania mające uprościć rozliczenia podatkowe, w praktyce działają dokładnie odwrotnie (Slim Vat, Estoński Cit, JPK). Skutkiem tego Polska zajmuje odległe miejsca w rankingach oceniających działanie systemu podatkowego.
Np. w rankingu International Tax Competitiveness Index znajdujemy się na miejscu 3. od końca wśród krajów należących do OECD i przedostatnim w Europie (tuż za Włochami), a w kategorii "Paying Taxes" swojego rankingu "Doing Business" Bank Światowy daje Polsce dopiero 77. miejsce na świecie.
Skomplikowany system podatkowy sprawia, że przedsiębiorstwa muszą coraz więcej pieniędzy wydawać na obsługę prawną i consulting, co wysysa środki z działalności produktywnej. Im mniejsza firma, tym mniej kapitału może przeznaczyć na radzenie
sobie ze złożonością regulacyjną, co przekłada się koniec końców na mniejszą ilość innowacyjnych pomysłów: duszone są w zarodku.
Innym efektem postępującej fiskalizacji i związanej z nią biurokratyzacji jest przestrzeń do optymalizacji podatkowej czy unikania płacenia podatków. Im więcej przepisów, tym więcej także pola do popisu mają rozmaite organizacje lobbingowe, szukające od nich "wyłączeń", w wyniku czego zamiera rynkowa konkurencja. Na filozofii, w której gospodarka rozwija się w wyniku opodatkowania cierpią także instytucje państwowe - ponieważ nikt nie myśli o ich reformowaniu, działają coraz mniej efektywnie.
W 2019 roku wskaźnik efektywności rządzenia Banku Światowego wyniósł dla Polski 73,08 i był niższy nie tylko od średniej dla państw OECD o wysokim dochodzie (87,59), ale również niższy od wskaźnika dla innych państw z naszego regionu (Czechy - 78,37; Słowacja - 74,04, Niemcy - 93,27, Litwa - 81,25). Sytuacja się nie polepsza.
Warsaw Enterprise Institute stoi na stanowisku, że czas pandemii powinien być czasem weryfikacji polityki gospodarczej w kierunku ograniczenia fiskalizmu. Konkretne pomysły przedstawione zostały w dokumencie "Plan odbudowy gospodarki po kryzysie COVID-19").
Będzie on daniną o znacznej wysokości. Telewizja, radio, kina, jeśli w ujęciu rocznym zanotują wpływy z reklamy wyższe niż 1 mln zł, zapłacą 7,5 proc. od przychodów reklamowych do wysokości 50 mln zł i 10 proc., jeśli tę wysokość przekroczą. Prasa notująca wyższe niż 15 mln zł wpływy z reklamy będzie płaciła 2 proc. podatku do progu 30 mln zł przychodu reklamowego i 6 proc. powyżej tego progu. Warunkiem poboru 5 proc. podatku od reklam w internecie będzie natomiast przekroczenie progu 5 mln euro przychodów z reklamy bądź zanotowanie przez danego usługodawcę - albo grupę kapitałową, do której należy 750 mln euro - obrotów z działalności ogółem. Stawki reklam będą rosły, jeśli reklamy dotyczyć będą farmaceutyków albo wyrobów słodkich.
Strajkujący wydawcy i dziennikarze podkreślali, że podatek ma wymiar polityczny. Pobrane w jego ramach pieniądze zostaną przetransferowane do mediów publicznych, które uprawiają rządową propagandę. Plany wprowadzenia nowego podatku przedstawiano jako atak na wolność słowa. Tymczasem podatek od reklamy jest w takim samym stopniu atakiem na wolności obywatelskie, jak każdy inny podatek: arbitralnie odbiera część wypracowanego dochodu, przekazując go w ręce polityków do ich swobodnej dyspozycji.
W przypadku podatku od reklam w rachubę wchodzi ok. 800 mln zł dodatkowych wpływów budżetowych. I z całą pewnością część z tych pieniędzy finansować będzie media publiczne. Od zeszłego roku otrzymują one na mocy ustawy 2 mld zł budżetowego wsparcia za to, że ludzie nie chcą finansować ich dobrowolnie w ramach abonamentu (który jest technicznie obowiązkowy, ale w praktyce niewielu się z tego obowiązku wywiązuje).
Czy z tego wynika, że intencją rządu był faktycznie atak na wolność prasy, czy nie to pozostaje sprawą dyskusyjną. Bezdyskusyjna pozostaje zaś intencja fiskalna, którą streszcza jedno słowo: "Więcej!". Waszych pieniędzy w naszym budżecie, rzecz jasna.
Zgodnie z projektem, składka od reklam internetowej i konwencjonalnej ma zasilić trzy fundusze - NFZ, do którego ma trafić 50 proc. wpływów ze składek, nowo utworzony Fundusz Wsparcia Kultury i Dziedzictwa Narodowego w Obszarze Mediów (35 proc.) oraz Narodowy Fundusz Ochrony Zabytków (15 proc.).
Zaproponowano, aby składka z tytułu reklamy internetowej wyniosła 5 proc. podstawy wymiaru składki, która będzie wyliczania w oparciu o liczbę odbiorców reklam internetowych danego usługodawcy w Polsce. Miałyby ją płacić firmy, których przychody bądź skonsolidowane przychody grupy podmiotów, do której należy usługodawca, bez względu na miejsce ich osiągnięcia, przekroczyły w roku obrotowym równowartość 750 mln euro.
Drugim rodzajem płatnika byłyby firmy, których przychody z tytułu świadczenia usług reklamy internetowej na terenie Polski przekroczyły w roku obrotowym równowartość 5 mln euro. Składkę od reklamy konwencjonalnej mieliby płacić dostawcy usług medialnych, nadawcy, podmioty prowadzące sieci kin, podmioty umieszczające reklamę na nośniku zewnętrznym oraz wydawcy świadczący usługi reklamy na terytorium Polski.
Objęłaby ona przychody z reklam przekraczających kwotę 1 mln zł z tytułu nadawania reklamy w telewizji, radiu, wyświetlania reklamy w kinie oraz umieszczania reklamy na nośniku zewnętrznym, a w przypadku reklamy zamieszczanej w prasie kwotę 15 mln zł.
Stawki byłyby uzależnione od sposobu świadczenia usługi (prasa, pozostałe media) oraz rodzaju reklamowanych produktów. Stawki podstawowe mają wynieść w przypadku prasy 2 proc. dla przychodów nieprzekraczających 30 mln zł i 6 proc. w zakresie przychodów powyżej tej kwoty - po uwzględnieniu kwoty wolnej od składki, a gdy przedmiotem reklamy będą towary kwalifikowane stawki te wyniosą odpowiednio 4 proc. i 12 proc.
W przypadku mediów innych niż prasa zaproponowano stawki podstawowe w wysokości 7,5 proc. od przychodów nieprzekraczających 50 mln zł i 10 proc. w zakresie przychodów przekraczających tą kwotę - po uwzględnieniu kwoty wolnej od składki; gdy przedmiotem reklamy będą towary kwalifikowane, stawki te wyniosą odpowiednio 10 proc. i 15 proc.
Biznes INTERIA.PL na Twitterze. Dołącz do nas i czytaj informacje gospodarcze