Polacy wydadzą miliony
E-hazard. Polacy przekonują się, że to rozrywka jak każda inna. Jeśli do podobnego wniosku doszliby politycy, budżet państwa zyskałby kilkaset milionów złotych rocznie.
Nawet pół miliona Polaków może podczas tegorocznych piłkarskich mistrzostw Europy obstawiać wyniki meczów u internetowych bukmacherów. Na zakłady wydadzą co najmniej kilka milionów złotych dziennie. Te liczby działają na wyobraźnię. I choć to tylko nieoficjalne - i może nazbyt optymistyczne - szacunki, ponieważ firmy tej branży nie ujawniają żadnych danych, niewątpliwie e-hazard bardzo szybko zdobywa w Polsce zwolenników. I kwitnie w najlepsze. Jeszcze pięć, siedem lat temu polskojęzycznych witryn hazardowych było kilka. Teraz działalność taką prowadzi kilkadziesiąt zagranicznych firm.W 2006 r. cały rynek hazardu w Polsce wart był 8,3 mld zł, rok później - około 10 mld złotych. Internetowi rywale najbardziej podgryzają bukmacherów. W ub. roku Polacy postawili w stacjonarnych punktach 800 mln zł, 30 mln zł mniej niż rok wcześniej. Jednocześnie do 800 mln zł wzrosły przychody bukmacherów internetowych. Z szacunków Instytutu Badań nad Gospodarką Rynkową wynika, że obroty blisko 30 polskojęzycznych portali hazardowych z tytułu działalności w naszym kraju dochodziły w 2005 r. do 1,3 mld zł rocznie.
Obecnie może to być nawet 1,6 - 2 mld złotych.Rynek tworzą z jednej strony miłośnicy e-hazardu, z drugiej - wirtualni bukmacherzy i sieciowe kasyna. Przyjrzyjmy się więc i jednym, i drugim. - Na Zachodzie kasyno czy bukmacher są traktowani jak normalna rozrywka - twierdzi Tomasz Piotrowski, country manager notowanej na sztokholmskim parkiecie firmy Betsson. - Zamiast pójść na kręgle czy do kina, grupa znajomych w piątkowy wieczór udaje się do kasyna. Idą, by się rozerwać i nie myślą o robieniu na grze kokosów. W Polsce kasyno kojarzy się źle, ponieważ kiedyś była to rozrywka tylko dla komunistycznych elit i mafii. Robimy wszystko, żeby tę sytuację zmienić.Ale to nie uda się od razu. Nie wystarczy określenia "e-hazard" zastąpić terminem "e-rozrywka". Tym bardziej że gros klientów e-bukmacherów nie przyciąga wcale chęć zabawy, lecz wygranej. Najlepiej wysokiej. I jak najłatwiejszej.- Wielu marzy, by dzięki grze u bukmachera zostać milionerem - twierdzi 21-letni student ze Śląska, na forach używający nicka The_GrabeK. - To wielki błąd, obstawianie meczów ma być głównie dobrą zabawą. Ja gram od kilku lat i traktuję to właśnie w ten sposób. Moja największa wygrana wyniosła około 3,5 tys. zł, niemniej stawka również była wymiernie wysoka.Inny miłośnik e-hazardu - 30-letni prawnik z Poznania - przyznaje, że dwukrotnie wygrał toczone w sieci pokerowe turnieje z minimalną wygraną po 200 euro. Niemniej w pokera online, gdyż tradycyjne kasyna omija z daleka, grywa już od trzech lat.
Wyobraźnię gorących głów dodatkowo rozpalają sami bukmacherzy, którzy prezentują na swoich stronach internetowych kupony z najlepszymi wygranymi.- Jasne, można wygrać i pięć tysięcy, stawiając zaledwie dwa złote, ale prawdopodobieństwo takiego farta jest bardzo małe - stwierdza The_GrabeK.Nie przeszkadza to jednak tysiącom Polaków odwiedzać strony bukmacherów w sieci. Oferują oni bardzo wiele możliwości zakładów. Obstawiać można nie tylko wyniki sportowe, ale i zwycięzców wyborów prezydenckich, festiwalu Eurowizja czy filmowych Oskarów. Pierwsza w historii obecność reprezentacji Polski na piłkarskich mistrzostwach Europy na pewno spowoduje, że przybędzie chętnych, którzy spróbują typować wyniki meczów.
Zwłaszcza że w dobie globalizacji korzystanie z ich usług nie stanowi problemu. To, co kiedyś sprawiało trudność - transfer pieniędzy na odległość - dzisiaj jest banalnie łatwe. Firmy działające w Polsce albo mają konto w jednym z obecnych tu banków, albo oferują e-klientom możliwość przelewów z karty kredytowej. Ostatecznie pozostają jeszcze serwisy służące do internetowych transakcji, takie jak PayPal, Neteller czy Money-Bookers. To sprawdzone i bezpieczne sposoby transferowania pieniędzy za granicę. Na tym lista ułatwień dla lubiących e-rozrywkę się nie kończy. Win-e-c-a-s-i-n-o.com na przykład otwarcie informuje o tym, jak najłatwiej wypłacić pieniądze z wygranej.
Można użyć karty kredytowej lub czeku (czas dostarczenia od 14 do 21 dni; przy czeku kurierskim - od 2 do 5 dni), skorzystać z pośrednictwa systemu Neteller albo - posługując się kartą IKM - pobrać gotówkę w każdym oddziale Banku Pekao SA, gdzie firma ma otwarty rachunek walutowy.Jeszcze dalej poszedł Betsson, mający w ofercie zarówno kasyno, jak i zakłady bukmacherskie. Wydaje po prostu swoim klientom karty płatnicze w systemie pre-paid, "kupione" w banku BZ WBK, na które przelewa ewentualne wygrane. Żeby zapobiec praniu brudnych pieniędzy, wysokość przelewów jest ograniczona.Nad uczciwością portali czuwają powołane do tego organizacje, jak na przykład The Global Gambling Gui- dance Group, której certyfikaty posiada między innymi Betsson czy Technical Systems Testing North America Incorporated, certyfikująca generatory liczb losowych w bwin.Po drugiej stronie sieci znajdują się portale - wszystkie są spolszczonymi wersjami zagranicznych. Dlaczego? Ponieważ obowiązująca w Polsce ustawa o grach i zakładach wzajemnych pochodzi z 1992 r., gdy o internecie słyszeli tylko naukowcy, i to nieliczni.
Dlatego w ogóle nie przewiduje ona istnienia hazardu internetowego. Operatorami serwisów są zazwyczaj spółki zarejestrowane na Malcie, Gibraltarze lub w innym raju podatkowym (popularne są także egzotyczne wyspy, takie jak Antigua), które - dzięki unijnej zasadzie swobody przepływu usług i kapitału - mogą świadczyć usługi w Polsce. Często w całości należą one do firm notowanych na europejskich parkietach. Jak bwin International Ltd. - działająca na podstawie gibraltarskich przepisów - której jedynym akcjonariuszem jest notowana na wiedeńskiej giełdzie bwin Interactive Entertainment AG.Takie rozwiązanie daje firmie podwójną korzyść: płaci niskie podatki (rejestracja spółki w raju podatkowym) i nie traci wiarygodności (giełda).
Nie są to bynajmniej spółki-krzaki, jakich na parkietach nie brakuje. Wśród akcjonariuszy angielskiego Sportingbetu znajdują się Deutsche Bank i ING, a Betssona - niemniej szacowny Raiffeisen Zentralbank Österreich.Polscy przedsiębiorcy chętnie skorzystaliby z zamiłowania rodaków do hazardu w sieci. Lecz Ministerstwo Finansów nie wydaje pozwoleń na stworzenie portali hazardowych nawet posiadaczom licencji na prowadzenie tradycyjnych kasyn.Firmy prowadzące działalność bukmacherską bez ustanku bombardują resort finansów wnioskami o zezwolenie na kolejne formy gier.- Stworzyliśmy regulamin zakładów bukmacherskich wspomaganych przez internet; to model sprawdzony na Litwie: zakład zawiera się przez sieć, ale nagrodę odbiera w realnej placówce firmy - mówi Tomasz Chalimoniuk, prezes Totolotka, którego przychody wynoszą ponad 200 mln zł rocznie.
- Do tej pory nie otrzymaliśmy odpowiedzi. Gdybyśmy mogli działać przez sieć, wtedy nasze obroty wzrosłyby co najmniej dwukrotnie.No właśnie: "gdybyśmy mogli działać przez sieć..." To dla polskich firm duża szansa i pokusa. Wielu chciałoby z niej skorzystać. Mimo że w tej branży nie ma co liczyć na szybkie dorobienie się fortuny - to konkurencyjny rynek i wymagający od "beniaminków" poniesienia milionowych inwestycji. Oto przykład: uruchomienie kompletnego, profesjonalnego polskiego kasyna online (przy założeniu, że serwery stałyby na przykład na Malcie czy Gibraltarze) wymagałoby nakładów rzędu 3 mln dolarów. Znacznie mniej, gdyż około 250 tys. dol. - jak się dowiedzieliśmy od jednego z przedsiębiorców chcących otworzyć wirtualne kasyno w Polsce - kosztowałoby stworzenie tzw. poker roomu, czyli portalu oferującego wyłącznie grę w pokera razem z turniejami. Notabene, za granicą taki sam projekt pochłonie 1 - 1,5 mln dolarów.Skąd takie kwoty? Uruchomienie wirtualnego kasyna w jednym z rajów podatkowych wymaga spełnienia kilku warunków.
Trzeba zarejestrować działalność, wynająć biuro, kupić licencję na prowadzenie kasyna online i złożyć depozyt bankowy. Sama licencja, na przykład na Malcie, to koszt blisko 200 tys. dol., do tego dochodzi miesięczna opłata ryczałtowa w wysokości kilku procent od obrotów. A to wciąż nie wszystkie koszty, które trzeba ponieść... Podstawową rzeczą przy prowadzeniu biznesu e-hazardowego jest skomplikowane oprogramowanie, do którego podłączone są wszystkie gry oraz dodatkowe aplikacje, takie jak na przykład systemy zabezpieczeń, podobne do tych działających w bankach. Według jednego z polskich przedsiębiorców, który chciałby spróbować swoich sił w prowadzeniu e-kasyna, w naszym kraju potrafiłoby stworzyć od podstaw takie oprogramowanie tylko kilku informatyków, a i tak zajęłoby im to nawet dwa, trzy lata. Dlatego z blisko tysiąca istniejących na świecie e-kasyn zaledwie kilkadziesiąt ma własne oprogramowanie. Większość kupuje licencje od takich firm jak BossMedia.
To wydatek mniej więcej 150 tys. dolarów. Do tego trzeba jeszcze doliczyć kilkuprocentową prowizję (stawki negocjowane są indywidualnie) od przyszłych obrotów oraz koszty opracowania własnej grafiki i systemów zabezpieczeń. Co więcej, w razie kłopotów z płynnością trzeba się liczyć z tym, że licencjodawca odbierze prawo do używania oprogramowania. W ten sposób z rynku zniknęło już kilka firm. Tyle koszty. A obroty? Wbrew pozorom oszacowanie przychodów nie jest dla firmy zajmującej się e-hazardem trudne. Za wszystkim stoją modele statystyczne. Nawet gdy wyjątkowo wielu graczy będzie miało wyjątkowe szczęście oraz zainkasuje wyjątkowo wysokie wygrane - zostanie to uśrednione w ogólnej liczbie klientów i firma wyjdzie na swoje. Przykład: w pierwszych trzech kwartałach 2007 r. klienci bwin postawili w sumie 1,61 mld euro, a pula wygranych wyniosła 1,47 mld euro; w analogicznym okresie rok wcześniej było to odpowiednio: 1,45 mld euro i 1,32 mld euro.
Notowany na giełdzie w Wiedniu bwin to europejski lider w kategorii "zakłady sportowe". W 2006 r. mógł się pochwalić przychodami brutto (po odjęciu wygranych klientów) w wysokości 381,8 mln euro. Astronomiczna strata netto w wysokości ponad pół miliarda euro, jaką zanotował, była skutkiem przejęcia spółki Ongame, trzeciego na świecie operatora pokera online. Transakcja miała wartość 513 mln euro (60 proc. w gotówce i 40 w akcjach).
W 2005 r. bwin osiągnął 144 mln euro przychodu brutto i 6,4 mln euro zysku.Zarobek bukmacherów jest oczywisty - to, czego nie wygra gracz, zostaje w firmie. A kasyna? Głównie pobierają prowizję od turniejów, na przykład średnia stawka od turnieju pokerowego wynosi około 10 procent. Gros przychodów pochodzi jednak z inwestycji zupełnie niezwiązanych z hazardem. Największe portale, takie jak Pokerstars, po prostu inwestują pieniądze graczy. System jest nieskomplikowany: klient składa depozyt pieniężny, w zamian za co dostaje żetony do gry. Część tych pieniędzy jest zabezpieczona na wypadek ewentualnych wygranych, resztą obracają właściciele kasyna. Tacy giganci jak wspomniany Pokerstars kwoty te liczą w milionach dolarów.Według Instytutu Badań nad Gospodarką Rynkową, rentowność internetowego hazardu zależy od specjalizacji. I tak prowadzący zakłady mogą liczyć na 0,9-proc. rentowność; kasyno da już 2,4 proc., a salon gier na automatach - aż 9 procent. Są to ostrożne szacunki, sporządzone pod koniec roku 2006.Przedsiębiorca chcący spróbować swych sił w branży musi być przygotowany na zabawę w kotka i myszkę zarówno z fiskusem, jak i prokuraturą. Pojęcie "internetowy hazard" w polskim prawie nie istnieje.
Obowiązuje natomiast zakaz reklamowania: "wideoloterii, gier cylindrycznych, gier w karty, gier w kości, zakładów wzajemnych, gier na automatach oraz gier na automatach o niskich wygranych - przez co rozumie się zachęcanie do udziału w nich, przekonywanie o ich zaletach, informowanie o miejscach, w których są urządzane i możliwościach uczestnictwa".Jakby na przekór temu zakazowi, podczas meczów piłkarskiej reprezentacji Polski zobaczyć można reklamy firm Bet-at-home.com oraz Expekt.com. Bwin.com jest jednym ze sponsorów Legii Warszawa, a tablice reklamowe Gamebookers widnieją na przykład na stadionie Kolportera Korony Kielce.- Zabrania się zachęcania do hazardu, ale promowania własnego logo nikt nie zakazuje, ponieważ godziłoby to w elementarne zasady uczciwej konkurencji - broni się Tomasz Piotrowski.
Największy e-bukmacher w Europie bwin stworzył witrynę fun.bwin.com, na której można grać dla zabawy, bez pieniężnych wygranych, i zdecydował się promować ją w spotach telewizyjnych. Można je było zobaczyć między innymi podczas niedawnego Meczu Gwiazd NBA, transmitowanego przez Canal+ Sport. Cóż, przypomina się sytuacja sprzed lat, gdy Łódka Bols, W.D.K. Soplica, woda mocno niegazowana Jan III Sobieski i piwo bezalkoholowe "z przymrużonym okiem" służyły do obchodzenia zakazu reklamowania produktów alkoholowych.Tymczasem Tomasz Chalimoniuk, którego Totolotek prowadzi naziemne punkty bukmacherskie pod marką Toto-Mix, opowiada:- Nakazano nam usunąć listę punktów przyjmujących zakłady z naszej strony internetowej, gdyż uznano to za nielegalną reklamę.Zabawa w kotka i myszkę trwać będzie dopóty, dopóki ustawa nie zostanie znowelizowana oraz dostosowana zarówno do prawa unijnego, jak i do obecnych warunków rynkowych. W kilku krajach sobie z tym już poradzono, jest więc skąd czerpać wzorce. A może któryś z bukmacherów przyjmie zakłady, kiedy się to stanie?
Marcin Krasoń, współpraca Karolina Burda
Rynek pełen zakazów
Na świecie e-hazardowy biznes rozwija się jeszcze szybciej niż w Polsce. Firma konsultingowa Christiansen Capital szacuje, że przychody z hazardu online na świecie wzrosną z 18,4 mld w ub. roku do 24,5 mld dol. w roku 2010. Owszem, w samym Las Vegas gracze zostawiają rocznie 10 mld dol., ale udział kasyn online w hazardzie zwiększy się w ciągu czterech lat z 3,4 proc. aż do 8,1 procent.Najwięcej klientów e-kasyn dotychczas pochodziło z USA.
Lecz rozwój tego rynku został zahamowany przez prawo. Gdy na skutek zdelegalizowania internetowego hazardu Kongres zabronił bankom przelewania pieniędzy na konta e-kasyn, ceny akcji jednego ze światowych liderów, notowanej w Londynie spółki PartyGaming, spadły o 58 procent. W tym samym czasie angielski Sportingbet stracił 65 procent. Wprowadzenie zakazu dotyczącego e-hazardu spotkało się jednak z ostrą krytyką ze strony WTO, które zagroziło USA sankcjami handlowymi, twierdząc, że prawo antyhazardowe łamie zasady wolnego przepływu usług. Niedawno pojawiły się zapowiedzi zmiany prawa już w roku 2009.
Z policją na e-graczy
W 2006 r. ustawę o grach hazardowych i zakładach wzajemnych bezskutecznie próbowali zmienić posłowie PiS-u. Projekt wywołał burzę w środowisku. Został wycofany, lecz gdyby w życie wszedł, miłośnicy wirtualnego hazardu musieliby się poważnie zastanowić, czy nie zamienić domowego zacisza na publiczną, ale legalną salę kasyna. Zgodnie z założeniami nowelizacji, internetowy gracz, którego by przyłapano na zakazanej rozrywce w sieci, zostałby obciążony karą grzywny w wysokości nawet 240 tys. złotych. Nad egzekwowaniem restrykcyjnych przepisów miała czuwać policja, wspomagana przez CBA i ABW.Na tym nie koniec. Projekt zobowiązywał dostawców internetowych, aby blokowali dostęp do witryn hazardowych. Banki zaś - by analizowały transakcje na kontach klientów oraz informowały nadzór podatkowy o podejrzeniu wpływów z hazardu w sieci.