Polacy! Zakładajcie winnice!
Być może nie jesteśmy krajem winiarzy, ale i u nas są regiony, gdzie tradycje winiarskie są mocno zakorzenione. Wejście do UE spowodowało, że pojawiło się zielone światło dla krajowego winiarstwa, niestety tylko teoretycznie.
Winiarstwo w Polsce powoli się odradza, do kraju sprowadzane są nowe szczepy winorośli i powstają coraz to nowe winnice. Są to jednak na ogół plantacje małe i prowadzone przez pasjonatów, które nie mogą liczyć na pomoc ze strony państwa.
Ułatwienia na papierze
Decyzja UE o zaliczeniu Polski do grona krajów winiarskich, czyli mogących produkować i sprzedawać wino wytworzone z własnych winnic, miała być etapem wprowadzenia do międzynarodowego obrotu wina z krajowych plantacji. Niestety nasze pragnienia rozbijają się póki co o rygorystyczne procedury podatkowe i sanitarne obowiązujące w całej UE. Problem polega na tym, że nasze małe winniczki muszę spełniać te same wymagania co wielkie winnice południowej Francji czy Włoch. W przeciwnym razie takie wino nie może być oficjalnie sprzedawane. Według "Rzeczypospolitej", zapowiadane ułatwienia dla branży zostały na papierze. Podobnie jak w pozostałych krajach Unii również i u nas miały być wprowadzone ułatwienia dla producentów mniejszej ilości wina - w UE winnica produkująca do 1000 hektolitrów traktowana jest ulgowo. Miały, bo niestety zapowiadane ulgi wciąż nie są wprowadzane w życie, a rząd na razie odłożył tę kwestię do czasu prac nad nową ustawą o podatku akcyzowym, która do tej pory nie została przygotowana.
3 mln butelek rocznie
W Polsce plantacje winorośli zajmują obecnie obszar ponad 150 ha. Znajdują się głównie na obszarze byłego województwa zielonogórskiego, a także dzisiejszego dolnośląskiego, lubelskiego i podkarpackiego.I choć mamy 2 tys. winnic, ich właściciele nie mogą sprzedawać swojego wina, a jedynie nim częstować. Tymczasem zakładaniem winnic w Polsce interesują się Niemcy, Francuzi i mieszkańcy innych krajów unijnych, w których nie można już tworzyć nowych upraw. Nadto istnieją też uzasadnione obawy, że za dwa trzy lata rynek unijny zaleje tanie wino z Chin - przestrzega "Puls Biznesu". Polska uzyskała prawo do uprawy 39 odmian winogron białych, 32 czerwonych i 5 różowych. Do 2010 roku możemy z nich wytwarzać ok. 3 mln butelek rocznie. Sprzedaż wina w naszym kraju kształtuje się obecnie na poziomie 244 mln litrów, czyli blisko 9 razy mniej niż w Niemczech i ponad 12 razy mniej niż we Włoszech, gdzie rocznie sprzedaje się prawie 3 mld litrów tego trunku.
To się opłaci
Z jednego hektara można wytworzyć 10 tysięcy butelek wina. Przy cenie 15-20 zł za butelkę z hektara można zarobić 150-200 tys zł, czyli np. 30 razy więcej niż sprzedając ziemniaki. Niestety na profity z biznesu winiarskiego musimy poczekać 4-6 lat. W Polsce przeważają niewielkie, 10-20-arowe plantacje. Jednak kilku plantatorów może połączyć siły, tworząc grupę produkcyjną. Dzięki temu będą mogli uzyskać dotacje z UE w wysokości nawet połowy poniesionych kosztów. Tak działa większość małych producentów na zachodzie Europy. Uprawiane winogrona oddają oni do spółdzielni, która zajmuje się ich przetwórstwem. Część wyprodukowanych butelek trafia bezpośrednio na rynek, pozostałe wracają do gospodarstw, gdzie pod etykietą właściciela mogą być rozprowadzane po cenach niższych niż w sklepach. I podobnie może być w Polsce. Lokalne wino może także stanowić atrakcję turystyczną, a winnice mogą powstawać w gospodarstwach agroturystycznych tworząc wspaniałe uzupełnienie oferowanych tam usług.
A co z tanim winem?
Tanie wina owocowe produkowane są przez wiele różnych wytwórni w całej Polsce, różnią się znacznie pod względem składu i smaku, a jedyną w zasadzie wspólną cechą tzw. jaboli jest właściwie ich niska cena. Słowo "jabol" niemal nigdy nie pojawia się na etykietce, na której zazwyczaj jest napisane "wino owocowe aromatyzowane słodkie/półsłodkie" lub "nalewka" z odpowiednim przymiotnikiem.
Czasem "jabol" nie jest winem, lecz spirytusem z sokiem owocowym, stąd występowanie nazwy "nalewka". W większości przypadków produkty nazywane "nalewką" są produktami fermentacyjnymi przypominającymi raczej wino. Istnieją też wina, które w połowie lat dziewięćdziesiątych były powszechnie uważane za "jabole", a w roku 2005 uznawane były za wina wysokiej jakości i sprzedawane po znacznie wyższych cenach. Dzięki zmianom w unijnych przepisach polskie wino ma szanse przestać się kojarzyć przede wszystkim z "patykiem", "prostym winem", "siarą", jednym słowem - z kwaśnym bełtem. A zakładanie winnic stanie się doskonałym pomysłem na biznes, niestety na razie w teorii.
Marcin Zabrzeski
OPINIA DLA INTERIA.PL
Agnieszka Kuza, winiarz z Buska Zdroju, mająca 3-hektarową winnicę
Konkurowanie na rynku wina dla Polaków jest bardzo trudne, bo nie możemy nawet marzyć o takich wydajnościach (i zyskach ) jak w UE. Winiarze chcąc zwiększać jakość owocu, muszą przerzedzać zawiązki w stopniu większym niz robią to nad Renem lub Moselą (nie mówiąc o innych krajach z Południa). Takie zabiegi powodują, ze parametry są w normie i możemy zmieścić się w unijnych widełkach o wzbogaceniu (dosładzaniu cukrem - Unia pozawala na 2,5 vol %, czyli 4,25 kg cukru na hektolitr). Hektar winnicy wymaga ok 500-600 roboczogodzin rocznie, dlatego przychód jest znacznie niższy. Do tego dochodzą koszty inicjacyjne zakładania winnicy . Cetryfikowana sadzonka w Niemczech kosztuje 1,20 euro. Do każdej posadzonej sadzonki unia dopłaca połowę!. Do tego dochodzą badania, jedyne analizy winiarskie robi w Polsce IHJARS. Niestety nie oferuje ona wielu badan, które winiarz musi zrobić dlatego polscy winiarze muszą wysyłać swoje próbki do Austrii, aby były zbadane. Dlatego biznes ten choć kapitałochłonny jest raczej kultywowany przez pasjonatów.