Polska energetyka potrzebuje kroplówki
- Możemy mieć fantastyczne elektrownie i znakomite bloki energetyczne. Tylko co z tego, skoro nie będzie czym przesłać prądu? - pytała otwierając debatę "Plan Marshalla dla infrastruktury energetycznej" wiceprezydent Pracodawców RP, Grażyna Piotrowska-Oliwa. Debata odbyła się w ramach "Czwartków na Brukselskiej".
Zdanie wiceprezydent Pracodawców RP, Grażyny Piotrowskiej-Oliwy było tak naprawdę osią dyskusji, która toczyła się w siedzibie Pracodawców RP. O tym, że problem jest niezwykle gorący, świadczyła liczba uczestników spotkania - wzięło w nim udział ponad 120 osób.
- Do 2030 roku w samą elektroenergetykę musimy zainwestować ok. 100 mld euro. Jeśli dołożyć do tego inwestycje w gazownictwo, ciepłownictwo i transport, suma ta urasta do gigantycznej kwoty 320 mld euro. A minimum, poniżej którego absolutnie nie wolno nam zejść, to inwestycje rzędu 265 mld euro - powiedział prof. Krzysztof Żmijewski, Sekretarz Generalny Społecznej Rady Narodowego Programu Redukcji Emisji. Oczywistym jest fakt, że bez zaangażowania środków zewnętrznych Polska nie ma szans na przeprowadzenie niezbędnych inwestycji.
Dr Dariusz Ledworowski, Przewodniczący Grupy Roboczej ds. finansów Społecznej Rady Narodowego Programu Redukcji Emisji zgodził się, ze polski rynek kapitałowy jest zdecydowanie za mały, by mógł sfinansować niezbędne inwestycje polskiej energetyki. - Nawet jeśli nie byłoby żadnych przeciwskazań, to i tak banki mają ograniczone możliwości działania - mogą pożyczyć spółkom energetycznym maksymalnie 20 mld euro. Takie są wyliczenia wynikające z regulacji prawnych - podkreślał dr Ledworowski. Co więcej - by móc uruchomić te pieniądze, musi być spełnionych kilka warunków. Tymczasem dziś banki nie mogą nawet zająć stanowiska, bo po prostu nie otrzymały żadnych parametrów, które mogą poddać ocenie przy ewentualnym wyrażeniu zgody na udzielenie pożyczek.
Według wyliczeń Rady Narodowego Programu Redukcji Emisji, 40 proc. bloków energetycznych ma 40 lat i więcej, 17 proc. - aż 55 lat. - One praktycznie nie powinny już pracować. To są prawdziwi energetyczni emeryci - podkreślał prof. Żmijewski. - Przestaliśmy inwestować w energetykę od zmiany systemu, do tej pory tylko konsumowaliśmy. Tak dalej się nie da - twierdził profesor. Ostrzegł, że stopa dekapitalizacji polskich elektrowni wynosi grubo ponad 70 proc. i za cztery lata wyniesie 100 proc.
- Czy ktoś wierzy, że 80-letnie elektrownie będą mogły przesyłać energię 60-letnimi liniami przesyłowymi? - pytał retorycznie prof. Żmijewski. - To naprawdę nie są żarty. Nasze badania, czy ktoś tego chce czy nie, pokazują prawdziwy horror w polskiej energetyce - dodał profesor. Podkreślał także, że opisuje stan istniejących sieci, a przecież już dziś mocno cierpimy na ich brak w ogóle. - Przez lata nie odbudowywaliśmy ciągów przesyłowych, jedynie łataliśmy najbardziej zniszczone elementy. Ale tak dłużej już nie można działać - mówił prof. Żmijewski. Z przygotowanej przez niego prezentacji wynika, że w najbliższej przyszłości nowe moce polskich elektrowni wyniosą ok. 1700 megawatów energii. A potrzebujemy - na dziś - ok. 3-5 tys. MW.
Obecny podczas debaty Marek Szostek, Wiceprezes Zarządu ds. Organizacji PGE podkreślił, że jego firma chce być gwarantem rozwoju polskiej energetyki. Jego zdaniem Polska, bez energetycznych połączeń transgranicznych, jest jak wyspa. - Jak będziemy bronić polską energetykę za kilka lat? Dziś mówimy, co nie działa, ale brakuje dyskusji nad tym, co należy zrobić, żeby było lepiej - powiedział Szostak. - Dziś nikt nie mówi np. o badaniach nad nowymi rozwiązaniami technicznymi, a to one mogą spowodować, że finansowanie infrastruktury byłoby tańsze - powiedział Szostak.
Zdaniem prof. Żmijewskiego inwestycje PGE ratują egzystencję polskiej energetyki w najbliższej przyszłości. - Ale działania PGE to tylko tratwa, a nie transatlantyk - powiedział profesor. Mimo to PGE daje szansę na doczekanie lepszych czasów. Dziś wartość tej firmy to ok. 8-9 mld euro, co stanowi ok. 40 proc. całej polskiej energetyki, tymczasem realizacja programu jądrowego wynosi ok. 16 mld euro, czyli mniej więcej dwa razy więcej niż spółka jest warta. A firma dysponuje zdolnością kredytową jedynie na poziomie 5,2-5,4 mld euro.
- PGE musi zrealizować swoje zamierzenia, to absolutnie niezbędne do funkcjonowania polskiej gospodarki. Czas się kończy, przecież PSE już zapowiedziało, że po 2013 roku nie gwarantuje stałości dopływu prądu. Od koncepcji do płynięcia prądu w sieci mija ok. 6-7 lat. Jak przeżyjemy do 2017 roku? Już nawet nie mówię o zwiększonym zapotrzebowaniu na energię. Proste sposoby finansowania kończą się na poziomie 5-6 mld euro - podkreślał prof. Żmijewski.