Polska to nie domek z kart?
Za dużo oszczędzania w gospodarkach Azji, zbyt dużo kredytów udzielanych na Zachodzie i zamiłowanie inwestorów do ponadprzeciętnego ryzyka - to zdaniem analityków NBP podstawowe przyczyny światowego spowolnienia gospodarczego.
Bańka na amerykańskim rynku nieruchomości to najpowszechniej wymieniana przyczyna globalnego spowolnienia ekonomicznego. Jeśli jednak spojrzeć na stan światowej gospodarki z szerszej perspektywy, widać wyraźnie, że przyczyny są dużo bardziej złożone. Dokładniej postanowił przeanalizować je NBP w obszernym raporcie "Polska wobec światowego kryzysu gospodarczego", będącym jedną z najbardziej kompleksowych analiz dostępnych na polskim rynku.
Winna rosnąca nierównowaga
Zdaniem autorów raportu, za obecną sytuację ekonomiczną odpowiada przede wszystkim narastająca od ponad dziesięciu lat nierównowaga między krajami rozwijającymi się i rozwiniętymi. Gospodarki określane mianem emerging markets zawiniły zbytnią skłonnością do oszczędzania (mowa tu głównie o krajach azjatyckich oraz o eksporterach ropy), przy jednocześnie słabo rozwiniętych możliwościach inwestowania zgromadzonych w ten sposób środków.
Kraje rozwinięte przyczyniły się z kolei do rozwoju kryzysu nadmiernymi sukcesami w walce z inflacją. Utrzymujące się od dłuższego czasu niskie stopy procentowe w USA i krajach Europy Zachodniej zapraszały do życia na kredyt: zamiast oszczędzać, inwestorom bardziej opłacało się spekulować na akcjach czy nieruchomościach, dodatkowo lewarując te transakcje kredytem. Raport NBP nie pozostawia suchej nitki zarówno na inwestorach indywidualnych, jak i instytucjach, które zbyt lekkomyślnie umożliwiały im ryzykowne inwestycje: "Konsumenci nie mieli wystarczających bodźców (i zapewne kompetencji), aby dokładnie analizować oferowane im instrumenty finansowe lub interesować się bezpieczeństwem instytucji finansowych będących partnerami zawieranych transakcji".
Nieskuteczna metoda
Z kolei menedżerowie wspomnianych instytucji byli rozliczani przez właścicieli właściwie wyłącznie z osiąganych krótkoterminowych stóp zwrotów, przy niemal całkowitym pominięciu oceny ryzyka. Szacując bezpieczeństwo inwestycji, zarządzający koncentrowali się właściwie jedynie na analizie danych historycznych. Okazało się to metodą mało skuteczną w sytuacji, gdy wiele z instrumentów funkcjonowało na rynku przez zbyt krótki czas i siłą rzeczy - nie były dostępne dla nich wiarygodne dane historyczne. Mówiąc w sposób bardziej bezpośredni: do obecnego kryzysu przyczynił się również bezwzględny prymat działów sprzedaży nad działami odpowiedzialnymi za ocenę ryzyka. Nie bez winy okazały się też agencje ratingowe. I nie chodzi tu już nawet o często powtarzany zarzut, że za rating płaciła strona najbardziej zainteresowana, czyli emitująca dług. Zdaniem NBP bardziej zaszkodził rosnący stopień skomplikowania ocenianych instrumentów, co przełożyło się na niedoszacowanie ryzyka poszczególnych instrumentów.
Za dynamicznym rozwojem sytuacji na rynku nie nadążały też instytucje powołane do jego nadzoru. Regulatorzy, przede wszystkim w USA, nie dostrzegli - lub nie chcieli dostrzec - zbyt szybkiego rozwoju banków inwestycyjnych i ich wpływu na światową gospodarkę. Jak zauważają autorzy raportu, z pięciu największych globalnych instytucji tego typu, żadna nie istnieje dziś w tej samej formie co przed kryzysem (jedna upadła, dwie zostały przejęte, dwie zostały zmuszone do przejścia do regulowanego segmentu rynku bankowego).
Jak domek z kart
Połączenie boomu na rynku nieruchomości, szał zaciągania kredytów, poszukiwanie nieracjonalnie wysokich stóp zwrotu oraz nadmierny wzrost konsumpcji gospodarstw domowych okazały się mieszanką wybuchową. Wydarzenia zaczęły toczyć się z błyskawiczną prędkością. Banki, nie mogąc pozyskać nowych źródeł finansowania, były zmuszone do szybkiego obniżenia zadłużenia. Wycofywały się więc z wielu inwestycji, by w ten sposób zyskać środki na spłatę zobowiązań. W efekcie z wielu rynków, przede wszystkim wschodzących, w błyskawicznym tempie zaczął odpływać kapitał, powodując tym samym gwałtowny spadek cen aktywów.
Prof. Elżbieta Mączyńska, prezes Polskiego Towarzystwa Ekonomicznego i przewodnicząca rady programowej "Gazety Bankowej" stara się patrzeć na kryzys z szerokiej perspektywy. Jej zdaniem, w ostatnich latach za bardzo traciło na znaczeniu myślenie strategiczne i długofalowe planowanie.
- Był to jeden z efektów funkcjonowania doktryny neoliberalnej, która zakłada, że wszystkie problemy gospodarki rozwiąże rynek, a zatem długofalowe planowanie i prognozowanie stają się zbędne - wyjaśnia. - Także ekonomiści nie byli bez winy, zbyt chętnie korzystając z utartych schematów oceny sytuacji gospodarczej, które w kryzysie okazały się mało skuteczne.
Z tą opinią zgadza się prof. Marian Noga z RPP: - W rozmowach o ekonomii czas krótki zdecydowanie dominował nad długim - wyjaśnia. - Zresztą wystarczy zajrzeć do podręczników makroekonomii, gdzie analizom długoterminowym poświęca się mniej miejsca niż krótkoterminowym. Także media nie są bez winy, sprowadzając nieraz skomplikowane kwestie gospodarcze do poziomu żyjącego kilka chwil newsa.
Oblicza kryzysu
NBP przeanalizował także wpływ kryzysu na gospodarki strefy euro, regionu Europy Środkowo-Wschodniej oraz krajów rozwijających się. W strefie euro najbardziej ucierpiały dwie kategorie krajów. Takie, w których szybko narastała bańka na rynku nieruchomości (Hiszpania, Irlandia, Francja, gdzie spadki cen na tym rynku wynosiły w 1 kwartale 2009 r. od 6 do 10 proc.) oraz takie, które zbytnio uzależniły się od popytu zewnętrznego (przede wszystkim Niemcy, gdzie eksport skurczył się o blisko 20 proc.). Malejący popyt inwestycyjny i eksport szybko też przełożył się na rynek pracy: bezrobocie w eurolandzie zaczęło rosnąć. Zdaniem autorów raportu, kondycja gospodarki strefy euro jest niemal w całości zależna od sytuacji w USA. Jeśli tyko w Stanach pojawi się bardziej stabilny wzrost gospodarczy, jego beneficjentem staną się także kraje, w których obowiązuje wspólna waluta europejska.
W przypadku krajów rozwijających się widać już, że nie sprawdza się teza o odmiennym przebiegu cyklu w tych gospodarkach - w porównaniu z krajami rozwiniętymi (tzw. decoupling). Wspomniane wyżej wycofywanie aktywów z bardziej ryzykownych rynków przełożyło się bezpośrednio na sytuację państw na dorobku. W efekcie lokalne waluty zaczęły tracić na wartości, rosła zaś rentowność obligacji. Spadająca konsumpcja w krajach rozwiniętych spowodowała dodatkowo, że zmniejszył się popyt na produkty z Chiny czy Indii, co od razu przełożyło się na dynamikę wzrostu PKB w tych krajach.
Region Europy Środkowo-Wschodniej przechodzi kryzys z różną intensywnością. Najbardziej cierpią kraje nadmiernie uzależnione od kapitału zagranicznego (kraje bałtyckie, Rumunia, Bułgaria) oraz te z wysokim deficytem sektora finansów publicznych. Paradoksalnie nie pomogła naszemu regionowi też intensywna integracja z krajami starej Unii - ich problemy gospodarcze szybko przełożyły się na środkowoeuropejskich kontrahentów. Najbardziej odczuli je najwięksi eksporterzy: Słowacja i Węgry z około 80-proc. udziałem eksportu w PKB) oraz Czechy (nieco poniżej 80 proc.).
Najmniej zależne od eksportu okazały się za to gospodarki Polski (ok. 40 proc.) i Rumunii (30 proc.) Daje się też we znaki ograniczenie akcji kredytowej, co przekłada się na zmniejszenie się popytu wewnętrznego. W największym stopniu odczuły to kraje bałtyckie, gdzie roczna dynamika kredytów zmniejszyła się z 60 proc. w 2006 r. do 1 proc. w lipcu 2009 r.
- Wiele można by mówić o przyczynach światowego spowolnienia gospodarczego, jednak dużo ważniejsze jest pytanie, jakie będą jego konsekwencje dla światowej gospodarki - podsumowuje prof. Stanisław Gomułka, główny ekonomista BCC.
-
Czy grozi nam kontynuacja spowolnienia? Jak aktualna sytuacja przełoży się na gospodarki Unii Europejskiej i Stanów Zjednoczonych w długim okresie?
Na te i inne pytania spróbujemy odpowiedzieć w kolejnym numerze "Gazety Bankowej", w artykule poświęconym podsumowaniu metod walki z kryzysem. Artykuł opracowany został na podstawie raportu "Polska wobec światowego kryzysu gospodarczego", przygotowanego przez zespół ekspertów NBP.
KRZYSZTOF GARSKI
Czytaj również: