Praca w Brukseli się opłaca. Ci polscy politycy stali się milionerami
Zarobki, jakie gwarantuje posada europarlamentarzysty biją na głowę wynagrodzenia wypłacane na najwyższych stanowiskach w polskiej polityce. Nic więc dziwnego, że 5-letnia kadencja w Brukseli pozwoliła niektórym stać się milionerami - zauważa Bussines Insider Polska. Na tej liście znajduje się m.in. była premier, przeciwniczka euro w Polsce, które we wspólnej walucie zgromadziła całe oszczędności.
Jak przypomina portal, już w niedzielę Polacy wybiorą 53 polityków, którzy pojadą do Parlamentu Europejskiego w Brukseli reprezentować interesy naszego kraju. Choć interes narodowy, zgodnie z ich zapowiedziami, wydaje się być dla nich najważniejszy, to trudno im zapomnieć o innym - czyli ich własnym - interesie. Pensja europarlamentarzysty bowiem jest znacząco wyższa od wynagrodzeń, jakie czekają na stanowiskach w polskiej polityce.
Podobnie jak w przypadku posłów i senatorów w naszym kraju, wynagrodzenie europarlamentarzystów składa się z kilku elementów. Za pracę w Brukseli polityk otrzymuje podstawę, która po ostatniej waloryzacji wynosi 10 075,42 euro brutto, co "na rękę" daje kwotę ok. 7854 euro miesięcznie. W dużym przybliżeniu jest to 33,7 tys. zł netto.
Do tego dochodzi dieta, która w skali miesiąca wynosi 4950 euro (21,2 tys. złotych). Już nieco mniejsza suma jest wypłacana za każdy dzień obrad, w których wzięło się udział. Za zrealizowanie swojego obowiązku europarlamentarzysta każdorazowo dostaje 350 euro.
Można więc łatwo obliczyć, że rok emigracji oznacza dla polityka zarobek (z samej podstawy) rzędu 94 tys. euro na rękę. Cała pięcioletnia kadencja to już 470 tys. euro. Przyjmując obecny kurs złotego do wspólnej waluty, tj. 4,30 zł, daje to sumy 400 tys. zł rocznie i ponad 2 mln złotych za pięć lat po odliczeniu podatków.
Dla porównania roczne wynagrodzenie posła i senatora w Polsce to ponad 200 tys. zł brutto - po odliczeniu podatku kwota ta będzie oczywiście niższa. Wyższe pensje pobierają już członkowie rządu. Premier jeszcze w 2022 r. zarobił ponad 240 tys. zł brutto, a prezydent 300 tys. zł brutto.
Nie może więc dziwić, że wyjazd do Parlamentu Europejskiego dla niektórych polityków to dobra okazja do zbudowania oszczędności. Jak zauważa portal Bussines Insider Polska, który skompletował "Klub milionerów" spośród europarlamentarzystów, niektórzy w rok zgromadzili okazałe poduszki finansowe.
Taki przypadek dotyczy byłej premier Beaty Szydło. Do PE udała się ona z misją przy okazji poprzednich wyborów w 2019 r., czyli tuż po tym, jak na stanowisku szefa rządu zastąpił ją Mateusz Morawiecki. Nim kupiła bilet do Brukseli, w swoim oświadczeniu majątkowym wykazała 28 tys. zł oszczędności i dwie nieruchomości: dom wart 400 tys. zł oraz gospodarstwo wyceniane na 300 tys. zł.
Po 5 latach w tych rubrykach niewiele się zmieniło. Nieruchomości zostały, oszczędności wzrosły do 35 tys. zł, ale nie tylko. Zwolenniczka złotego zgromadziła bowiem 184,9 tys. euro i 1691 dolarów na kontach, choć jeszcze w 2019 r. znajdowało się na nich 80 euro.
W podobnej sytuacji znalazła się jej partyjna koleżanka, czyli Anna Zalewska. Polityczka PiS w 2019 r. posiadała 62 tys. zł na koncie, 21 tys. zł w papierach wartościowych oraz mieszkanie z garażem i działką warte ponad 300 tys. zł. Po 5 latach działka zamieniła się w jednorodzinny dom wart 1,2 mln zł, natomiast oszczędności urosły do ponad 255 tys. euro.
Jednocześnie podobne aktywa do inwestowania wybrał Robert Biedroń. Współlider Lewicy w ciągu pięciu lat pomnożył swój majątek z 40-metrowego mieszkania i 170 tys. zł na lokatach do dwóch kolejnych nieruchomości (wartych kolejno 355 tys. i 2 mln zł), samochodu marki Volkswagen wycenianego na 70 tys. zł oraz oszczędności wynoszących blisko 230 tys. euro.