Program Stiglitza dla Ameryki

Ameryka zmierza w złym kierunku. Musi zwiększyć rolę państwa w gospodarce dzięki woli politycznej i przywróceniu podstawowych wartości ojców założycieli - przekonuje noblista Joseph E. Stiglitz, autor książki "Ludzie chcą zysku, nie wyzysku".

BIZNES INTERIA na Facebooku i jesteś na bieżąco z najnowszymi wydarzeniami

"Przyślijcie mi zmęczonych i biednych,

Stłoczone masy, co chcą odetchnąć pełną piersią,

Uciekinierów z waszych ludnych brzegów,

Przyślijcie ich, ludzi bez domu, tułaczy,

Wznoszę dla nich lampę obok złotych wrót".

Tak brzmi inskrypcja na cokole Statui Wolności. Jest to fragment wiersza "The New Colossus" autorstwa Emmy Lazarus. Jak w soczewce skupiają się w nim podstawowe wartości, na jakich zostały zbudowane Stany Zjednoczone Ameryki Północnej: wolność, uczciwość, równość. Cytat przypomina także, że USA były w przeszłości ziemią obiecaną, szansą na godne życie i wytchnieniem od problemów Starego Świata.

Reklama

Joseph Eugene Stiglitz - amerykański ekonomista, laureat Nagrody Banku Szwecji im. Alfreda Nobla w dziedzinie ekonomii w 2001 r. - przekonuje, że Ameryka musi sobie przypomnieć o zapomnianych wartościach. Powinna się pojawić wola polityczna, dzięki której będzie można dokonać licznych reform w zakresie funkcjonowania państwa. Doprowadzi to do zredukowania nierówności i podniesienia poziomu dobrobytu. W ostatnich latach bowiem - jak zauważa ekonomista na łamach książki "Ludzie chcą zysku, nie wyzysku" (Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2020) - USA zubożały zarówno w wymiarze wartości, jak i w wymiarze materialnym.

Amnezja prowadzi do nierówności

Stiglitz podzielił swoją książkę na dwie części. W pierwszej zdiagnozował dogłębnie wszystkie problemy trapiące, w jego opinii, współczesną Amerykę. W drugiej przedstawił własny program naprawy USA, który mógłby stanowić fundament odnowionej Partii Demokratycznej. I trzeba autorowi pogratulować śmiałości. Krytyków rzeczywistości jest niemal tylu, ilu ludzi, ale nie każdy porywa się na spisanie swojej recepty na poprawę sytuacji i upublicznienie jej.

W opinii Stiglitza nieszczęścia USA zaczęły się od reaganomiki, a potem narastały i się kumulowały. Stali za tym głównie Republikanie, na czele z Donaldem Trumpem, ale Demokraci też nie pomagali, jak twierdzi noblista. "Ameryka nie przoduje w obszarze wzrostu gospodarczego, jest za to liderem, jeśli chodzi o nierówności. [...] Są one większe, niż w którymkolwiek innym kraju rozwiniętym. Jeśli chodzi o równość szans, plasujemy się na samym dole rankingów. Nie muszę chyba dodawać, że słabo się to komponuje z tożsamością Ameryki jako kraju nowych możliwości" - wskazuje ekonomista. "Udział z dochodów z pracy w dochodach ogółem [...] w 1980 roku wynosił 75 proc., a w 2010 roku 60 proc., co daje spadek o 15 p.p. w zaledwie 30 lat" - dodaje.


Nierówności w USA występują i rosną nie tylko na poziomie majątkowym czy dochodowym, jak przekonuje Stiglitz, ale również w kontekście rasowym, płciowym, etnicznym, w zakresie dostępu do ochrony zdrowia. Ba, naukowiec przywołuje wyniki badania Uniwersytetu Harvarda mówiące, że szanse dzieci na uzyskanie zarobków wyższych od rodziców zmalały z 90 proc. w przypadku osób urodzonych w 1940 r. do 50 proc. w przypadku osób wchodzących na rynek pracy w 2018 r.

Wniosek? Hasło "niech załatwi to rynek" nigdy nie miało sensu. "Rynkom trzeba nadawać właściwą strukturę, a to wymaga prowadzenia odpowiedniej polityki" - przekonuje Stiglitz.

Zdaniem noblisty na błędy popełniane przez amerykańskich polityków nałożyły się zmiany społeczne i technologiczne, które zaowocowały nieznanymi wcześniej zjawiskami. W 2016 r. 28 spółek z indeksu S&P 500 wypracowało połowę zysków. Po trzy firmy mają na rynku amerykańskim 89-procentowy udział w rynku serwisów społecznościowych, 87-procentowy udział w rynku sklepów z materiałami budowlanymi, 89-procentowy udział w rynku produkcji rozruszników serca, 75-procentowy udział w rynku piwa - wylicza Stiglitz. I przypomina, że szczególnymi umiejętnościami w tworzeniu barier wejścia, wypychaniu z rynku konkurentów i zwiększaniu zysków cechują się Big Techy (np. Microsoft w ramach tzw. wojen przeglądarkowych w latach 90. XX w. zniszczył firmę Netscape).

"Żyjemy w świecie, w którym garstka firm generuje olbrzymie zyski i całymi latami utrzymuje niezagrożoną pozycję dominującą na rynku. [...] Peter Thiel, jeden z przedsiębiorców z Doliny Krzemowej, twierdzi, że konkurencja jest dla frajerów. Warren Buffett w 2011 roku przed komisją senacką badającą genezę kryzysu finansowego powiedział, że najważniejszym czynnikiem branym obecnie przez niego pod uwagę na etapie wyceny spółki jest jej potencjał w zakresie dyktowania cen. [...] Świat bez konkurencji to nic dobrego. Bariery wejścia są teraz wszędzie. [...] Potrzebujemy innowacyjnego podejścia do walki z innowacjami, czyli do przywracania konkurencji i budowania bardziej zrównoważonej gospodarki" - przekonuje noblista.

Stiglitz utyskuje na szkodliwość banków i rosnącą rolę wpływu pieniądza na politykę. Przypomina, że mimo kryzysu finansowego z 2008 r. i wprowadzonych po nim zmian w prawie, banki wciąż mogą umiejętnie migać się od ponoszenia ryzyka i odpowiedzialności, a jednocześnie swobodnie świadczyć usługi np. doradztwa podatkowego, które de facto jest pomaganiem najzamożniejszym w unikaniu płacenia podatków w USA.

Więcej państwa to mniej wyzysku

Jaki jest program Stiglitza? Przede wszystkim większość jego punktów ma być realizowana przez państwo, za zgodą zdecydowanej większości obywateli, w ramach zgody społecznej. Ekonomista przypomina, że w samych początkach tworzenia się USA obywatele rozumieli potrzebę wspólnego działania, co jest odzwierciedlone w preambule konstytucji amerykańskiej ("My, naród..."). Według niego nadszedł kolejny moment na wielkie zjednoczenie dla wspólnego dobra.

Państwo amerykańskie, przede wszystkim na drodze skutecznych regulacji, powinno bardziej oddziaływać na gospodarkę - przekonuje Stiglitz. Wskazuje sześć obszarów, które wymagają nasilenia aktywności: gospodarka innowacyjna (państwo musi w większym stopniu finansować innowacje), gospodarka miast (państwo musi lepiej organizować przestrzeń), gospodarka ograniczona limitami planety (państwo musi lepiej dbać o biosferę), gospodarka złożona (państwo musi lepiej nadzorować rynek), gospodarka płynna (państwo musi pomagać osobom i firmom w przechodzeniu przez proces zmiany), gospodarka zglobalizowana (państwo musi lepiej zarządzać globalizacją, aktywniej uczestniczyć w organizacjach międzynarodowych).

Stiglitz przedstawia także szczegółowe rozwiązania. Dotyczą one wielu kwestii: zwiększenia jawności informacji o działaniach polityków, poskramiania wydatków na kampanie wyborcze, ukrócenia zjawiska przepływu kadr między organami regulacyjnymi a sektorem prywatnym. Jak na prawdziwego socjalistę przystało, upomina się o realnie progresywny system podatkowy, przekonując, że ten obowiązujący obecnie w USA jest de facto regresywny (czyli zamożni są niżej opodatkowani niż biedni).


Trzeba przyznać, że książka Stiglitza może otworzyć oczy na wiele nieprawidłowości, jakie mają miejsce w systemie polityczno-ekonomicznym USA. Niezwykle ciekawe jest, że w ramach systemu Medicare państwo amerykańskie nie ma możliwości negocjowania rabatów na leki dla osób starszych, w związku z tym za lekarstwa tych samych marek w ramach tego programu płaci aż o 73 proc. więcej niż w ramach innych programów. Przypadek czy działanie lobby firm farmaceutycznych? To chyba pytanie retoryczne.

Jednym z ciekawszych fragmentów omawianej publikacji jest krytyka sensowności i realności wprowadzania bezwarunkowego powszechnego dochodu podstawowego. Z jednej strony Stiglitz ostrzega, że dalszy dynamiczny rozwój takich technologii jak sztuczna inteligencja może wywołać masowe bezrobocie, a z drugiej przyznaje, że idea wypłacania z budżetu państwa każdemu obywatelowi co miesiąc jakiejś sumy pieniędzy, która miałaby wystarczać do utrzymania się, nie przemawia do niego. Noblista uważa, że otrzymywanie takiego dochodu w połączeniu z brakiem pracy, która podnosi poczucie własnej wartości, mogłoby mieć demoralizujący i negatywny wpływ. Poza tym, nawet w przypadku USA, wypłacanie z budżetu kwoty, która zapewniałaby utrzymanie na przyzwoitym poziomie, w obliczu istniejącego deficytu wymagałoby zdecydowanej podwyżki podatków, co mogłoby wywołać wiele negatywnych skutków gospodarczych.

Książka "Ludzie chcą zysku, nie wyzysku" prezentuje z pewnością ciekawe spojrzenie na problemy społeczno-ekonomiczne współczesnej Ameryki. Jej wielką zaletą jest przedstawienie przez autora programu naprawczego (czy można i warto się zgadzać z każdym jego punktem - to już inna sprawa) mającego na celu głównie podniesienie poziomu zamożności klasy niższej i średniej. Wielką wadą natomiast - napastliwy, wręcz wrogi ton skierowany w stronę Republikanów i Donalda Trumpa, sugerujący, że są oni zagrożeniem dla demokracji w Ameryce, wręcz krzewicielami faszyzmu. W rzeczywistości każdy, kto orientuje się w myśli politycznej, wie, jak daleko Partii Republikańskiej i Donaldowi Trumpowi do faszyzmu (czasami wydaje się, że Stiglitz po prostu nie rozumie tego pojęcia). Niemniej dla obserwujących amerykańską gospodarkę publikacja Stiglitza jest pozycją obowiązkową.

Piotr Rosik

Dziennikarz analizujący rynki finansowe, zwłaszcza rynek kapitałowy.

Zobacz także:

Obserwator Finansowy
Dowiedz się więcej na temat: USA | Ameryka
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »