Przewodzi Słowenia, Polska bliżej ariergardy
Zamknęliśmy dwa rozdziały w negocjacjach z UE. To oczywiste, że osiągnęliśmy sukces, ale dzięki niemu Polska ledwie uniknęła pozycji... czerwonej latarni. Stawka dziesięciu kandydatów do Unii Europejskiej jest wyrównana, ale my zajmujemy w niej miejsce dziewiąte. Za nami tylko Malta, która - używając terminologii wojskowej - stanowi ariergardę.
Emocjonowanie się samą statystyką nie ma specjalnie sensu - wszak naprawdę liczą się wynegocjowane z Brukselą warunki. Ale z drugiej strony nie wolno zapominać, że każde państwo zainteresowane wejściem do UE od 1 stycznia 2004 r., MUSI sfinalizować do 31 grudnia 2002 r, negocjacje we wszystkich 29 obszarach podstawowych. Cała dziesiątka kandydatów ma jeszcze przed sobą trzy najwyższe progi: "Rolnictwo", "Politykę regionalną i koordynację instrumentów strukturalnych" oraz "Finanse i budżet". Wielkość Polski ma znaczenie strategiczne i każde nasze spóźnienie wywołuje frasunek mniejszych partnerów - m.in. liderującej całej grupie Słowenii.
Ostatnimi czasy Polska znalazła dodatkowe punkty styczności z tą republiką. Na przykład "PB" ma tam siostrzany dziennik "Finance". Natomiast przeciętny obywatel przestał wreszcie mylić Słowację ze Słowenią, a to za sprawą... Adama Małysza. Puchar Świata znowu kończył się lotami na 200-metrowej Velikance w Planicy. Wręczanie polskiemu skoczkowi Kryształowej Kuli stało się okazją dla polskich polityków, którzy tak negocjują terminy kontaktów z partnerami słoweńskimi, aby zahaczyć o skocznię. Rok temu nie przepuścił takiej gratki Aleksander Kwaśniewski, a wczoraj Leszek Miller.
Dzisiaj premier składa w Słowenii wizytę oficjalną. Wydawać by się mogło, że gospodarze - z nieosiągalnym dla nas PKB na mieszkańca i zamkniętymi 26 obszarami negocjacyjnymi - pochwalą się brakiem problemów. Jednak i oni je mają. Słoweńców jest tylko 2 mln (19 razy mniej niż nas), a ich państwo zajmuje 20,3 tys. km2 powierzchni (ponad 15 razy mniej). Właśnie ze względu na te rozmiary już dawno doszli do wniosku, że ich argumentem będzie jak najszybsze przygotowanie kraju do integracji. Brak Polski w poszerzonej UE stałby się problemem politycznym i byłby natychmiast zauważalny na mapie. Natomiast nad ewentualnym brakiem Słowenii wszyscy przeszliby do porządku dziennego.
Zaledwie około 4 proc. Słoweńców utrzymuje się z rolnictwa. Budżet państwa stać jest zatem na prowadzenie od trzech bezpośrednich dopłat do produkcji rolnej. W pewnym sensie Słowenia wyszła naprzeciw koncepcji UE, aby stopniowo przenosić obciążenie tymi dopłatami z budżetu wspólnotowego na budżety państw członkowskich - co dla Polski jest nie do przyjęcia. Mimo relatywnie dobrej sytuacji rolnictwa, ogłoszenie przez Komisję Europejską planu "ćwiartkowych" dopłat natychmiast pogorszyło nastroje Słoweńców. Ich poparcie netto dla UE nadal się utrzymuje, ale odsetek zdecydowanych zwolenników spadł poniżej 50 proc.
Popularności integracji nie przysparza także pomysł KE, aby cały obszar Słowenii stanowił jeden euroregion. Jak wiadomo, z funduszy strukturalnych UE mogą korzystać tylko te regiony, w których PKB na mieszkańca jest niższy niż 75 proc. średniej wspólnotowej. Przy rozliczaniu w całości, Słowenia obeszłaby się jedynie smakiem funduszy. Chodzi zatem o wyodrębnienie obszaru Lublany i uznania za drugi region pozostałej części republiki. Zasobność stolicy zaciemnia sytuację w taki sam sposób, w jaki Warszawa decyduje o statystycznym bogactwie całego Mazowsza.
Sytuację obu naszych państw zdecydowanie różni jeszcze jeden wątek - Europa, a w szczególności najbliżsi sąsiedzi, w ogóle nie boją się zalewu taniej siły roboczej ze Słowenii. Po prostu wszyscy, którzy chcieli wyjechać do pracy na Zachód, swobodnie wyjeżdżali z Jugosławii - głównie ze związkowych republik Słowenii i Chorwacji - już od czterdziestu lat. Dlatego warunki legalnej pracy w państwach UE są dobrze znane co najmniej dwóm pokoleniom Słoweńców i wcale nie wywołują w nich takiego entuzjazmu, jaki przebija z badań opinii - zwłaszcza młodzieży - w Polsce.