Przydałoby się wreszcie zarządzić to referendum

Sejm przyjął w piątek ostateczną wersję ustawy o referendum ogólnokrajowym. Teraz - szybki podpis i jeszcze szybszy druk w Dzienniku Ustaw.

Sejm przyjął w piątek ostateczną wersję ustawy o referendum ogólnokrajowym. Teraz - szybki podpis i jeszcze szybszy druk w Dzienniku Ustaw.

Co nam jednak po ustawie, kiedy z każdym dniem postępuje unijna polaryzacja klasy politycznej. Nieaktualny staje się klucz, według którego prezydent Aleksander Kwaśniewski zapraszał siły proeuropejskie na piątkowe spotkanie poświęcone referendum. Dwie z tych partii - PSL i PiS - zrobiły głowie państwa kawał i wystąpiły o prewencyjne zbadanie przez Trybunał Konstytucyjny traktatu akcesyjnego Polski z Unią Europejską. Rozpoczęcie takiej pozaustawowej procedury oznaczałoby, że polska delegacja... nie ma po co jechać 16 kwietnia do Aten i po prostu na lata odkładamy wstąpienie do UE.

Reklama

Inicjatywa PSL wpisuje się w taktykę tej partii po usunięciu jej z rządu. Ludowcy postanowili prowadzić wobec premiera Leszka Millera działania odwetowe, aby mu dowieść, jaki fatalny błąd zrobił wypowiadając koalicję. Ponieważ ta antymillerowska filozofia idealnie pasuje PiS, zatem nikogo nie powinien dziwić wspomniany wyżej alians. Skoro rządząca ekipa obwieszcza zawarcie koalicji z PLD (czyli sama ze sobą, albowiem grupka Romana Jagielińskiego weszła do Sejmu z list SLD-UP, a następnie z nich uciekła), to i po stronie opozycyjnej zawierane są programowe sojusze, o których przed 1 marca nikomu by się nie śniło.

Nawet najbardziej naiwni idealiści stracili już nadzieje na oddzielenie spraw związanych z wejściem Polski do Wspólnoty od bieżących zadym politycznych. Propaganda rządowa koniecznie chce nas doprowadzić do stanu, że - trawestując tow. Lenina - "mówimy Unia, a w domyśle Miller". Tymczasem właśnie w interesie unijnej SPRAWY należałoby w trybie natychmiastowym wyciszyć czy wręcz zdjąć premiera z pierwszej linii frontu walki o referendalny wynik. Tym bardziej, że opozycja proeuropejska zamierza prowadzić kampanię pod bardzo logicznym z jej punktu widzenia hasłem "Idziemy do Unii bez Millera i Rywina".

Wobec rozsypki układu parlamentarno-gabinetowego, na czoło unijnego peletonu zdecydowanie wysuwa się Aleksander Kwaśniewski. Szkoda, że piątkowe spotkanie w Pałacu Prezydenckim nie postawiło kropki nad "i" w kwestii bardzo ważnej, a niesłusznie uważanej za problem czysto techniczny. Chodzi mianowicie o to, KTO zarządzi unijne referendum (ustawa ujmuje to alternatywnie). W obecnej sytuacji politycznej jest to w stanie uczynić TYLKO prezydent za zgodą Senatu. Na sprawne uchwalenie przez Sejm terminu głosowania, czasu jego trwania (dzień lub dwa) i referendalnego pytania nie ma co liczyć.

Koncepcja referendum dwudniowego została odrzucona przez najważniejszy i najbardziej doświadczony w tej materii organ, czyli Państwową Komisję Wyborczą. Z drugiej strony - MSWiA buńczucznie zapowiada, że jego służby zabezpieczą urny i karty przez noc rozdzielającą oba dni głosowania. Jedynym decydentem, który w ogóle wsłuchał się w wołanie PKW, jest prezydent. To jeszcze jeden powód, aby właśnie głowa państwa pilnie i bez oglądania się na Sejm zarządziła przeprowadzenie unijnego referendum.

Puls Biznesu
Dowiedz się więcej na temat: prezydent | referendum. | referendum | Sejm RP
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »