Przyzwyczaimy się do wysokiej inflacji? Może pozostać z nami na dłużej

Prognozowanie inflacji po pandemii - w obliczu utrzymujących się szoków podażowych, geopolitycznych konfliktów, wrogiego podziału świata, kosztownego nearshoringu - to karkołomne zadanie. Najsilniejsze banki centralne wciąż mierzą się z wyższym wzrostem cen, niż by chciały. Więcej przesłanek przemawia za tym, że przez najbliższych kilka lat inflacja w Polsce będzie raczej wyraźnie przekraczać cel, niż że się w nim w końcu zmieści.

Największe rozwinięte gospodarki świata - USA, strefa euro, Japonia - mają problem z uporczywą inflacją. Bankom centralnym nie udaje się całkowicie zapanować nad wzrostem cen. Amerykańska Rezerwa Federalna i Europejski Bank Centralny obniżyły wprawdzie w ubiegłym roku stopy procentowe o 100 punktów bazowych, ale prawdopodobnie powiedzą: basta. Bank Japonii jest w cyklu podwyżek.  

Fed raźno rozpoczął we wrześniu obniżki od 50 pb z najwyższego poziomu od ponad 20 lat, ale już w grudniu dostał zadyszki. Dlaczego? Mediana projekcji inflacji komitetu FOMC decydującego o stopach procentowych poszła w górę i pokazała osiągnięcie celu inflacyjnego dopiero w 2027 roku, podczas gdy we wcześniejszej o trzy miesiące projekcji cel było widać o rok wcześniej. Mediana projekcji obniżek stóp w tym roku zmniejszyła się o połowę, do 50 pb na ten rok. Żeby dalej obniżać stopy, trzeba będzie "szukać postępu w kwestii inflacji" - tłumaczył zadyszkę przewodniczący Fed Jerome Powell.

Europejski Bank Centralny obniżył w minionym roku stopy procentowe o 100 pb, a grudniowa projekcja pracowników Eurosystemu pokazuje konsekwentnie, że inflacja osiągnie cel w 2025 roku. Tylko że w grudniu w strefie euro inflacja wzrosła trzeci miesiąc z rzędu (do 2,4 proc.) i jest znowu najwyższa od prawie pół roku, a inflacja cen usług - największa zmora EBC - podskoczyła ponownie do 4 proc.

Reklama

A w Polsce? Listopadowa projekcja NBP widzi osiągnięcie celu inflacyjnego w drugiej połowie 2026 roku. Co więcej - jak zauważyli analitycy Credit Agricole Bank Polska - z wypowiedzi członków Rady Polityki Pieniężnej wynika, że cześć z nich przewiduje mniejszą presję inflacyjną, niż wynikałaby z tej projekcji. Ale już po ogłoszeniu projekcji, w grudniu, prezes NBP Adam Glapiński dokonał "jastrzębiego zwrotu", odsuwając perspektywę obniżek stóp nawet na 2026 rok. W artykule opublikowanym w "DGP" 13 grudnia napisał, że horyzont powrotu inflacji do celu się oddala, a zgodnie z najnowszymi prognozami NBP, przy założeniu braku zmian stóp, powróci ona w okolice 2,5 proc. pod koniec 2026 roku.    

Prognozy inflacji są optymistyczne

Przyjrzyjmy się, jakie czynniki mogą spowodować, że inflacja w Polsce będzie wyższa od celu albo też presja odpuści i wskaźnik cen osiągnie cel w przewidywanym czasie. Nie chodzi jednak o ten czy nawet o przyszły rok, ale o nieco dłuższy horyzont. Czy inflacja w Polsce ma szansę w średnim terminie znaleźć się w okolicach celu ­- powiedzmy w paśmie odchyleń - czyli być nie wyższa niż 3,5 proc., czy też uporczywie będzie powyżej tego pasma i będzie podskakiwać do 5 proc., jak obecnie, lub nawet trochę wyżej?

Jak na razie ścieżka inflacyjna profesjonalnych prognostów przebiega wyżej niż ta z listopadowej projekcji NBP, a nawet z przytoczonych przez prezesa prognoz. Konsensus prognoz inflacji Europejskiego Kongresu Finansowego przewiduje, że w tym roku średnioroczny wskaźnik wyniesie 4,35 proc., a w roku przyszłym obniży się do 3,13 proc. Dopiero w 2027 roku średnioroczna inflacja znajdzie się w celu.

Ministerstwo Finansów w ustawie budżetowej na ten rok spodziewa się 5 proc. inflacji, a 2,5 proc. - dopiero w 2028 roku. Z kolei w ogłoszonym jeszcze w kwietniu Wieloletnim Planie Finansowym Państwa na ten rok przewidywało 4,1 proc., a osiągnięcie celu - w 2027 roku. To znaczy, że prognoza inflacyjna po północnej stronie ulicy Świętokrzyskiej poszła w górę.

Analitycy ING BŚK prognozują na ten rok średnioroczną inflację 4,5 proc. i 3 proc. na przyszły, a CA BP - odpowiednio 4,4 proc. i 3,1 proc. PKO BP ma na ten rok prognozę 4,4 proc. Wszystkie projekcje i prognozy mają jeden wspólny mianownik - inflacja, wolniej lub szybciej, ale będzie się obniżać. Czy są zatem czynniki, które mogą spowodować, że za dwa-trzy lata odczyty GUS będą bliżej 5 proc. a nie 2,5 proc.? Słowem - czy wysoka inflacja się utrwali?       

Co przemawia za dalsza powolną dezinflacją?

Na pewno ceny towarów. Do pandemii i spowodowanych nią zaburzeniach w globalnym handlu i łańcuchach dostaw utrzymywała się globalizacja cen towarów, polegająca na zrównywaniu się cen tych samych dóbr w różnych zakątkach świata. Ten proces przeciwdziałał inflacji, a sprzyjał mu dodatkowo transgraniczny rynek e-commerce. Czy po pandemicznych zawirowaniach globalizacja cen towarów powraca? Niewysoka inflacja cen towarów w rozwiniętych gospodarkach może świadczyć, że tak. Tym bardziej, że globalnym eksporterem deflacji stały się Chiny. Ale nie tylko to może być powodem presji na obniżki cen towarów.

Jeśli nowy prezydent USA Donald Trump nałoży faktycznie 60-procentowe cła na towary pochodzące z Państwa Środka, tamtejsi producenci będą musieli szukać innych rynków zbytu, a największym będzie Europa. Przypomnijmy, że Chiny mają (po 10 miesiącach 2024 roku) 14,3 proc. udziału w imporcie do Polski i stale on rośnie. Obniżki cen chińskich eksporterów mogłyby nie tylko wpłynąć na ceny towarów konsumpcyjnych w Polsce, ale również poprawić sytuację polskich producentów kupujących tam dobra pośrednie.    

Tymczasem od połowy 2023 roku utrzymuje się w Polsce deflacja cen producentów. Oprócz wzrostu płac to właśnie ona była powodem drastycznego pogorszenia się sytuacji przedsiębiorstw po trzech kwartałach tego roku. Przypomnijmy - według danych GUS wszystkie wskaźniki rentowności tego sektora spadły do poziomów najniższych od pandemii, czyli od 2020 roku. I są jednymi z najniższych od początku badań.

Deflacja cen producentów jest zapewne - oprócz niestabilności prawa i podatków, wysokich kosztów, niedoborów pracowników i wysokich stóp procentowych, wymienianych przez przedsiębiorców w majowym badaniu ING Banku Śląskiego - powodem utrwalającej się niechęci do inwestycji. Skoro nie można liczyć na rozsądne stopy zwrotu to - przy wysokim koszcie finansowania - nie ma sensu zwiększanie skali działalności. To nie pozwala dostosowywać podaży do rosnącego popytu.         

Jaki stąd płynie wniosek? Strona podażowa polskiej gospodarki może zostać poddana dwom siłom oddziaływającym w przeciwnych kierunkach. Z jednej strony nie można wykluczyć presji deflacyjnej ze strony globalnych cen towarów i importu z Chin. Z drugiej - przedsiębiorcy muszą walczyć o wyższe ceny, gdyż widać, że sami zaczynają się chwiać. W miarę jak będą chwiać się coraz bardziej, podaży będzie trudniej nadążać za popytem.

Jak wygląda konwergencja nominalna

Jaki może być bilans oddziaływania tych sił? Tego nie jesteśmy w stanie przewidzieć. Wiadomo, że import deflacji może oddziaływać najmocniej na te segmenty polskiej gospodarki, które są otwarte na konkurencję międzynarodową, a zatem właśnie na towary konsumpcyjne i dobra zaopatrzeniowe. Ale to także źle wróży polskim przedsiębiorstwom.

Analitycy ING Banku Śląskiego policzyli, że ceny towarów konsumpcyjnych w Polsce były we wrześniu tego roku na poziomie 83,6 proc. przeciętnej w strefie euro. Można przypuszczać, że w związku z tym nominalna konwergencja zwolni, a przestrzeń dla wzrostu cen towarów jest ograniczona. Tym trudniej będzie produkującym je polskim przedsiębiorstwom utrzymać konkurencyjną pozycję - także na rynku krajowym - jeśli w dodatku nie będzie ich osłaniać słaby złoty.

Zwłaszcza przy pogarszającej się strukturze kosztów: wskaźnik poziomu kosztów po trzech kwartałach 2024 roku wzrósł w stosunku do analogicznego okresu roku poprzedniego o 1,4 punktu proc. i wyniósł 95,7 proc. Które koszty najbardziej wzrosły? To właśnie odpowiedź na pytanie, czemu sytuacja przedsiębiorstw się szybko pogarsza. Najbardziej, bo o 1,7 punktu proc. wzrosły koszty wynagrodzeń. Zaraz za nimi (wzrost o 1,6 pp) idą koszty usług obcych.

Inflacja usług będzie zmorą także w Polsce

Inaczej niż z towarami jest z usługami. Inflacja usług jest zmorą dla banków centralnych w USA i w strefie euro. NBP dopiero w ostatniej, listopadowej projekcji zaczął dostrzegać ten problem. Według wyliczeń analityków ING BŚK ceny usług konsumpcyjnych w Polsce stanowią 52,7 proc. przeciętnych cen w strefie euro. I tym większy mają potencjał wzrostu. Ale to nie wszystko.   

"(...) luka cenowa jest największa w sektorach takich jak edukacja, zdrowie czy użytkowanie mieszkania. Z tego względu w tych sektorach widzimy aktualnie najwyższą presję inflacyjną" - napisali analitycy ING BŚK w ostatnim "Kurierze ekonomicznym".

Ta właśnie szeroka, bo obejmująca wiele składników koszyka konsumpcyjnego luka cenowa będzie tworzyć przestrzeń do wzrostu inflacji. Ceny opieki zdrowotnej, edukacji, użytkowania mieszkania, usług administracyjnych są i prawdopodobnie będą powściągane przez regulacje, decyzje polityczne, ale nie mogą stać w miejscu. Nie mówiąc już o błyskawicznie rosnących cenach usług sektora prywatnego. A im bardziej będą rosły ceny usług w strefie euro, tym większa przestrzeń dla ich wzrostu będzie się tworzyła w Polsce.

Zajrzyjmy z powrotem do sektora przedsiębiorstw, poddanego utrzymującej się presji spadku cen producentów, a z drugiej rosnącym kosztom pracy. Powiedzmy to jasno - żadna gospodarka nie jest w stanie udźwignąć wzrostu wynagrodzeń niemal dwa razy większego od wzrostu produktywności. Co więcej, o ile polscy konsumenci żyją na poziomie ok. 80 proc. unijnej średniej, to produktywność jest na poziomie 60 proc. średniej w strefie euro. Istnienie takiej luki musi się skończyć albo inflacją, albo utratą konkurencyjności. Wzrost płac dwukrotnie przekraczający inflację zaprasza ją do tańca. Będzie on drugim silnym czynnikiem utrzymującym wzrost cen.

Wzrost płac w sektorze przedsiębiorstw pociągnie za sobą wzrost wynagrodzeń w sektorze publicznym. Do takiego ruchu zmuszony był zresztą rok temu obecny rząd, dostrzegając narastanie zbyt drastycznych nierówności dochodowych. Ostatecznie rosnące koszty w sektorze publicznym pokrywa rząd, ale przez to rozluźnia politykę fiskalną. To trzeci powód, dla którego inflacja w Polsce może pozostać wysoka jeszcze przez wiele lat.          

Jacek Ramotowski

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »