Rafał Woś: Nie podnoście stóp procentowych!

Oto sześć powodów, dla których Rada Polityki Pieniężnej powinna oprzeć się presji i trzymać stopy procentowe w Polsce tam, gdzie są dziś. Mimo medialnych jęków z powodu inflacji. Mimo rosnącej presji politycznej. I mimo wzmożonego lobbingu sektora finansowego, który na wysokich stopach świetnie zarabia.

Pomagajmy Ukrainie - Ty też możesz pomóc!

Dlaczego stóp podnosić nie należy?

Po pierwsze, każda podwyżka stóp stanowi poważne ryzyko pogorszenia koniunktury. Dzieje się tak dlatego, że stopa procentowa banku centralnego to nic innego, jak faktyczna cena pieniądza w Polsce. Gdy idzie w górę, to pieniądz staje się drogi. Uderza to więc w tych wszystkich, którzy muszą pieniądz pożyczyć, by prowadzić lub rozwijać działalność gospodarczą. Czyli przede wszystkim w sektor prywatny. Drogi pieniądz to dramat dla graczy mniejszych, rodzimych, pozbawionych zasobów i działających w trudnych czy wymagających inwestycji oraz dłuższego oczekiwania na zwrot branżach. Wyższe stopy to utrudnianie im życia. To ryzyko, że zaczną oszczędzać na zatrudnieniu i będą redukować rozmiar działalności.

Reklama

Właśnie dlatego podwyżki stóp porównuje się zwykle do polewania zimną wodą palącego się płomienia. Szkoda go tym bardziej, że po dwóch dekadach napędzania naszej gospodarki "śmieciowym paliwem" spekulacyjnej inwestycji zagranicznej oraz zduszonymi wydatkami na rozwój własny mamy wreszcie trochę bardziej zdrowy ogień gospodarczego wzrostu. Chodzi głównie o odbudowany popyt wewnętrzny biorący się z tego, że szerokie masy Polek i Polaków pracują na trochę lepszych warunkach i mają trochę więcej dochodu rozporządzalnego do wydania. Co napędza nam wewnętrzną konsumpcję i czyni gospodarczo bardziej suwerennymi. Na dodatek ludzie chcą oddechu. Zwłaszcza po dwóch latach covidowego postu. Mamy więc w Polsce dużo rozwojowego potencjału. Nie warto tego ogniska zadeptywać zbytnią podwyżką stóp.

Po drugie, skoro wyższe stopy to gorsza koniunktura, to oznaczają one również ryzyko powrotu bezrobocia. A jeśli nawet nie bezrobocia wysokiego, to niestety bardzo realne jest pogorszenie warunków zatrudnienia polskiego pracownika. A przecież ten pracownik bardzo długo czekał na trochę lepszy czas. Nie wolno mu tego odbierać. Nie wolno ryzykować powrotem sytuacji, w której pracodawca może szantażować pracownika w dobrze znany sposób: "albo pracujesz na takich warunkach, jak proponuję, albo mam na twoje miejsce pięciu tańszych!". Na takie déjà vu nie możemy sobie dziś pozwolić. Zwłaszcza w kontekście wejścia na polski rynek pracy setek tysięcy pracowniczek (a w przyszłości także pracowników) z Ukrainy. Jeśli pogorszy nam się teraz koniunktura, to zafundujemy sobie beczkę prochu, polegającą na konieczności rywalizowania o miejsca pracy pomiędzy Polakami i Ukraińcami. A także na wykorzystywaniu uchodźców z Ukrainy do tego, by dyscyplinować pracowników, którzy już są na rynku.

Po trzecie, podnoszenie stóp procentowych to wzrost kosztów kredytów hipotecznych dla setek tysięcy gospodarstw domowych, których pożyczka została zawarta na zmienny procent. Wyższe stopy to dodatkowa niepewność w ich - i tak mocno podpinanych - planach finansowych. Oczywiście można powiedzieć, że na biednego nie trafiło. Być może w wielu przypadkach to nawet prawda. Ale z drugiej strony zakredytowana po szyję klasa średnia to bardzo wpływowa grupa. Grupa z dużym przełożeniem na elity symboliczne kształtujące klimat opinii. Ich nerwowość to także dużo paniki w mediach i tzw. debacie publicznej. Czy to jest coś, czego nam dziś potrzeba?

Po czwarte, sektor finansowy i tak zarabia świetnie. Na szczęście to już nie te czasy, że w całości jest on kontrolowany przez podmioty zagraniczne. Ryzyko wyciekania środków poza Polskę jest dziś mniejsze niż kiedyś. Niemniej nie ma dziś żadnego społecznego uzasadnienia, by banki miały jeszcze lepiej niż mają. A do tego przecież każda podwyżka stóp prowadzi. Jak każde lobby ich nadmierna pozycja wpłynie w końcu negatywnie na cały system gospodarczy. Nie róbmy tego.

Po piąte, polski złoty jest dziś zabezpieczony. Po pierwszym szoku wywołanym wybuchem wojny, gdy cena euro zbliżała się nawet do 5 złotych, kurs waluty wrócił do poziomów przedkryzysowych. To efekt mądrej i adekwatnej odpowiedzi NBP, który dzięki uruchomieniu zgromadzonych wcześniej rezerw, złotego obronił. Jednak jego dalsze wzmacnianie nie jest przecież w naszym interesie. Jako kraj budujący swoją pozycję konkurencyjnego eksportera lekko niedoszacowana waluta jest wszak w naszym dobrze pojętym interesie. Zwłaszcza w sytuacji, gdy jest szansa przejąć przynajmniej część zachodniego importu zaspokajanego do tej pory przez towary ze Wschodu.

I wreszcie po szóste, choć jest to oczywiste, to jednak nigdy dosyć powtarzania. Obecne poziomy inflacji nie są związane z poziomem stóp procentowych. Wzrost cen jest rekordowy w tak różnych krajach jak Hiszpania, Niemcy, Polska czy Węgry. Choć przecież mówimy tu o krajach prowadzących bardzo różną politykę monetarną. Dzieje się tak dlatego, że mamy do czynienia z nałożeniem na siebie dwóch dużych procesów. Raz - problemów z globalnymi dostawami towarów po pandemii covid-19. A dwa - z wybuchem wojny na Wschodzie, która odcięła Zachód od wielu produktów surowcowych produkowanych przez Rosję i Ukrainę (paliwa, minerały, żywność, nawozy). Nasze stopy procentowe żadnego z tych problemów u źródła nie naprawią. A mogą nam bardzo zaszkodzić.

Odpowiedzialni decydenci polityczni i gospodarczy muszą o tym pamiętać.

Rafał Woś

Autor felietonu prezentuje własne poglądy

Biznes INTERIA.PL na Twitterze. Dołącz do nas i czytaj informacje gospodarcze

***

Felietony Interia.pl Biznes
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »