Rafał Woś: Reparacje - perspektywa ekonomiczna
Jeśli uważacie temat odszkodowań wojennych za absurd i rzecz niegodną podnoszenia to... powiedzcie to Ukraińcom!
BIZNES INTERIA na Facebooku i jesteś na bieżąco z najnowszymi wydarzeniami
Wyobraźcie sobie koncern, który zbudował wiele fabryk. Te fabryki to podstawa jego bogactwa i rynkowej pozycji. Ale jeden z konkurentów chce to zmienić. Wynajmuje zbirów i zaczyna niszczyć kolejne przedsiębiorstwa. Wysadza w powietrze, zabija ludzi, zastrasza kontrahentów. Czy firma ta nie ma prawa domagać się zadośćuczynienia za takie bandyckie zachowanie? A państwo? Czy to taka różnica. Tu przecież w miejscu fabryk mamy całą gospodarkę produkującą bogactwo narodowe dla swoich obywateli. Tymczasem każda agresja to bogactwo niszczy. Czy po zakończeniu wojny te realne straty powinny być zapomniane? Albo czy mają ulec wygaszeniu po upływie lat?
Temat reparacji wojennych, których Warszawa domaga się od Berlina - jak każdy ważny polityczny temat - podzieli Polaków. To jasne jak słońce.
Czytaj również: Reparacje wojenne od Niemiec. Raport strat Polski
Jedni będą uważali, że samo stawianie tej kwestii to rodzaj nietaktu. Dowód, że Polska pod rządami Prawa i Sprawiedliwości wkroczyła na europejskie salony w ubłoconych gumiakach. Będą argumentowali, iż taki krok jest niepotrzebnym antagonizowaniem Niemiec - niekoronowanej, ale jednak prawdziwej europejskiej potęgi i kraju, który jak żaden inny wpływa na politykę całej Unii. Frakcja "zatroskanych" z niecierpliwością odliczać będzie dni do przyszłorocznych wyborów parlamentarnych, w których (z jeszcze jednego powodu) zagłosuje obiema rękami przeciw Kaczyńskiemu. Byle tylko dostać kogoś, kto nie będzie drapał starych ran i ryzykował dalsze wytykanie Polski palcem w Europie.
Druga część polskiego społeczeństwa pochwali PiS za konsekwencje. W końcu od początku (jeszcze przed 2015 rokiem) obiecywali, że będą prowadzili inną politykę zagraniczną niż poprzednicy. I że więcej będzie w tej polityce pytania o "interes Polski, Polek i Polaków". A mniej ogólnej troski o tzw. dobrą atmosferę i to, by koniecznie było na linii Berlin-Warszawa "milutko i serdecznie". Do tego dochodzi wątek samoobrony. Naprawdę trudno nie zauważyć, że Komisja Europejska (z błogosławieństwem Berlina) od paru lat dość bezceremonialnie ignoruje fakt, iż rząd Morawieckiego ma mocny demokratyczny mandat od polskich wyborców. A akcja paternalistycznego wychowywania Polski poprzez takie zagrywki jak niedotrzymywanie porozumień i "aresztowanie pieniędzy na KPO" jest tego najlepszym dowodem. Czy w tej sytuacji Polska ma tylko stać i bezradnie patrzeć na to co się dzieje? Czy nie powinna znaleźć sobie jakiego narzędzia do uzasadnionej samoobrony?
Czytaj również: Die Welt: Dlaczego Polska nie domaga się reparacji od Rosji?
Pewnie większość z was - drodzy czytelnicy - odnajdzie swoje sposoby oceny sytuacji gdzieś w tych dwóch biegunach postaw. Mamy tu dwa jakby dwa spory. Pierwszy o to, czy Polsce wolno czy nie wolno domagać się od Niemiec zadośćuczynienia za stare krzywdy wojenne? A drugi, czy ma sens, by takie zadośćuczynienie było wykorzystywane tu i teraz? Przez ten, a nie inny rząd i w takim, a nie innym kontekście politycznym oraz międzynarodowym.
Te spory będą nas dzielić i różnić. To chyba nieuchronne.
Ale zwróćmy uwagę, że gdzieś pod spodem jest temat, co do którego spora część Polek i Polaków chyba znajdzie jakiś wspólny grunt. Tym pytaniem jest to, czy reparacje za zbrodnie wojenne to sensowny sposób przywracania zachwianego wojenną krzywdą poczucia sprawiedliwości? Poprawcie mnie, jeśli się mylę. Ale wydaje mi się, że większość z nas powie, że reparacje się ofiarom wojennej agresji - tak generalnie - jednak należą. Prawda?
Spójrzmy za naszą wschodnią granicę. Tak mamy przecież na to jaskrawy dowód. Od przeszło pół roku trwa wojna. Nie jest to na szczęście konflikt tak totalny, jak niemiecka agresja na Europę z lat 1939-1945. Ale mimo to, już po pół roku wojny na wschodzie widać, że Ukraina będzie się z tego konfliktu podnosić. A przecież nadal nie widać nawet na horyzoncie uchwytnych szans na jego rychłe zakończenie.
Powstało w ostatnim czasie wiele prac szacujących stopnień zniszczenia ukraińskiego potencjału ekonomicznego i społecznego. Chodzi o zniszczoną infrastrukturę energetyczną, przemysłową, zburzone nalotami budynki oraz wywołanie kryzysu gospodarczego.
Konserwatywne szacunki mówią więc o stratach rządu 270 mld dolarów w perspektywie lat 2022-2026. Tu liczymy same koszty spowolnienia rozwoju gospodarczego wywołanego wojną. Ale przecież do rachunku dodać trzeba też różnicę pomiędzy dzisiejszymi stratami a potencjalnym rozwojem ukraińskiej gospodarki, gdyby nie było ani pierwszej ani drugiej wojny z Rosją. To znaczy, gdyby ukraińska gospodarka miała szansę od 2014 roku rozwijać się w pokoju. Aby to uwzględnić musimy, więc doliczyć kolejne setki miliardów. Jeden z ekonomistów oszacował je na ok. 1,3 biliona dolarów.
Czy po zakończeniu wojny te realne straty powinny być zapomniane? Albo, czy mają ulec wygaszeniu po upływie lat?
To ważne pytania. A przecież dotyczą one tak samo tej wojny na wschodzie. Jak i tamtej - dużo bardziej krwawej i straszliwej - sprzed lat.
Rafał Woś
Autor felietonu prezentuje własne opinie i poglądy
Zobacz również: