Rafał Woś: Stopy w dół po wakacjach?
W związku ze spadkiem inflacji otwiera się pole do obniżek stóp procentowych w Polsce – pisze w najnowszym felietonie dla Interii Biznes Rafał Woś.
Kwietniowy odczyt inflacji pokazał 14,7 proc. W marcu było 16,1 proc. W lutym 18 proc. Trend jest czytelny. Inflacja maleje. Wedle prognoz latem inflacja zbliży się do 10 proc. A pod koniec roku ma wrócić do wartości jednocyfrowych. Liberalny purysta powie, że to ciągle daleko od celu inflacyjnego. Ale (na szczęście) nie żyjemy już w czasach, gdy debata ekonomiczna jest zmonopolizowana przez liberalnych purystów. Polityka ekonomiczna w Polsce jest dziś dużo bardziej pluralistyczna i wielonurtowa niż była przez cały okres istnienia III RP.
Wróble więc ćwierkają, że w związku z wejściem Polski na drogę dezinflacji także w Radzie Polityki Pieniężnej dojrzewa gotowość do ruszenia stopami procentowymi. I to do ruszenia nimi w dół. To znaczy w kierunku tańszego kredytu, niższych rat i ogólnie polepszenia klimatu dla rozwoju gospodarczego.
Przypomnijmy, że stopy w Polsce po serii ostrych wzrostów stanęły jesienią ubiegłego roku na poziomie 6,75 proc. Oczywiście jest w RPP aktywna medialnie grupka jastrzębi - głównie tych nominowanych z puli opozycyjnej - którzy regularnie domagają się dalszych podwyżek. Ich liberalne antyinflacyjne podejście (trzeba dusić wzrost cen nie oglądając się na zmiażdżenie koniunktury, wzrost bezrobocia ani społeczne koszty) nie jest jednak w obecnej RPP pozycją większościową. Tak naprawdę w obecnej Radzie dominuje raczej przekonanie, że odpowiedzialność banku centralnego w praktyce jest dużo szersza niż tylko pilnowanie poziomu cen. Wedle tego rozumowania - bliskiemu duchowi amerykańskiej bankowości centralnej - władze monetarne mają także obowiązek pilnowania, by nie zadusić gospodarki zbyt wysokimi stopami, by bezrobocie było niskie, presja płacowa nie wygasła kompletnie, a kredyt dla ludzi i firm był w miarę dostępny. To już nie są cielęce lata III RP, gdy można było odnieść wrażenie niektórym hasło "niezależnego banku centralnego" pomyliło się z bankiem, któremu "nie zależy na tym, co się dzieje w realnej gospodarce". Teraz mamy bank centrali, który wyszedł z wieży z kości słoniowej i się wtrąca w gospodarkę. To jest znak rozpoznawczy naszych czasów.
Ktoś nazwie to flirtem z ekonomicznym populizmem. Możliwe. Inny - potrzebną antyneoliberalną korektą w polskiej polityce monetarnej. I też będzie trafnie. Warto również pamiętać, że takie podejście nie jest w zachodnim świecie ewenementem. Przeciwnie. Od kryzysu 2008 roku amerykański Fed - już chyba na stałe - wziął na siebie rolę organu pomagającego rządowi w walce z kolejnymi kryzysami. Potem tą samą drogą poszły także EBC czy Bank of England. Oczywiście oficjalnie zarzekając się, że tego nie robią. Choć oczywiście robiły i robią. Zwłaszcza po pandemii covid-19. Na tym tle nasz NBP ze swoją polityką strażnika koniunktury wcale nie jest żadnym dziwadłem. Przeciwnie. Dziwadłem byłoby raczej gdyby się od tej roli bank centralny migał.
Załóżmy więc, ze NBP zdecyduje się (powiedzmy po wakacjach) na delikatną obniżkę stóp (powiedzmy o 0,25 pkt procentowego). Co się wtedy stanie?
Wśród plusów najważniejszy byłby oczywiście bardzo pozytywny impuls wysłany realnej gospodarce. Ta była przecież przez kilka miesięcy polewana lodowatą wodą ze szlaucha ogrodowego. W efekcie ostatnio trochę podupadła na zdrowiu i w tym roku wzrost gospodarczy zaliczy raczej mikry (poniżej 1 procenta). Obniżka stóp bardzo by jej pomogła złapać oddech po tym dość traumatycznym doświadczeniu. Bo niższe stopy to tańsze kredyty - życiodajny pieniądz dla biznesu i lepsza sytuacja kredytobiorców hipotecznych.
Oczywiście ryzyka też są. Zwłaszcza jeśli duże zachodnie banki centralne pozostaną na ścieżce zbijania inflacji "choćby nie wiem co". Wtedy takie poruszanie się przeciw trendowi może być np. dużym testem dla złotego (który się ostatnio umocnił). Wiele też zależy od tego, co się wydarzy w międzyczasie. Rynki surowców - od których zazwyczaj wychodzą inflacyjne impulsy - ostatnio są spokojne. A geopolityczne wrzenie, które trwa od ponad roku ani myśli osłabnąć.
No i jest jeszcze sama inflacja. Ostatnio w odwrocie. Ale ciągle daleko od celu. Idąc w kierunku obniżek stóp bank centralny zdecydowałby się na fascynujący eksperyment. W tle pozostaje oczywiście pytanie o optymalną wysokość inflacji. Zwłaszcza dla kraju takiego jak Polska, który ciągle jest bardzo głodny rozwoju i ma do niego wciąż wiele niewykorzystanego paliwa. Wielu ekonomistów - zwłaszcza tych kontestujących liberalną ortodoksję antyinflacyjną - zwraca uwagę, że dla takiego kraju nadmierne zbijanie inflacji nie jest dobrym rozwiązaniem. To coś jak odcinanie paliwa maszynie, która się jeszcze na dobre nie rozkręciła. Zbrodnia na własnej gospodarce wynikająca z niezrozumienia procesów rządzących realną gospodarką. Obniżka stóp bez czekania na zejście okolice celu inflacyjnego byłaby dowodem na to, że RPP myśli po nowemu i bierze to wszystko pod uwagę.
Rafał Woś
Autor prezentuje własne opinie i poglądy
(śródtytuły od redakcji)