"Renacjonalizacja" nie jest lekiem na pandemię

Kiedy Chiny, największa fabryka świata, wstrzymały produkcję z powodu epidemii, wszędzie pojawiły się głosy - trzeba przenieść ją gdzieś bliżej, bo utrzymywanie jej na drugim końcu świata to za duże ryzyko. Nic podobnego - w przypadku takiej pandemii jaka wybuchła w Wuhan nic by to nie dało - twierdzą naukowcy.

Wszystko zaczęło się od tego, że gdzieś na przełomie stuleci wielkie globalne korporacje jedna po drugiej zaczęły dochodzić do wniosku, iż praca w krajach Zachodu jest zbyt droga i czynności wymagające jej dużych nakładów trzeba przenosić tam, gdzie można za nią mniej płacić. A więc do Azji, a częściowo także do Europy Środkowo-Wschodniej. 

Efekt jest taki, że bardzo duża część produkcji zlokalizowana została w Chinach, Indonezji, Wietnamie czy Tajlandii. To tam przez dwie-trzy dekady napływały szerokim strumieniem zagraniczne inwestycje. Do Polski także. Dziś widać to we wszelkich statystykach dotyczących produkcji przemysłowej i międzynarodowego handlu, który dzięki temu mocno przyspieszył. Ale statystyki dotyczące produkcji i handlu to tylko wierzchołek góry lodowej. W jej wnętrzu ukryte są łańcuchy dostaw. Co to takiego? 

Reklama

Powiedzmy, że do naszej kuchni kurier dostarcza nową lodówkę. Co za radość. Ale ekonomista niekoniecznie podzielałby radość, tylko powiedziałby, że w ten sposób staliśmy się ostatnim ogniwem łańcucha dostaw.

Gdzie łańcuch dostaw się zaczyna?

W kopalniach, w których wydobywa się aluminium i żelazo na blachy, miedź na przewody elektryczne, piasek na szklane elementy. W zakładach chemicznych produkujących plastik. To surowce. Potem w rozmaitych hutach i fabrykach z surowców powstają już elementy przypominające bardziej to, co widzimy, gdy zajrzymy do pustej jeszcze lodówki - półki, wewnętrzne ściany, panele do sterowania, sensory, okablowanie elektryczne, agregaty chłodnicze itp. Wszystko to powstaje w różnych miejscach na świecie.

Załóżmy, że w Wuhan zlokalizowana była fabryka przewodów elektrycznych dla światowego producenta lodówek. Jeśli przestała - tak jak w lutym i marcu - pracować, nie sposób było wyprodukować żadnej lodówki z powodu braku kabelków. A nie tak łatwo zmienić z dania na dzień dostawcę kabelków.  

Słowem, łańcuch dostaw łączy miejsca, gdzie dokonuje się jakakolwiek czynność związana z produkcją ostatecznego towaru. A więc pozyskiwanie surowców, przetwarzanie ich w materiały, wytwarzanie z tych materiałów komponentów i półproduktów, a w końcu składanie ich w cały towar. Można sobie wyobrazić, że surowiec pozyskiwany jest w Indonezji, materiały powstają w Indiach, Chinach i Wietnamie, z nich składane są półprodukty na Filipinach i w Polsce, a cała lodówka składana i opakowywana jest już w fabryce na Węgrzech.

Wstrzymanie produkcji w Chinach na okres kilku tygodni było dla światowej gospodarki szokiem. Łańcuchy dostaw zostały w ten sposób pozrywane. Z Wietnamu nie napływały materiały do szycia tapicerki w samochodach. Polskie fabryki nie mogły produkować foteli. A niemieckie wskutek tego nie mogły wypuszczać na rynek kolejnych audi, bo nawet audi trudno sprzedać gdy nie ma siedzenia.

Polityczne scenariusze

Wielu polityków, w tym prezydent USA Donald Trump, zaczęło mówić coraz głośniej, że pandemia uświadamia światu, iż produkcję trzeba w związku z tym przenieść bliżej, a najlepiej do własnego kraju. Wtedy będzie ona odporna na zaburzenia takie jak pandemia. W Polsce także pojawiły się głosy, że powinniśmy skorzystać na spodziewanym exodusie produkcji z Chin by usytuować ją "gdzieś bliżej", jakby miało to oznaczać Polskę.

Nic bardziej błędnego - twierdzi czworo naukowców - Barthélémy Bonadio, Zhen Huo, Andrei Levchenko i Nitya Pandalai-Nayar - z amerykańskich uniwersytetów Michigan, Austin i Yale. Taki kryzys, z jakim mamy dziś do czynienia, wcale łagodniej nie obszedłby się z gospodarkami "zwróconymi do wewnątrz" niż z tymi, które ucierpiały w wyniku zerwania globalnych łańcuchów dostaw - dowodzą w artykule "Rola globalnych łańcuchów dostaw w czasie pandemii COVID-19 i po niej", opublikowanym na stronach ośrodka badawczego Center for Economic and Policy Research (CEPR).  

Przyczyną zakłóceń w produkcji i dostawach, które spowodowały wstrząsy w różnych krajach, było zmniejszenie podaży pracy wynikające z wprowadzanych lockdownów. W ten sposób gospodarczy szok przenosił się dalej, przez globalne łańcuchy dostaw. Ale co da nam ich "renacjonalizacja"? Pozbędziemy się wprawdzie uzależnienia od zagranicznego "wkładu" do tego, co wytwarzamy u siebie, ale będziemy dalej uzależnieni od krajowego "wkładu". A tego krajowego też nie będzie, jeśli nastąpi lockdown.

Naukowcy wyliczyli, że w szczycie lockdownu globalny PKB skurczył się średnio o 31,5 proc. Najmniej na Tajwanie i w Szwecji - o 21 proc., a najbardziej w Wietnamie - o 40 proc. Oczywiście nie oznacza to, że spadki PKB w skali całego roku będą takie, bo gospodarki są już teraz "odmrażane".

Jaki był skutek tego "zarwania" czy też "zamrożenia" globalnych łańcuchów dostaw dla światowego PKB? Okazał się mniejszy niż by się wydawało. Przeciętnie "zagraniczne szoki" były odpowiedzialne za ok. 11 proc. spadku PKB, a więc za ok. jedną trzecią całkowitych strat poniesionych przez gospodarki. W niektórych krajach, takich jak Brunei, Kazachstan, Arabia Saudyjska, Chile i Kolumbia "szoki zagraniczne" odpowiedzialne były średnio za 57 proc. całkowitego spadku PKB.

Następnie naukowcy porównali te rzeczywiste skutki z sytuacją wybuchu podobnej pandemii, ale w "alternatywnym świecie". Byłby to świat, gdzie nie ma handlu międzynarodowego, a produkcja na kolejnych etapach wykorzystuje tylko dostawy krajowe.

Co wynika z badań

Jeśli przyjąć, że poszczególne kraje ponoszą straty gospodarcze proporcjonalne do "restrykcyjności lockdownu" (mierzy to Oxford Blavatnik School of Government Coronavirus Government Response Tracker), to straty w PKB tylko w nielicznych byłyby nieco mniejsze (Tajwan, Japonia, USA, Szwecja, Islandia, Grecja), ale w zdecydowanej większości - straty byłyby większe.

"[...] odłączenie [gospodarki od] globalnych łańcuchów dostaw nie spowoduje, że kraje będą bardziej odporne na wstrząsy podaży pracy w stylu pandemicznym" - napisali naukowcy na stronach CEPR.

Dla 64 zbadanych gospodarek wariant z łańcuchami dostaw po "renacjonalizacji" jest bardziej niekorzystny niż w rzeczywistości, w której łańcuchy te oplatają cały świat. W wariancie "renacjonalizacji" globalny PKB skurczyłby się nieco bardziej, bo o 32,3 proc. Wniosek z badań jest taki, że gdybyśmy "zrenacjonalizowali" łańcuchy dostaw, przenieśli produkcję znacznie "bliżej", to po wybuchu podobnej pandemii straty gospodarcze byłyby porównywalne, a nawet trochę większe. Tak również byłoby w przypadku Polski - pokazują badania.

Co więcej, to jaki ostatecznie będzie skutek pandemii dla spadku PKB w konkretnym kraju, zależy w największym stopniu od restrykcyjności wprowadzonego lockdownu i długości okresu przez jaki gospodarka pozostaje zamrożona.

Jacek Ramotowski

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: koronawirus | gospodarka | gospodarka światowa | produkcja | fabryka | PKB
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »