Szanse na zakwestionowanie WIBOR są małe, ale awantura będzie
Argumenty za tym, żeby zakwestionować umowy kredytowe, w których oprocentowanie zależy od stawki WIBOR są słabe, niemniej spłacających kredyty hipoteczne o zmiennym oprocentowaniu w złotych mocno dotknęły podwyżki stóp procentowych. Jeśli tylko poczują smak krwi, na pewno rzucą się do gardła bankom, podobnie jak zrobili to frankowicze. Wiele zależy od tego, czy TSUE upuści bankom choć trochę krwi. Ale od banków - też.
Przypomnijmy - Sąd Okręgowy w Częstochowie zwrócił się do Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej z czterema pytaniami prejudycjalnymi dotyczącymi sprawy, w której powód kwestionuje wskaźnik WIBOR jako podstawę oprocentowania kredytu. Sąd zapytał m.in. czy chroniąca konsumentów dyrektywa 93/13/EWG pozwala na badanie postanowień umownych dotyczących zmiennego oprocentowania ustalanego w oparciu o WIBOR.
Jaki jest stan gry "wiborowiczów" z bankami? Na razie zagrożenia dla banków trudno dostrzec. Według danych Związku Banków Polskich w ciągu dwóch lat do końca maja do sądów wpłynęło 1111 pozwów kwestionujących umowy kredytowe w złotych z oprocentowaniem ustalanym na podstawie WIBOR. Sądy - jak do tej pory - żadnej sprawy nie rozstrzygnęły na niekorzyść pozwanego banku, a w 24 przypadkach - na korzyść.
Instytucje państwa odpowiedzialne za system finansowy, a więc NBP, Komisja Nadzoru Finansowego, ostatnio także wiceminister finansów, a nawet Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów bronią WIBOR-u jak niepodległości, bo zdają sobie sprawę, że unieważnienie umów o kredyty w złotych (WIBOR jest stosowany także w umowach o kredyty konsumenckie) byłoby katastrofą dla polskiego systemu finansowego.
W dodatku za WIBOR-em stoi europejskie prawo - jako wskaźnik referencyjny stawka ta jest wymieniona w załączniku do rozporządzenia BMR regulującego właśnie to, jakich wskaźników w umowach kredytowych można używać. Z tego punktu widzenia odpowiedź twierdząca TSUE na pytanie czy dyrektywa chroniąca konsumentów pozwala badać umowy ze zmiennym oprocentowaniem właśnie ze względu na zapisaną w nich stopę WIBOR ujawniałaby sprzeczność w europejskim systemie prawnym.
- Skoro wskaźnik jest elementem prawa unijnego, nie podlega badaniu z punktu widzenia abuzywności, w związku z tym nie powinno to być w ogóle oceniane w świetle dyrektywy - powiedział na konferencji prasowej prezes ZBP Tadeusz Białek.
Dodajmy tu wyjaśnienie. Wielokrotnie na łamach Interii odnosiliśmy się krytycznie do wskaźnika WIBOR, twierdząc że nie odzwierciedla on żadnej rzeczywistości ekonomicznej (kosztu pieniądza w gospodarce) ale doskonale służy polityce pieniężnej prowadzonej przez bank centralny, odzwierciedlając mechanicznie i natychmiast zmiany stóp procentowych. Zadaniem stóp procentowych jest natomiast podnoszenie lub obniżanie kosztu pieniądza.
Czy to te same wartości? W pewnych przypadkach - nie. W obecnej sytuacji w sektorze bankowym jest nadpłynność, niewidziana do tej pory w historii gospodarki rynkowej w Polsce. W tych warunkach - teoretycznie - pieniądz powinien być tani jak barszcz. Ale bank centralny utrzymuje stopy procentowe wysoko, gdyż gdyby je obniżył nadpłynność natychmiast spowodowałaby wzrost inflacji. Oczywiście - płacą za to kredytobiorcy. Ale nie płacą "za WIBOR", tyko za osiem lat skrajnie niefrasobliwej polityki fiskalnej, której owoce dojrzały już na tyle, że ktoś musi je zjeść.
Generalnie nie wiemy jaka jest linia argumentacji prawników pragnących podważyć umowy oparte na WIBOR. Czy chodzi o samą stawkę i jej nieadekwatność do warunków gospodarczych, czy może o to w jaki sposób jest ustalana (jak już napisaliśmy - zgodnie z rozporządzeniem BMR i licencją KNF, choć w karkołomny sposób), czy o to, że bank nie powinien w ogóle stosować zmiennej stopy w umowach kredytowych, czy też o to, że nie przestrzegł wystarczająco konsumenta, jakie skutki może mieć zmienność stopy procentowej.
Trzecie pytanie częstochowskiego sądu sugeruje, że ma on wątpliwości, czy "zapisy umowy dotyczące zmiennego oprocentowania w oparciu o wskaźnik referencyjny WIBOR można traktować jako stojące w sprzeczności z wymogami dobrej wiary i powodujące znaczącą nierównowagę wynikających z umowy praw i obowiązków stron ze szkodą dla konsumenta".
Czy to znaczy, że TSUE miałby orzec, że stosowanie w ogóle stopy zmiennej w umowach kredytowych narusza interesy konsumenta? A jeśli tak, to odpowiedź pozytywna TSUE mogłaby oznaczać unieważnienie umów kredytowych nie tylko w Polsce, ale w całej Unii, gdyż w wielu państwach znaczna cześć umów oparta jest na stopie zmiennej. Stosowanie stopy zmiennej powoduje ryzyka dla kredytobiorców na całym świecie i w rożnych systemach te ryzyka są na różne sposoby mitygowane. W Polsce banki to też zaczęły rozumieć sprzedając już większość kredytów na stałą stopę. Ale większość spłacanych kredytów wciąż jest na stopę zmienną.
W tym pytaniu częstochowskiego sądu pojawia się jeszcze inne wątki. W jednym chodzi o to, czy klient został właściwie, czy też niewłaściwie poinformowany o ryzyku zmiennej stopy. W drugim o to, czy bank wskazał w jaki sposób ustala się wskaźnik referencyjny. W trzecim Sąd pisze o możliwych wątpliwościach związanych z "jego (wskaźnika) nietransparentnością" oraz wskazuje na "nierównomierny rozkład tego ryzyka na strony umowy".
Bankowcy oceniają, że to pytanie jest tendencyjne, gdyż sugeruje jakoby sąd już ustalił jako fakt "nietrasparentność" wskaźnika i "nierównomierny rozkład ryzyka". Nie wiemy, co naprawdę jest podważane, czy wadliwość wskaźnika, czy nieprawidłowość zastosowania go w umowie, czy jego "nietransparentność", czy w ogóle zastosowanie w umowie stopy zmiennej, czy niewłaściwe poinformowanie klienta o ryzyku związanym ze stopą zmienną, czy też "nierównomierny rozkład ryzyka". Wszystkie argumenty zlewają się w jeden.
- Nie mogę nie skomentować, że pytania zadane są w sposób tendencyjny. Zwłaszcza pytanie trzecie - powiedział Tadeusz Białek.
Z czwartego pytania widać, o co ostatecznie będą wnioskować prawnicy "wiborowiczów". Nie będzie im chodziło o unieważnienie umów, ale o "wykreślenie" z nich stopy WIBOR. Przypomnijmy - oprocentowanie kredytu składa się ze stopy WIBOR plus marża banku. Teraz WIBOR wynosi 5,86 proc., a marża - ok. 2,5 proc. Gdyby wyrzucić WIBOR, koszt kredytu spadłby natychmiast o ponad dwie trzecie.
Gdyby TSUE tylko na pierwsze pytanie odpowiedział pozytywnie, utoczyłby bankom pierwszą kroplę krwi. Nie dlatego, że cokolwiek zostałoby przesądzone, ale dlatego, że nakręciłoby przygasający biznes, jaki prawnicy robili na frankowiczach. Według najnowszych danych ZBP w sądach jest ok. 167 tys. spraw frankowiczów przeciwko bankom, a liczba zawartych ugód przekroczyła już 100 tys. Stan gry powoli się zmienia, tym bardziej, że frankowicze coraz częściej wskazują, że kancelarie zawarły z nimi umowy obfitujące w klauzule abuzywne, które nie pozwalają wyjść ze sporu sądowego. Po rynku chodzą słuchy, że niektóre kancelarie przeliczyły się z kosztami wieloletnich procesów, nie mają czym płacić prawnikom, a success fee się oddala.
Jeśli spojrzeć na 1111 pozwów w niespełna dwa lata, to nie jest imponująca liczba. Ale "frankowa nawałnica" rozpoczęła się dopiero na jesieni 2019 roku po orzeczeniu właśnie TSUE w sprawie państwa Dziubaków przeciwko Raiffeisenowi. Pierwsze pozwy frankowicze składali jeszcze przed styczniem 2015 roku, kiedy to Narodowy Bank Szwajcarii przestał bronić kursu franka pozwalając się umocnić własnej walucie. Pod pozwy frankowe grunt przygotowały orzeczenia UOKiK, który wskazywał na klauzule abuzywne w umowach. W umowach o WIBOR ani jednej takiej dotąd nie zidentyfikował.
Argumentacja o "abyzywności" czy o "nierównomiernym rozkładzie ryzyka" w przypadku "wiborowych" kredytów przypomina argumentację z pozwów frankowych. Ignoruje różnice pomiędzy ryzykiem stopy procentowej w rodzimej walucie a ryzykiem kursowym. Nie bardzo wiadomo, jak miałby w przypadku kredytów na zmienną stopę wyglądać "równomierny" rozkład ryzyka.
Czy chodzi o to, że gdy stopa NBP rośnie o 100 punktów bazowych oprocentowanie kredytu idzie w górę o 50 pb? A jeśli stopa banku centralnego spada o 100 pb, to oprocentowanie kredytu także spada o 50 pb? Długoterminowo mogłoby to być dla kredytobiorców niekorzystne rozwiązanie.
Z pytań częstochowskiego sądu wynika, że prawnicy od spraw WIBOR-owych strają się kwestionować wszystko, licząc na to, że coś "chwyci". Dlatego orzeczenie TSUE będzie ważne. Pokaże jaka narracja "chwyta" przez europejskim Trybunałem. Choć orzeczenia TSUE są odpowiedzią na konkretne pytania, nie należy ich traktować jako powszechnie obowiązującej wykładni, Trybunał może utoczyć bankom pierwszą krople krwi. A jeśli kredytobiorcy (a zwłaszcza ich prawnicy) poczują krew, pozwy mogą ruszyć w znacznie większej skali.
Wróćmy do czwartego pytania Sądu w Częstochowie. Wynika z niego, że "wiborowicze" chcieliby obniżki oprocentowania swoich kredytów do samej marży zapisanej w umowie, po wyeliminowaniu z niej stawki WIBOR. Jakkolwiek nie byłoby to druzgoczące dla sektora bankowego ze względu na skalę zadłużenia na stopę zmienną, to są oczekiwania znacznie bardziej skromne niż frankowiczów.
Frankowicze - w najdalej idących żądaniach - chcieliby zwrotu wszystkich rat i opłat zapłaconych na rzecz banku oraz umorzenia wypłaconego przez bank kapitału kredytu (za sprawą przedawnienia roszczenia banku). Choć to ostatnie prawdopodobnie się im nie uda, raczej pewne jest, że banki nie będą mogły dochodzić zwrotu kapitału wraz z waloryzacją wynikającą z utraty wartości pieniądza w czasie.
Co w takim razie powinny zrobić banki? "Wykreślenie" stawki WIBOR z umów wydaje się raczej mało prawdopodobne, ale warto, żeby policzyły potencjalne straty, a raczej utracone przychody odsetkowe. Powinny przede wszystkim przejrzeć - umowę po umowie - i sprawdzić, czy nie ma w nich zapisów, które prawnicy mogliby kwestionować z innych względów niż zapisana stawka WIBOR. Powinien to być rzetelny wewnętrzny audyt.
Banki stosują się do rekomendacji KNF nakazującej przedstawić kredytobiorcy wyliczenia wysokości raty w różnych wariantach podwyżek stóp. Bardziej przejrzyście chyba się nie da. Ale jak z ostrzeganiem przed ryzykiem stopy procentowej było zanim rekomendacja weszła w życie? Będzie to ogromna, mrówcza i bardzo kosztowna praca. Ale jeśli jej nie odrobią, mogą znaleźć się w podobnej sytuacji, do jakiej doprowadzili frankowicze.
Jacek Ramotowski