Szklane domy Kaczyńskiego

Rząd obiecał wybudować 3 mln mieszkań w osiem lat. Plan jest równie wydumany, jak szklane domy Żeromskiego. Mimo to i ministrowie, i premier upierają się przy swoim z taką pasją, jak prezydent Kwaśniewski przy pomyśle organizacji zimowej olimpiady w Zakopanem.

Obietnice polityków mają to do siebie, że po wyborach szybko się dewaluują. Aleksander Kwaśniewski też kiedyś wmawiał młodym małżeństwom, że załatwi im klucze do własnego M, ale gdy już został prezydentem, szybko o tym zapomniał. Co innego PiS. W kampanii wyborczej zapowiedziało, że wybuduje 3 mln mieszkań w osiem lat. Na realizację obietnicy zostało już tylko siedem lat, bo cały jeden rok zleciał rządowi tylko na gadaniu.

- Od zaklęć polityków mieszkań nie przybędzie. Trzeba działać, bo nie ma czasu do stracenia - mówi Janusz Schmidt, rzecznik Polskiej Federacji Rynku Nieruchomości.

Reklama

2 mln mieszkań "na zaraz"

Budownictwo mieszkaniowe to temat niesłychanie nośny. W Polsce na własny kąt czeka 1,5 mln rodzin. Do tego trzeba jeszcze doliczyć osoby żyjące samotnie, które także chętnie przeprowadziłyby się do własnego lokum, ale na razie nie mają dokąd. Lekko licząc "na teraz" potrzeba co najmniej 2 mln mieszkań.

Na tym potrzeby się nie kończą. W ciągu najbliższych lat trzeba będzie wyburzyć stare budynki i zastąpić je nowymi. Nie chodzi o przedwojenne kamienice, lecz bloki postawione w latach 70., których żywotność oceniano w momencie budowy na góra 50 lat.

Razem w ciągu najbliższych lat będziemy potrzebować ponad 2 mln nowych mieszkań. Tymczasem wszystko, na co nas obecnie stać, to 100-120 tys. mieszkań rocznie. Moce budowlańców to 200 tys. Przy ich maksymalnym wysiłku wspomniane 2 mln mieszkań stanie więc w dziesięć lat.

PiS obiecuje tymczasem, że wybuduje nie dwa, ale trzy miliony i nie w dziesięć, tylko w osiem lat. - 3 mln to liczba zupełnie nierealna. Jeśli wybudujemy 1,5 mln, to będzie sukces i to pod warunkiem, że rząd i parlament zabiorą się do pracy - mówi Leszek Michniak, prezes WGN Giełda Nieruchomości we Wrocławiu.

Do roboty!

Co trzeba zrobić? - Przede wszystkim zmienić ustawę o zagospodarowaniu przestrzennym, bo obecnie obowiązujące prawo jest złe, hamuje rozwój budownictwa mieszkaniowego i winduje ceny gruntów w górę - przekonuje Michał Bitner z Polskiego Związku Firm Deweloperskich.

W całym kraju wolnych działek pod inwestycje jest tyle, co kot napłakał. W Krakowie tylko 8 proc. obszaru miasta posiada plany zagospodarowania przestrzennego. Jeszcze gorzej jest w Poznaniu, gdzie aktualne plany ma tylko 6 proc. terenów. W Warszawie rajcy uchwalili, co będzie się budowało na 17 proc. terenów stolicy. Z uchwalaniem planów spieszą się wrocławianie, którzy uzgodnili plan zagospodarowania dla 26 proc. terenów miasta. Najlepiej prezentuje się Trójmiasto z siatką planów pokrywających 70 proc. obszaru miast.

Wszyscy są zgodni, że przepisy są zbyt drobiazgowe, procedury czasochłonne i zawodne, dlatego trzeba je jak najszybciej zmienić. Tuż po wyborach rząd obiecywał, że w ciągu kilku miesięcy prześle do Sejmu stosowne poprawki . Minął już prawie rok, a projekt ustawy nawet nie opuścił budynku Ministerstwa Budownictwa.

- W takim tempie nowe przepisy ujrzą światło dzienne w połowie przyszłego roku. Samorządy zaczną się do nich stosować jeszcze później. Faktycznie zaczną więc działać dopiero w 2008 r. - wylicza prezes Michniak.

Napiszmy tę definicję

Kolejna pilna sprawa do załatwienia to jak najszybsze spisanie definicji budownictwa społecznego, która określi, jakie mieszkania będą objęte 7-proc., a jakie 22-proc. stawką VAT. Rząd proponuje, by wyższy podatek płacili tylko nabywcy apartamentów, których cena przekracza 100 tys. euro. To bardzo korzystne rozwiązanie, bo oznacza, że w praktyce 95 proc. mieszkań byłoby objętych podatkiem w wysokości 7 proc. Tyle tylko, że rząd zamiast definicję spisać, tylko o tym mówi. Komisja Europejska powoli traci cierpliwość i zapowiada, że jeśli definicji nie będzie do końca roku, to o preferencyjnej stawce możemy zapomnieć.

- Czas już najwyższy na ostateczną decyzję. Już teraz ludzie kupują mieszkania z terminem odbioru w 2008 r. Deweloperzy uzależniają ceny od wysokości stawki VAT, której wciąż nie znamy. Za dwa lata może się okazać, że za mieszkanie trzeba zapłacić o 15 proc. więcej, bo podatek poszedł w górę do 22 proc. - ostrzega Łukasz Madej z serwisu Tabelaofert.pl.

To wina spekulantów

Rząd doskonale zna te argumenty, ale pozostaje głuchy na apele deweloperów. Póki co woli bardziej spektakularne, chociaż mniej skuteczne posunięcia. Przed wakacjami Sejm uchwalił ustawę o dopłatach do kredytów mieszkaniowych dla mniej zamożnych rodzin. Pomysł jest dobry, tylko w żaden sposób nie rozwiązuje problemów na rynku mieszkaniowego. A nawet je pomnaża.

- Przybędzie klientów, których stać na kupno mieszkania, lecz liczba mieszkań nie wzrośnie. Wzrosną za to ceny nieruchomości - tłumaczy Leszek Michniak.

Zupełnie inaczej widzi to premier, który niedawno obciążył odpowiedzialnością za wzrost cen zagranicznych inwestorów, bo kupują mieszkania w Polsce po to, żeby je odsprzedać z zyskiem. Stąd już tylko krok do ogłoszenia krucjaty przeciw spekulantom.

- Takie zarzuty nie mają żadnych podstaw. Ceny rosną, bo popyt jest ogromny, a podaż niewielka. Inwestorzy zagraniczni nie mają tutaj nic do rzeczy - przekonuje Łukasz Madej.

Na rynku po prostu brakuje ofert. W Krakowie na nowe mieszkanie trzeba co najmniej do końca przyszłego roku, a mieszkania używane sprzedają się w tydzień od daty ukazania się anonsu. Podobnie jest w innych miastach.

Eugeniusz Twaróg

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »