"To bardziej zagrywka polityczna niż plan". Eksperci nie wierzą w turecki hub
Rosja przedstawiła pomysł eksportu rosyjskiego gazu przez region Morza Czarnego. W Turcji miałby powstać hub gazowy, przez który gaz byłby przesyłany dalej do Europy. Problematyczna może być rozbudowa podmorskiej infrastruktury ze względu na sankcje. Kluczowe będzie też podejście Europy, która na razie jest zdeterminowana, by odchodzić od zakupów surowców z Rosji. Poza tym zmiana trasy przesyłu wymagałaby kosztownych inwestycji również po stronie Zachodu. Eksperci sceptycznie podchodzą do propozycji Moskwy.
Prezydent Władimir Putin i szef Gazpromu Aleksiej Miller przedstawili swoją propozycję podczas Rosyjskiego Tygodnia Energii. - Utracone zdolności przesyłowe na północy, na Bałtyku, mogą zostać przeniesione na Morze Czarne, jest to istotne i aktualne oświadczenie w tej sprawie - mówił Aleksiej Miller. Uzasadniał, że trasa czarnomorska jest bezpieczniejsza niż przez Bałtyk. Zaznaczał, że gazociąg Turkish Stream biegnie tylko przez dwie strefy ekonomiczne i przez wody terytorialne dwóch krajów, Rosji i Turcji.
Pomysł zaskoczył samych Turków, którzy nie mieli pojęcia o planach Rosjan. Turecki minister energetyki, Faith Donmez, przyznał bezpośrednio po złożeniu tej propozycji, że usłyszał ją po raz pierwszy. Powiedział, że jest za wcześnie na ocenę, dodając, iż trzeba omówić pewne kwestie prawne, handlowe, gospodarcze i techniczne.
Jednak już w piątek Turcja i Rosja poinstruowały swoje departamenty energetyczne, żeby natychmiast rozpoczęły badania techniczne nad rosyjską propozycją. Turecki prezydent Recep Tayyip Erdogan zapowiedział, że władze energetyczne reprezentujące oba kraje będą współpracować, by wyznaczyć najlepszą lokalizację dla centrum dystrybucji gazu. Wskazał, że region Tracji, graniczący z Grecją i Bułgarią, wydaje się być najlepszym miejscem.
Aleksiej Gromow, główny dyrektor ds. energii Instytutu Energetyki i Finansów, zaznacza, że pomysł stworzenia tureckiego hubu dostaw rosyjskiego gazu do UE wygląda dość nieoczekiwanie, ale tylko na pierwszy rzut oka. - W rzeczywistości (...) był dyskutowany na etapie realizacji projektu TurkStream. Jedną z opcji jego realizacji było utworzenie hubu gazowego na granicy turecko-greckiej, przy czym kraje UE miałyby samodzielnie budować infrastrukturę do odbioru rosyjskiego gazu na swoim terytorium - napisał na Telegramie.
Gromow zauważył, że Rosja ma "rezerwę rurociągową", przynajmniej na swoim terytorium, na podwojenie dostaw surowca korytarzem południowym. Pozostałoby tylko dokończyć niezbędne rurociągi o przepustowości 31,5 mld m sześc. w ramach Turkish Streamu i uzgodnić z Turcją warunki dalszego partnerstwa w zakresie wprowadzania rosyjskiego gazu na rynek europejski.
- (...) technicznie Rosja jest gotowa do realizacji tego projektu i to w stosunkowo krótkim czasie (dwa lata). Jednak najważniejsze pozostaje pytanie, jak i na jakich warunkach dostarczyć ten gaz Europejczykom? - napisał.
Problemów jest sporo. Po pierwsze - w obecnej sytuacji Europa mogłaby wykazać opór w zakupach gazu z Rosji, a sama zmiana trasy nic by nie pomogła. Tu jednak Gromow i inni eksperci rynkowi podpowiadają, że Rosja mogłaby dostarczać gaz na terytorium Turcji, gdzie surowiec zmieniałby swoją "rejestrację" na turecką. Turcja ma rozwiniętą infrastrukturę przesyłową gazu, stara się być krajem tranzytowym dla gazu rosyjskiego, azerbejdżańskiego, irańskiego, irackiego i środkowoazjatyckiego.
W dalszej kolejności to Turcja miałaby zajmować się marketingiem i sprzedażą, pełniąc rolę pośrednika. W ten sposób "przechrzczony" gaz mógłby płynąć na Zachód.
Ale czy Europa byłaby gotowa po wszystkim, czego Rosja dokonała na Ukrainie, przymknąć oko i handlować de facto z Moskwą? Unijne kraje zdają się być zdeterminowane, by zrezygnować z rosyjskiego gazu. Paliwo będzie pilnie potrzebne w perspektywie dwóch-trzech lat, później popyt na nie zacznie gwałtownie słabnąć. - Tak, Europa drogo zapłaci za odmowę rosyjskiego gazu, ale nie widzimy jeszcze gotowości UE do zawierania jakichkolwiek kompromisów z Rosją w kwestiach jej dostaw energii - podkreśla Gromow.
Handel rosyjskim gazem za pośrednictwem Turcji jest problematyczny również z innego względu - nie ma wystarczająco rozbudowanej infrastruktury między Europą Północno-Zachodnią i Południową, by słać surowiec z południa na północ.
Europa raczej nie będzie gotowa inwestować w kosztowne gazociągi, by pobierać gaz inną drogą od tego samego dostawcy, który przez ostatnie lata traktował surowce energetyczne jako broń polityczną i który zaatakował suwerenny kraj, dopuszczając się licznych zbrodni.
Pozostaje też pytanie o możliwości rozbudowy gazociągu między Rosją a Turcją. Już podczas budowy Nord Stream 2 Rosja, na którą nałożono już sankcje, napotkała problem z pozyskaniem sprzętu i odpowiednich jednostek do kładzenia rury na dnie morza. Musiała zakończyć samodzielnie budowę ostatniego odcinka, wykorzystując statek układający rury - Akademik Czerski i barkę Fortuna.
Wówczas nie obyło się bez problemów, tempo prac było powolne. Jednak Bałtyk jest stosunkowo płytki, a Morze Czarne - głębokie. Miller podkreślał, że to zaleta, bo "dywersantom" trudniej będzie dostać się no infrastruktury, ale z drugiej strony - kładzenie rur może okazać się jeszcze większym wyzwaniem. Istniejące nitki Turkish Stream położył szwajcarski Allseas, którego nie można zaangażować ze względu na sankcje USA.
Szymon Kardaś, analityk Ośrodka Studiów Wschodnich, podkreśla, że na razie nie podpisano w tej sprawie żadnego memorandum. Ocenia, że rosyjsko-turecki hub gazowy to póki co bardziej zagrywka polityczna niż realny plan.
- Realizacja tej koncepcji wymagałaby budowy nowych rur przez Morze Czarne, co w warunkach sankcji może się okazać mało realne. Nawet gdyby udało się jakimś cudem rozbudować TurkStream, co zajęłoby ładnych kilka lat, to te moce eksportowe nie będą stanowiły (wbrew temu co sugerował Putin) substytutu dla uszkodzonych nitek Nord Streamów - informuje.
Według niego Putin liczy, że samo ogłoszenie idei hubu wywoła dyskusje po zachodniej stronie i może kolejne podziały wewnątrz UE co do tego, jak reagować na propozycje Kremla. - Nie powinniśmy po raz kolejny pozwolić Putinowi wchodzić w rolę moderatora europejskiej debaty energetycznej. I choć krótkofalowo eskalacja gazowa między UE a Rosją jest większym wyzwaniem dla Europejczyków, to jej długofalowe konsekwencje będą bardziej bolesne dla Moskwy - podsumowuje.
Monika Borkowska