Tomasz Prusek: Jak przedsiębiorcy odnajdą się w stagflacji

Wiele wskazuje, że w 2023 roku polscy przedsiębiorcy będą po raz pierwszy od początku transformacji mierzyć się z nieznanym im zjawiskiem - stagflacją. To zabójcza dla aktywności gospodarczej mieszanka niskiego wzrostu gospodarczego i wysokiej inflacji.

  • Polscy przedsiębiorcy stagflację znali tylko z książek i opowieści profesorów ekonomii pamiętających zeszły wiek
  • Zapachniało nam deglobalizacją na poważnie: wiele ponadnarodowych koncernów kombinuje, jak przenieść produkcję na macierzysty rynek
  • Otwarte pozostaje również pytanie, jak długo będziemy doświadczać stagflacji?

Przez ostatnie ponad trzy dekady nasi przedsiębiorcy wielokrotnie udowodnili, że potrafią sobie radzić nawet w ekstremalnie trudnym otoczeniu gospodarczym, wprawiając w podziw ekonomistów i analityków, w kraju i zagranicą. Właśnie dzięki rzeszy krajowych przedsiębiorców, a nie żadnym kapryśnym politykom, Polska praktycznie bez przerwy pozostawała "zieloną wyspą" na europejskiej mapie gospodarczej, co najwyżej chwilowo wpadając w recesję, ale natychmiast się odbudowując i z nową siłą prąc do przodu. Generalnie mówiąc, nawet gdy traciliśmy, to i tak mniej na tle innych krajów. 

Reklama

O wszystkich dotychczasowych kryzysach, począwszy od pęknięcia bańki internetowej (2000-2001), przez kryzys finansowy (2008), kryzys strefy euro (2010-2012), pandemię COVID-19 (2020-2021) po wojnę w Ukrainie (od 24 lutego 2022) można z powodzeniem powiedzieć: "Co cię nie zabije, to cię wzmocni". Można zaryzykować pogląd, że nasi przedsiębiorcy zostali już tak wyćwiczeni w radzeniu sobie w sytuacjach kryzysowych, tak przeczołgani przez państwo pod rządami ze wszystkich opcji politycznych, że niezależnie od wszystkiego sobie poradzą i będą nadal prawdziwym motorem w doganianiu przez Polskę krajów zamożnych, a ich duch przedsiębiorczości nigdy nie zginie. Sęk w tym, że w przyszłym roku będą musieli zmierzyć się z nieznanym sobie zjawiskiem, a dotychczasowe doświadczenia i reakcje antykryzysowe mogą nie zadziałać albo okazać się mniej skuteczne. Bo dotychczas stagflację znali tylko z książek i opowieści profesorów ekonomii pamiętających zeszły wiek i wydawało się, że nigdy się nie powtórzy. A jednak...

Zapachniało deglobalizacją na poważnie

Skutki pandemii COVID-19 i wojny w Ukrainie sprawiły, że wiele ekonomicznych teorii wywróciło się do góry nogami, bo problemem stał się szok podażowy. Zerwane globalne łańcuchy dostaw i niedostatek surowców energetycznych, także z powodu sankcji nałożonych na Rosję, wywołały w skali globalnej kryzys, wobec którego nie możemy w Polsce powiedzieć: "Spokojnie, nasza chata z kraja...". Wielkie koncerny, przywykłe do przerzucania produkcji i usług jak piłeczek pingpongowych tam, gdzie jest taniej, stanęły nagle przed wyzwaniami, które wcześniej nie mieściły im się w głowie. Mówiąc kolokwialnie, brak przysłowiowego chipa - jednej z wielu tysięcy części - może wstrzymać produkcję każdego zaawansowanego produktu: od samolotu po samochód. Wystarczy, że fabryka np. w Chinach ma przestój, albo są problemy z logistyką, aby cała filozofia produkcji w Europie albo USA oparta o zaufanie do pewności łańcucha globalnych dostaw rozsypała się jak domek z kart. Dlatego zapachniało nam deglobalizacją na poważnie: wiele ponadnarodowych koncernów kombinuje, jak na powrót przenieść produkcję na macierzysty rynek, a przynajmniej jak najbliższej niego, aby minimalizować ryzyka operacyjne. Era globalizacji, jaką znamy od dziesięcioleci, zapewniała konsumentom i firmom tanie usługi i towary, i wydawała się mieć trwałe podstawy, właśnie kończy się na naszych oczach.

Zostaniemy uwięzieni w tzw. pułapce średniego dochodu?

Konsekwencją zerwania łańcuchów dostaw, drogiej energii, niedostatków surowców, wysokiej ceny kredytu po podwyżkach stóp procentowych przez banki centralne, musi być przynajmniej spowolnienie gospodarcze, jeśli nie recesja. Ktoś powie, no ale po co tyle hałasu, skoro przeżywaliśmy to już wielokrotnie? A ostatnio, nawet niedawno - wszak w Polsce PKB skurczył się w pandemicznym 2020 roku o 2 proc., a potem nastąpiło gigantyczne odreagowanie w kolejnym roku (aż 6,8 proc.). 

Niestety, prognozy PKB na 2023 rok są bardzo niepokojące. Ich wspólną cechą jest silne spowolnienie gospodarek, przykładowo w strefie euro do zaledwie 0,5 proc. U nas rząd założył w budżecie optymistyczne 1,7 proc., ale w opinii wielu analityków i ekonomistów to raczej pobożne życzenie i dobrze będzie, jeśli PKB w ogóle przekroczy próg 1 proc. Niech nie uspokajają przedsiębiorców jak na razie solidne tegoroczne dane PKB, który hamował wolno (wzrost 3,6 proc. w III kw. licząc rok do roku). Zatem ciemne chmury gromadzą się nad naszą gospodarką, pomimo że bardzo byśmy tego nie chcieli, bo dla kraju na dorobku, takiego jak nasz, każde spowolnienie, nie mówiąc już o recesji, oddala od klubu rozwiniętych gospodarek i zwiększa prawdopodobieństwo, że zostaną nam zatrzaśnięte drzwi przed nosem. W efekcie na dekady zostaniemy uwięzieni w tzw. pułapce średniego dochodu, rozdzierając szaty nad straconą szansą.

Aby ten czarny scenariusz się nie spełnił, w 2023 roku polscy przedsiębiorcy po raz kolejny będą musieli wyjść z tarapatów obronną ręką. Można byłoby być o to raczej spokojnym, gdyby chodziło o klasyczny kryzys, jaki już wielokrotnie przerabialiśmy. Niestety, tym razem po raz pierwszy na wielką skalę zmierzą się z nieznanym zjawiskiem - stagflacją. 

Do silnego spowolnienia dojdzie drugi złowieszczy czynnik - wysoka inflacja. I choć wzrost cen jest problemem ogólnoświatowym, to niestety akurat w Polsce doświadczamy go szczególnie boleśnie, ponieważ grunt pod inflację wyhodowaliśmy sobie jeszcze zanim wybuchła pandemia COVID-19 i wojna w Ukrainie. Utrzymywanie stóp procentowych na ultra niskim poziomie, pompowanie ogromnych pieniędzy do gospodarki na wsparcie grup społecznych pożądanych politycznie do utrzymania władzy, a w trakcie pandemii także na wsparcie przedsiębiorców, spowodowało, że gdy doszedł do tego szok związany z cenami energii i żywności mierzymy się obecnie z inflacją rzędu 17,5 proc. (w I kwartale może przekroczyć nawet 20 proc,) i pod tym względem mamy niewielu konkurentów w Europie. Zresztą w gronie inflacyjnych liderów pozostajemy nieprzerwanie od dłuższego czasu, zgodnie z linią propagandowego hasła: "jesteśmy najlepsi". Sęk w tym, że byłoby lepiej, gdybyśmy byli liderami w innych kategoriach. Wystrzał inflacji jest prawdziwą zmorą dla przedsiębiorców, bo - używając porównania z mitologii - znaleźli się między Scyllą i Charybdą: z jednej strony muszą podnosić ceny usług i towarów, bo rosną im koszty, z drugiej nie mogą wszystkiego przerzucać na barki konsumentów i kontrahentów, ponieważ stracą konkurencyjność i wpadną w kłopoty. A im słabszy wzrost gospodarczy, czyli drugi składnik stagflacji, tym trudniej utrzymać się na rynku. Gdy firmy mają problemy z lokowaniem towarów i usług, to nie myślą o inwestycjach, które powinny być kołem zamachowym zdrowej gospodarki, która daleko nie zaleci jedynie na silniku konsumpcji wspieranej przez państwo. 

Z inwestycjami prywatnymi może być jednak krucho, skoro zyski firm będą spadać przy słabnącej gospodarce, a kredyt pozostanie bardzo drogi prawdopodobnie przez cały 2023 rok. Dla wielu przedsiębiorców wzrost głównej stopy procentowej z grubsza zaledwie rok z 0,1 do 6,75 proc. to prawdziwy szok. Tym bardziej, że banki, widząc co się dzieje, każą sobie nie tylko słono płacić za kredyt, ale także zabezpieczają się na wszelkie możliwe sposoby, ponieważ im słabsza gospodarka, tym większe prawdopodobieństwo, że nie wszystkie pożyczki zostaną spłacone. Jakby tego było mało, przedsiębiorcy są także wystawieni na presję płacową, która już na szczęście słabnie (dynamika płac rośnie wolniej od inflacji), ale i tak dla wielu wyzwaniem jest utrzymanie pracowników i spełnienie przynajmniej częściowo ich płacowych postulatów, którym obiektywnie nie ma co się dziwić, skoro realna siła nabywcza wielu gospodarstw domowych topnieje w oczach. Pomimo kilku głośnych zwolnień grupowych w wielkich firmach nadal mamy generalnie w Polsce "rynek pracownika", czyli to pracodawca stoi na gorszej pozycji negocjacyjnej i musi się liczyć z większymi kosztami. Ogromne znaczenie dla przedsiębiorców będzie miała też koniunktura u naszych największych partnerów handlowych, przede wszystkim Niemiec. Żadna fatalna propagandowa antyniemiecka retoryka na polityczny użytek budowania sobie elektoratu nie zmieni faktu, że Polska powinna być zainteresowana w jak najlepszej kondycji gospodarki za Odrą, bo u nas bez tego całe branże (np. automotive) mogą popaść w poważne problemy.

Pozostaje pytanie: Jak długo będziemy doświadczać stagflacji?

Podsumowując, pozostaje wielką niewiadomą jak przedsiębiorcy poradzą sobie w 2023 roku w trudnych warunkach gospodarczych jakich wcześniej jeszcze nie doświadczyli, czyli w miksie niskiego wzrostu gospodarczego i wysokiej inflacji. Wiele mechanizmów obronnych przed kryzysem może nie pasować do nowej rzeczywistości. Otwarte pozostaje również pytanie jak długo będziemy doświadczać stagflacji, czyli - używając popularnego określenia - jaki kształt litery będzie mieć wykres PKB: czy V (z dołkiem w I kwartale 2023), czy np. L (po dołku w I kw. będzie nadal płasko, czyli fatalny scenariusz dla firm). 

Jeśli spowolnienie, nie mówiąc już o recesji, potrwa dłużej, to przy utrzymującej się wysokiej inflacji wiele firm może stanąć przed dylematami dotyczącymi bieżącej działalności i inwestycji z jakimi nie mierzyły się od początku transformacji. Oby ten scenariusz się nie spełnił, bo boleśnie odczuje to rynek pracy (wzrost bezrobocia), a także kasa państwa utrzymująca się z danin płaconych przez przedsiębiorców. Dlatego tak bardzo w 2023 roku przydałyby się ekstra środki finansowe, które wspomogłyby gospodarkę. Pod tym względem możemy liczyć jedynie na Unię Europejską, bo pożyczanie pieniędzy na rynkach finansowych znacząco podrożało i nie możemy przeciągnąć struny w długu publicznym, bo inwestorzy finansowi mogą przestać kupować nasz dług albo żądać horrendalnych stawek oprocentowania za ryzyko. Więc nie powinno dziwić, że trwają intensywne polityczne zabiegi o uruchomienie pieniędzy z Krajowego Planu Odbudowy, bez których scenariusz dłuższej stagflacji może się sprawdzić, co wszyscy bardzo boleśnie odczujemy.

Tomasz Prusek
publicysta ekonomiczny
prezes Fundacji Przyjazny Kraj

Autor felietonu prezentuje własne poglądy i opinie

(śródtytuły pochodzą od redakcji)

Zobacz także:

Felietony Interia.pl Biznes
Dowiedz się więcej na temat: globalizacja | recesja | stagnacja | stagflacja | inflacja | PKB
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »