Turecka afera podsłuchowa - raport PWG Skarbiec, wrzesień 2014
Niemcy przestali ufać Amerykanom, których Rosjanie znów chcą podsłuchiwać z Kuby. Tymczasem turecki premier knuje z synem, jak ukryć wielkie sumy pieniędzy...
Turecka scena polityczna pogrążyła się w głębokim kryzysie, kiedy 22 lipca br. prawie 70 oficerów sił policyjnych w całym kraju, w tym wyższych funkcjonariuszy, zostało aresztowanych za nielegalne nagrywanie telefonów wysokich urzędników rządowych, włącznie z premierem i szefem wywiadu. Nakazy zatrzymań wystawiano dla ponad 100 osób. Wśród aresztowanych było dwóch byłych dyrektorów jednostki antyterrorystycznej policji ze Stambułu. Prokuratura w Stambule w oświadczeniu pisemnym poinformowała, iż jest to część spisku, który obejmował podsłuch telefonów należących do premiera Recepa Erdogana i dyrektora wywiadu Turcji. Ponadto, według prokuratury, podsłuchiwanych było tysiące telefonów należących do dziennikarzy, sędziów, oficerów wojska.
Konspiratorzy pod pretekstem zwalczania terrorystycznej organizacji Tevhid-Selam zakładali masowo podsłuch wymienionym grupom. Jednak krytycy premiera Erdogana podnoszą fakt, iż jeden z aresztowanych jest byłym zastępcą szefa policyjnego departamentu finansowego, który prowadził dochodzenie korupcyjne przeciwko wysokim członkom gabinetu premiera i ich rodzinom, co zaowocowało szeregiem dymisji. Kilka miesięcy wcześniej do mediów wyciekło nagranie, w którym premier Erdogan dyskutuje z synem jak ukryć wielkie sumy pieniężne. Niektórzy obserwatorzy wyrażają opinie, iż może to być rodzaj zemsty rządzących na oficerach policji.
Rząd rosyjski podpisał porozumienie z władzami Kuby, na mocy którego reaktywowano na wyspie bazę nasłuchu elektronicznego, która była zbudowana jeszcze w okresie Związku Radzieckiego. Porozumienie było konsekwencją ostatniej wizyty prezydenta Putina na Kubie. Centrum wywiadu elektronicznego (SIGINT) zlokalizowano w Lourdes, niedaleko Hawany, 100 km od wybrzeży Stanów Zjednoczonych. W ostatnich dwóch dekadach zimnej wojny baza służyła radzieckim służbom wojskowym i cywilnym do prowadzenia wywiadu przeciwko USA, ale też jako zamorskie centrum komunikacyjne marynarki wojennej ZSRR. Baza była wówczas uważana za najbardziej wydajne centrum wywiadu elektronicznego, jakie ZSRR miał poza granicami kraju. Władze Kuby oceniały, iż Lourdes dostarczało około 75 proc. wszystkich użytecznej informacji wywiadowczych o Stanach Zjednoczonych.
W szczytowym okresie aktywności, pod koniec lat 70. XX wieku, w bazie pracowało 3000 specjalistów i personelu zabezpieczenia, z czego połowę stanowili Rosjanie. Początkowo ZSSR nie płacił za użytkowanie bazy, ale w 1992 roku Kuba wprowadziła opłatę dla Rosji, która w 2001 roku wyniosła 200 mln USD. Opłata była dokonywana w formie dostaw żywności, paliwa i wyposażenia wojskowego. W 2001 roku administracja Putina zrezygnowała z wykorzystywania centrum z uwagi na zbyt wysokie koszty. Wówczas uznano za niezasadne utrzymywania centrum wywiadu elektronicznego zlokalizowanego 6 tys. mil od Moskwy.
Według "Bild am Sonntag" niemiecki kontrwywiad zintensyfikował rozpoznanie niektórych osób zatrudnionych w ambasadzie USA w Berlinie, po własnym raporcie według którego około 20 agentów amerykańskich operowało wewnątrz niemieckich struktur administracyjnych i rządowych. Gazeta cytując źródło z "amerykańskich kół bezpieczeństwa" utrzymuje, że amerykańskimi agentami byli obywatele niemieccy, pozyskani za pieniądze przez amerykańskie służby cywilne i wojskowe.
Tabloid utrzymuje, iż przynajmniej 12 agentów infiltrowało cztery departamenty rządu niemieckiego: obrony, finansów, spraw wewnętrznych oraz współpracy gospodarczej i rozwoju. Według gazety najaktywniejszą rolę odgrywała tu CIA, ponieważ najczęściej współpracowała z BND - niemiecką służbą wywiadu zagranicznego.
Wcześniej Niemcy zdecydowały o wydaleniu z terytorium kraju szefa placówki CIA, po tym jak schwytano dwóch niemieckich pracowników z ministerstwa obrony i BND na szpiegostwie na rzecz Waszyngtonu. Ponadto rząd niemiecki polecił swoim służbom specjalnym ograniczenie współpracy z amerykańskimi partnerami do niezbędnego minimum.
Według gazety atmosfera, jaka wytworzyła się wokół amerykańskiego wywiadu na terenie Niemiec, zmusi służby amerykańskie do przeniesienia swojej aktywności do pobliskich stolic, a zwłaszcza Pragi i Warszawy.
Kanclerz Merkel w wywiadzie dla telewizji ZDF wyraziła swój pesymizm co do możliwości osłabienia aktywności służb amerykańskich na terenie Niemiec. Dodała, iż Waszyngton i Berlin mają "fundamentalnie różne podejścia" co do natury i charakteru operacji wywiadowczych i ciężko będzie zbudować wspólny most pomiędzy takimi wizjami.
Według "Bild" rząd niemiecki rozważa wyjście ze starego, liczącego dekady porozumienia o nie prowadzeniu działalności szpiegowskiej, które podpisały w 1945 roku z trzema zwycięzcami II wojny USA, Wielką Brytania i Francją. Służby tych państw zostały w tym porozumieniu zdefiniowane jako sojusznicze w stosunku do Niemiec, a ich działania postrzegane jako zgodnie z interesem Niemiec. W konsekwencji rząd niemiecki nie prowadził działań kontrwywiadowczych przeciwko wywiadom tych państw na swoim terytorium. Służby trzech państw sojuszniczych mogły prowadzić operacje wywiadowcze na terenie Niemiec, które jednak nie mogły być wymierzone przeciwko państwu niemieckiemu.
W wywiadzie dla "Bild" minister spraw wewnętrznych Niemiec Thomas de Maiziere, powiedział, że Berlin poważnie rozważa odejście od tego porozumienia po ostatnich amerykańskich aferach szpiegowskich na terenie Niemiec.
Grupa firm - dostawców usług internetowych z Płn. Ameryki, Europy, Azji i Afryki złożyła pozew przeciwko brytyjskiej agencji wywiadu radioelektronicznego (Government Communications Headquarters - GCHQ), oskarżając ją o inwigilację, a w konsekwencji o naruszanie ich interesów gospodarczych. W pozwie, który został złożony 3 lipca br. w Londynie, wymienia się nielegalne przechwytywanie komunikacji biznesowej i przekazywanie jej zarówno cywilnym jak i wojskowym służbom brytyjskim. Pod skargą podpisały się firmy internetowe Stanów Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii, Niemczech, Holandii, Korei Południowej i Zimbabwe.
Pozew przeciw brytyjskiej agencji jest konsekwencją artykułów, które ukazały się w prasie międzynarodowej w 2013 roku. Najpierw podniósł ten problem belgijski "De Standaard", a następnie niemiecki "Der Spiegel". Oskarżano w nich GCHQ o działania ukierunkowane na największą belgijska firmę telekomunikacyjną Belgacom. Miały one polegać na zainfekowaniu wirusem głównych komputerów firmy, co utrudniało ruch telekomunikacyjny pomiędzy centralą a międzynarodowymi filiami. Zakres i wyrafinowanie techniczne prowadzonej akcji wskazywał na instytucję sponsorowaną przez państwo.
"Der Spiegel" w listopadzie ubiegłego roku wskazał na GCHQ jako agencję odpowiedzialną za te działania. Zarzuty pochodziły z informacji dostarczonych przez Edwarda Snowdena.
W swoim pozwie dostawcy usług internetowych twierdzą, że niezależnie od tego, czy były one bezpośrednio nękane przez GCHQ czy w inny sposób, podobny do przypadku z Belgacom, brytyjska agencja skutecznie naruszyła integralność branży telekomunikacyjnej.