UE usługi: dogadali się bez nas
Jeśli dyrektywa o liberalizacji rynku usług w UE zostanie "rozmyta", najbardziej poszkodowane będą małe firmy - przewiduje środowy "Financial Times".
Według brytyjskiej gazety, wiele firm niepokoi się zamiarami części europarlamentarzystów, aby "zrezygnować w dyrektywie z zasady kraju pochodzenia". Zasada ta miała umożliwić przedsiębiorcom świadczenie usług w innym kraju UE na podstawie przepisów kraju, z którego pochodzą. Dziennik przypomina, że część frakcji Parlamentu Europejskiego doszła do kompromisu, zgodnie z którym ten zapis będzie zastąpiony innym, gwarantującym wolność świadczenia usług, ale dającym władzom danego kraju możliwość ograniczenia tej swobody. "Financial Times" cytuje szefa jednego z brytyjskich instytutów skupiających menedżerów, który twierdzi, że unijna dyrektywa pozbawiona zasady kraju pochodzenia sprawi, iż małe firmy właściwie w ogóle nie zyskają na wprowadzeniu tego prawa. Również amerykańskie stowarzyszenie biznesowe działające w UE wyraziło swoje zaniepokojenie kompromisem, który może ograniczyć swobodę świadczenia usług."Financial Times" przytacza fragment listu stowarzyszenia do parlamentarzystów, w którym napisano, że proponowane derogacje (trwałe odstępstwa od reguł UE ) i zwolnienia mogłyby prowadzić do fragmentacji rynku międzynarodowego.
Stowarzyszenie skrytykowało plany ograniczenia zakresu dyrektywy. Według dziennika, niektóre firmy, np. zajmujące się rekrutacją pracowników, zauważyły, że ich sektory w ogóle wykluczono z obszaru, który obejmuje dokument. Głosowanie w Parlamencie Europejskim nad dyrektywą o liberalizacji rynku usług odbędzie się w czwartek. We wtorek Komisja Europejska wezwała eurodeputowanych do poparcia kompromisowych propozycji w sprawie dyrektywy.
Kompromis nie dla nas
Na dzień przed głosowaniem w Parlamencie Europejskim (PE) nad dyrektywą w sprawie liberalizacji rynku usług chadecy i socjaliści są zgodni co do głównych zapisów. Ich kompromis potwierdza, że zasada kraju pochodzenia nie będzie zapisana w dyrektywie.
Polscy eurodeputowani nie kryją rozczarowania "kompromisem zawartym za ich plecami".
Do ostatnich rozmów doszło we wtorek wieczorem między przywódcami obu frakcji. "To ostateczne porozumienie - powiedział brytyjski konserwatysta Malcolm Harbour, który z ramienia chadeków (frakcja EPP-ED) prowadzi prace nad dyrektywą. - Podczas głosowania plenarnego możemy się spodziewać przyjęcia dyrektywy dużą większością".
Zdaniem Harboura, mimo uzgodnionych z socjalistami poprawek dyrektywa spełni swój cel, czyli zniesie bariery w ponadgranicznym świadczeniu usług w UE. Zgadzają się z nim socjaliści pod wodzą Niemca Martina Schulza. Zasiadający w tej frakcji eurodeputowany Dariusz Rosati (SdPl) powiedział , że uzgodniony kompromis jest zgodny z duchem zasady kraju pochodzenia. Zasada ta głosi, że przedsiębiorca świadczy usługi na podstawie prawa kraju, z którego pochodzi. Ten zapis w art. 16 dyrektywy chadecy z socjalistami zastąpili ogólną gwarancją swobody świadczenia usług. Może ona jednak podlegać ograniczeniom ze względu na bezpieczeństwo i porządek publiczny, bezpieczeństwo socjalne, ochronę zdrowia czy środowiska.
"To jest zgodne z zasadą kraju pochodzenia. Analiza prawna pokazuje, że nie można tego inaczej tłumaczyć" - uważa Rosati. Jego zdaniem "to nie jest dobry kompromis, ale jedyny możliwy". Powiedział, że socjaliści z nowych krajów członkowskich opowiadali się za zasadą kraju pochodzenia, ale decyzja chadeków była "ciosem w plecy" i pogrzebała szanse na zmiany w art. 16.
Harbour tłumaczył, że zgodził się na kompromis, ponieważ dyrektywa wyklucza ograniczanie swobody świadczenia usług na podstawie bliżej nie zdefiniowanej "polityki społecznej i ochrony konsumentów". "To był warunek chadeków" - oświadczył. Oznacza to, że porozumienie potwierdza kompromis, zawarty przez chadeków i socjalistów już tydzień wcześniej.
Do jego poparcia wezwał przywódca chadeków Niemiec Hans-Gert Poettering. Po zakończonym we wtorek późnym wieczorem spotkaniu frakcji powiedział, że wszyscy deputowani, także z nowych krajów członkowskich, wyrazili na to zgodę.
Jesteśmy przeciw
wielu Polaków, Czechów i Węgrów w EPP-ED jest wręcz oburzonych takim obrotem sprawy i nie wykluczają odrzucenia kompromisu. Zwracają uwagę, że odzwierciedla on koalicję rządową CDU-SPD w Niemczech. "To rząd w Berlinie zaproponował kompromis i przekonał do niego Francję - powiedział prof. Bronisław Geremek (Partia Demokratyczna). - To ewenement. Coś takiego zdarzyło się w Parlamencie Europejskim po raz pierwszy". "Decyzje zapadały w taki sposób, że przedstawiciele nowych krajów byli wykluczeni" - ubolewał Geremek. Powiedział, że jego frakcja liberałów i demokratów "jest jedyną, w której polski głos jest słyszalny".
Dogadali się za naszymi plecami
inni posłowie prosząc o anonimowość mówią wprost, że "Niemcy się dogadali za naszymi plecami", a "PE musi realizować napisany w Berlinie scenariusz". Na konferencji prasowej we wtorek przewodniczący niemieckich Zielonych w PE Daniel Cohn-Bendit powiedział: "PE stał się dziś przedłużeniem Bundestagu, a my mamy wykonywać to, co Poettering i Schulz postanowią na śniadaniu". Za kompromisem ma głosować cała frakcja socjalistyczna. Wyjątkiem są Francuzi, Belgowie, Austriacy i Grecy, którzy uważają dyrektywę za zbyt liberalną i zagłosują za jej odrzuceniem. Dopiero gdy ten wniosek upadnie, przyłączą się do kompromisu. Nad swoim stanowiskiem zastanawiają się posłowie Platformy Obywatelskiej, którzy zasiadają w EPP-ED i dotąd opowiadali się za jak najszerszą liberalizacją rynku usług. Liberałowie są podzieleni, ale - jak przyznał Geremek - skłaniają się ku głosowaniu za kompromisem.
Przeciw naszym interesom
"Niestety nawet po usunięciu zapisów o polityce socjalnej i ochronie konsumentów kompromis jest niedobry i może być wykorzystywany przeciwko polskim interesom" - uważa Geremek.
Posłowie PiS już zdecydowali, że będą głosować przeciwko kompromisowi. "Nie chcemy atrapy zamiast realnej dyrektywy i nie chcemy, by Parlament i Komisja Europejska łgały, że robią coś dla wspólnego rynku, skoro nie robią" - powiedział poseł Konrad Szymański.