Unia energetyczna: Utopia, która nigdy nie będzie dobrze działać?

Unia energetyczna ma być mechanizmem wsparcia gospodarek wchodzących w skład Unii Europejskiej w ich procesie budowania stabilności i bezpieczeństwa dostaw. To teoria. A jak idea wspólnego rynku ma działać w praktyce?

Projekt wspierany przez przewodniczącego Rady Europejskiej Donalda Tuska w Brukseli może przynieść zupełnie odmienny efekt od zakładanego, a to za sprawą priorytetów, którym UE pozostanie wierna. Potrzeby mniejszych krajów bądź tych, dla których nieforsowany przez Komisję Europejską surowiec stanowi energetyczny fundament (jak np. węgiel), mogą być zepchnięte na koniec listy.

Hasło dywersyfikacji i uniezależnienia się od Rosji, które wielokrotnie już padało z ust europejskich liderów, może być przekształcone w zupełnie nowy slogan: Więcej zielonej energii i kolejne ograniczenia dla węgla. Pomysł na unifikację krajów Wspólnoty i ich gospodarcze zbliżenie nie jest na pewno pozbawiony sensu.

Obaw jest jednak tak samo wiele, jak potencjalnych korzyści, które z podobnej inicjatywy mogą wynikać.

Tego typu koncepcje mogą być w swej wymowie bardzo niekorzystne dla Polski i wiązać z ogromnymi karami finansowymi w przyszłości. Z drugiej strony, ostateczna formuła unii energetycznej nie jest jeszcze znana. Wszystko zależy od tego, kto będzie mieć decydujący wpływ na kształt nowego porozumienia. Możliwe zatem, że uda się wypracować pewne reguły i postanowienia korzystne dla wszystkich członków, także dla Polski. Mało jednak prawdopodobne, że najwięksi gracze - jak Niemcy i Francja - zrezygnują z własnych priorytetów i nagle zaczną dbać o potrzeby pozostałych, w tak delikatnych sprawach jak energetyka. Niejednokrotnie już zdarzało się, że w tej kwestii solidarności w Unii po prostu nie ma.

Przeciwsiła dla szantażu ze Wschodu

Z początkiem lipca Gazprom - rosyjska państwowa spółka wydobywcza - odcięła dostawy gazu na Ukrainę. Swoją decyzję uzasadnia brakiem opłat, które po ostatnim kryzysie gazowym i rosnącym zadłużeniu kontrahenta (ponad 4,5 mld dol.) są pobierane z góry.

Rosja niejednokrotnie pokazała już, że jest w stanie wykorzystać dostawy błękitnego paliwa jako mechanizmu nacisku na kraje byłego bloku wschodniego. Szantaż gazowy obejmuje nie tylko przerwy w dostawie cennego dla przemysłu i strategicznego dla gospodarki surowca, ale także nierynkową politykę cenową, czyli preferencyjne stawki dla "przyjaciół" i znacznie wyższe dla "nieprzyjaciół" Kremla.

Rosja wielokrotnie zaprzeczała, by tego typu praktyki były stosowane. Tym niemniej, rozrzut cenowy za dostawy tego samego surowca między poszczególnymi krajami jest ogromny.

Rynek gazu w Europie w ostatnich miesiącach podlega istotnej transformacji. Kraje na Zachodzie w coraz bardziej wyraźny sposób dywersyfikują źródła dostaw błękitnego paliwa. Na początku 2015 roku, jak podała agencja Reutersa, kraje Unii Europejskiej sprowadziły z Rosji 20,3 mld metrów sześciennych gazu, natomiast z Norwegii, która została liderem dla dostaw tego surowca na Zachód, niewiele ponad 29 mld metrów sześciennych. Tego typu tendencja może się nasilać, co wynika z konfliktu na Ukrainie i potencjalnego pogorszenia stosunków dyplomatycznych z Rosją. Warto przypomnieć, że Ukraina pozostaje głównym krajem tranzytowym dla rosyjskiego gazu. Jednakże plan rozbudowy gazociągu North Stream i budowa nowej nitki na południe Europy (podpisane wstępne porozumienie z Grecją) mają do 2020 roku znacząco ten stan ograniczyć.

Ma być bezpiecznie

Odmiennie kształtuje się sytuacja w krajach byłego bloku wschodniego, które ciągle w sposób dominujący uzależnione są od surowca z Rosji. Obawy dotyczące braku ciągłości dostaw, wywołane kaprysami władzy na Kremlu lub kolejnym długotrwałym konfliktem gazowym, sprawiają, że każdy próbuje w indywidualny sposób zabezpieczyć swoje bezpieczeństwo energetyczne. Budowane są stacje do regazyfikacji błękitnego surowca (polski gazoport w Świnoujściu), bądź specjalne połączenia, które umożliwiają transport gazu z krajów zachodnich.

Czy to dobrze, że Komisja Europejska będzie decydować o tak strategicznym segmencie gospodarki jak energetyka? Narzucone limity i plany ograniczeń, to jedno. Coś zupełnie odmiennego - decyzyjność przesunięta ze stolicy danego kraju do Brukseli.

W oparciu o początkowe pomysły, unia energetyczna miałaby być głosem wspólnym dla całej Unii Europejskie w sprawie błękitnego paliwa. Do konsolidacji zakupów w rzeczywistości najprawdopodobniej nigdy nie dojdzie. Interesy poszczególnych krajów są odmienne, różnie są też skonstruowane długoterminowe kontrakty na zakup gazu, w tym także wynegocjowana cena. Na początku rozmów ówczesny premier Donald Tusk mówił, że unia energetyczna powinna uregulować kwestie ważne dla całej Wspólnoty, w tym: wspólne negocjowanie nowych kontraktów, wzmocnienie międzypaństwowej solidarności na wypadek kryzysu gazowego, dofinansowanie rozbudowy infrastruktury gazowej, dywersyfikacja źródeł i - co ważne z perspektywy Polski - równe traktowanie różnorodnych nośników energii, w tym np. węgla.

Z idei niewiele już dzisiaj zostało

Niemcy, które pozostają z Rosją w dobrych stosunkach gospodarczych, nie boją się znów tak bardzo, że spora część gazu sprowadzana jest właśnie ze Wschodu. Poza tym, uznanie węgla za równoprawny surowiec uderzyłoby w silne niemieckie lobby energetyki odnawialnej i przede wszystkim - w limity ograniczające emisję dwutlenku węgla. Mało prawdopodobne, by Francja zrezygnowała z energetyki nuklearnej. Potencjalnie zatem będzie ona forsować w Komisji Europejskiej tego typu rozwiązania. W Brukseli będą się schodzić dwa bardzo silne nurty: po pierwsze głosy grupa państw, które będą optować za utrzymaniem dotychczasowego statusu quo, po drugie zaś - opinie krajów dążących do zmian, w tym także Polska (np. w zakresie możliwości wykorzystania węgla).

Pogodzenie interesów każdego państwa z osobna z zakresu polityki energetycznej może być wyjątkowo trudne, jeśli w ogóle wykonalne. Poprzez oddanie sektora energetycznego pod zarządzanie Brukseli, rezygnujemy z możliwości wpływania na gospodarkę, czy chociażby - tworzenia ogólnonarodowej polityki energetycznej, która dla każdego państwa ma znaczenie strategiczne. A to przecież jeszcze nie koniec. Otwarcie granic z zawiązaniem nowego porozumienia oznacza, że największe i operujące ogromnym kapitałem inwestycyjnym podmioty energetyczne działające w wysokorozwiniętych krajach, uzyskają możliwość wejścia na rynki mniej rozwinięte. Polskie spółki mogą takiej konkurencji po prostu nie wytrzymać.

Bartosz Bednarz

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Rosja | utopia | gaz | unia energetyczna
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »