Unia nam się nie opłaca?

Rozmowa z profesorem Wacławem Wilczyńskim, ekonomistą, honorowym prezydentem Centrum im. Adama Smitha.

W myśl Traktatu Rzymskiego z 1957 roku, Unia Europejska ma pomagać regionom najbardziej zacofanym, których poziom znacznie odbiega od regionów rozwiniętych. Tymczasem dziś wielu ekspertów uważa, że struktura unijnego budżetu nie ma wiele wspólnego z nadrabianiem zaległości zacofania, a służy raczej zwiększaniu dochodów określonych grup zawodowych.

- Rzeczywiście gdzieś zanikła zasada, w myśl której te pieniądze nie mają iść do czyichkolwiek kieszeni, tylko mają służyć rozwojowi określonych dziedzin życia. Dlatego dziś mamy do czynienia z jednej strony z gwałtowną obroną dotychczasowego budżetu przez kraje zainteresowane utrzymaniem dopłat, a z drogiej strony opozycję, która mówi, że te pieniądze powinny iść na wspomaganie rozwoju infrastrukturalnego, naukowego czy intelektualnego, a nie wspomagać kieszenie pewnych grup, które w ten sposób są chronione przed konkurencją tańszych produktów. W tej chwili UE utrzymując dotychczasowy budżet i stawiając określone bariery w handlu zagranicznym w istocie rzeczy całkowicie odeszła od tych przesłanek, które towarzyszyły idei wyrównywania różnic rozwojowych poprzez dotacje budżetowe.

Reklama

Czy wobec tego fundusze europejskie są w ogóle Polsce potrzebne?

- Polsce przede wszystkim potrzebny jest kapitał. Ciągle odczuwany jego deficyt. Ale i tu zdania są podzielone. Z jednej strony cieszymy się z dopływu obcego kapitału, bo powoduje on wzrost zatrudnienia i eksportu, a z drugiej mamy do czynienia z oporem przeciwko kapitałowi zagranicznemu. Osobiście cieszę się z dopływu tego kapitału, z tym żeby za ten kapitał odpowiedzialny był podmiot gospodarczy, a nie państwo. Państwo powinno stwarzać dobre warunki dla podejmowania inwestycji, ale nie powinno samo inwestować. Powinno tak zagospodarowywać środki napływające z Unii, by trafiały one do przedsiębiorstw prywatnych, a nie do spółek Skarbu Państwa. Nie ma powodów, by rezygnować z dopłat unijnych, ponieważ jesteśmy słabiej rozwiniętym regionem Unii niż stare kraje wspólnoty. Natomiast wydawanie pieniędzy w ten sposób, w jaki to robimy obecnie, dopłacając na przykład rolnikom od hektara po to, by zwiększyć ich bezpośrednie dochody, to nie jest polityka rozwojowa.

Ale pojawiają się opinie - i nie są to bynajmniej głosy eurosceptyków - że koszt obsługi funduszy wraz ze składką do unijnego budżetu to per saldo bilans dla Polski ujemny.

- Badanie relacji między przychodami, które otrzymujemy z Unii, a wydatkami, które ponosimy na rzecz Wspólnoty musi być na bieżąco dokonywane. Rzeczywiście istnieje bowiem niebezpieczeństwo, że ten bilans w efekcie może być dla nas niekorzystny. Dane, którymi dysponujemy wskazują na to, że tak zwany rachunek kapitałowy jest pozytywny. To znaczy, że jest znaczna nadwyżka przychodów kapitałowych nad wypływami. I dopóki te relacje się nie zmienią, nie powinniśmy obawiać się o to, że na dopłatach możemy stracić.

Przedsiębiorcy, którzy nie zostali objęci pomocą unijną lub zabrakło dla nich środków uważają jednak, że taka pomoc narusza zasadę konkurencyjności. Czy zgadza się pan z takim twierdzeniem?

- Są podstawy do twierdzenie, że dotychczasowy system różnych dopłat jest nieprzejrzysty. Zbyt wiele w rachunku kapitałowym i budżetowym zależy od tego, czy poszczególnym krajom udało się uzyskać odpowiednią pozycję w Brukseli. Węgry na przykład - wykazujące trzykrotnie większy deficyt budżetowy niż Polska - cieszą się w Brukseli lepszą opinią. To świadczy o tym, jak dalece grają rolę pewne czynniki poza merytoryczne. To one często decydują o łatwości kontraktów, o różnych ulgach. Z drugiej strony większe szanse na unijne środki mają przedsiębiorcy, którzy stawiają na innowacyjność. Ci, którzy zamierzają wejść na rynek polski silniej, wejść na rynki europejskie, ale z innowacyjnym produktem, z innowacyjną technologią, żeby na rynkach europejskich nie konkurować jedynie ceną, czym głównie konkurują teraz polscy producenci i eksporterzy. Rzecz w tym, by zaczęli konkurować jakością i nowoczesnością tych produktów.

Jakie obszary naszej gospodarki wymagają w związku z tym szczególnego wsparcia ze strony funduszy unijnych?

- Fundusze unijne powinny sprzyjać wszelkim przyspieszeniom i rozwojowi. Wspierałbym więc przede wszystkim nowoczesną logistykę i transport. Skupiłbym się na wsparciu małych przedsiębiorstw innowacyjnych, które chociaż są przedsięwzięciami na niewielką skalę, to jednak potrafią wynaleźć, wyprodukować i wylansować nowy pomysł techniczny czy technologiczny. Ciągle aktualna jest także sprawa infrastruktury, sieci komunikacyjnej i drogowej. Braki w infrastrukturze powodują stratę czasu, a to z kolei oznacza, że każdy proces trwa dłużej.

Ekonomiści ostrzegają, że bez reformy finansów państwa Polska nie wykorzysta skutecznie i trwale funduszy unijnych.

- Zacznijmy od tego, że z finansów publicznych powinno usunąć się te pozycje, które w finansach publicznych nie powinny się znajdować. Wiele pozycji jest słabo kontrolowanych i obciążą finanse publiczne. Powinniśmy zatem zmierzać do sytuacji, w której struktura polskiego budżetu byłaby o wiele bardziej przejrzysta niż jest obecnie. Zbyt wielka część finansów publicznych zarządzana jest centralistycznie. Nie rozumiem, dlaczego wieloma nakładami, na przykład inwestycjami, zajmuje się Sejm.

Finanse publiczne powinny zostać oczyszczone z finansów regionalnych, z finansów, które nie mają wiele wspólnego z rzeczywistymi funkcjami państwa. Jest cały szereg takich pozycji. Warto podkreślić, że w Polsce nie jest stosowana unijna bardzo kluczowa zasada Unii Europejskiej, mianowicie zasada subsydiarności, czyli pomocniczości państwa. Państwo ma mieć charakter pomocniczy, a nie dominujący. Tymczasem musimy doprowadzić do sytuacji wielopodmiotowości finansów publicznych przy równoczesnym zaostrzeniu odpowiedzialności prawnej za złe gospodarowanie.

Wspomniał Pan, że sposobem na pozyskiwanie przez przedsiębiorców dotacji UE jest większa innowacyjność. A czego oni sami oczekują w związku z dotacjami europejskimi?

- Przede wszystkim ułatwień w pozyskiwaniu środków, które mogłyby zwiększać promocje i aktywność inwestycyjną. Także wejście do strefy euro może być dla nich korzystne. Zmniejszą się bowiem koszty transakcyjne i skróci się czas przepływu pieniądza. Z drugiej strony przystąpienie do wspólnego rynku walutowego wymaga dalszych prac nad systemem bankowym.

Piotr Wielicki

Fundusze Europejskie
Dowiedz się więcej na temat: Centrum im. Adama Smitha
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »