USA wciąż grozi bankructwo. Nadal nie ma porozumienia ws. limitu zadłużenia

Negocjatorzy wciąż nie doszli do porozumienia w sprawie zwiększenia limitu zadłużenia USA i omawiają kompromis, który pozwoliłby Republikanom wskazywać na skuteczną redukcje wydatków, a Demokratom twierdzić, że powstrzymali duże cięcia. Wiele wskazuje na to, że chodzi wyłącznie o poprawę nastrojów wśród wyborców.

W czwartek czołowi urzędnicy Białego Domu i parlamentarzyści Partii Republikańskiej niemalże osiągnęli porozumienie, które podniosłoby limit zadłużenia na dwa lata, jednocześnie nakładając surowe limity na wydatki niezwiązane z wojskiem ani weteranami przez cały ten okres okres. Czas nagli, gdyż administracja Joe Bidena chce uniknąć niewypłacalności, które może nastąpić za zaledwie tydzień.

Na czym ma polegać kompromis?

Kształtujące się porozumienie pozwoliłoby Republikanom ogłosić, że redukują pewne wydatki federalne - nawet gdyby wydatki na wojsko i programy dla weteranów nadal rosły. Demokraci z kolei mogliby się chwalić, że ocalili większość programów krajowych przed znaczącymi cięciami.

Reklama

- Cały dzień rozmawialiśmy z Białym Domem, utrzymywaliśmy kontakt, i to nie jest łatwe. To wciąż wymaga czasu - powiedział spiker Izby Reprezentantów Kevin McCarthy, opuszczając Kapitol w czwartek wieczorem.

Kompromis, jeśli zostanie uzgodniony i wprowadzony w życie, podniósłby limit zadłużenia rządu na dwa lata. 

Porozumienie spełniłoby żądanie Republikanów dotyczącego cięcia pewnych wydatków federalnych, choć z pomocą manewrów księgowych, które dałyby obu stronom polityczne "podkładki". Kompromis zwiększyłoby również do 90 mld dolarów pulę środków, które Kongres zatwierdził w zeszłym roku na walkę z unikaniem podatków przez osoby zarabiające wysokie dochody i korporacje. Demokraci popierali tę inicjatywę, a niezależni eksperci twierdzili, że finansowanie to zmniejszyłoby deficyt budżetowy, pomagając rządowi pobierać większość należnych mu dochodów. Jednak Republikanie ją zdecydowanie potępiali, twierdząc że pieniądze miałyby być wykorzystane na sfinansowanie "armii audytorów".

Niepewność wciąż jest duża

Stany Zjednoczone osiągnęły obecne prawne ograniczenie, wynoszące obecnie 31,4 biliona dolarów, w styczniu i od tego czasu polegają na środkach rachunkowych, aby uniknąć niewypłacalności. Departament Skarbu prognozował, że wyczerpie swoją zdolność do terminowego regulowania rachunków już 1 czerwca.

Pewnym problemem może okazać się to, że Kongres już wczoraj udał się na przerwę związaną ze świętem Memorial Day (Dzień Pamięci), która ma potrwać do 5 czerwca (choć w razie potrzeby może zostać przerwana).

Kryzysowe negocjacje prowadzone nad krawędzią niewypłacalności państwa stały się w ostatnich latach amerykańską tradycją powtarzaną co kilkanaście-kilkadziesiąt miesięcy (ostatnie miały miejsce w grudniu 2021 r.). Dotychczas za każdym razem Kongres zgadzał się na kompromis i podnosił finansowy "sufit". Tym razem jednak niepokoje są większe niż zwykle. Jest tak głównie ze względu na stale zwiększającą się polaryzację, a także układ sił w Kongresie, który daje skrajnemu skrzydłu Partii Republikańskiej niewspółmiernie duże wpływy na decyzje podejmowane przez spikera i parlament.

Poza tym, nawet mimo stale wysyłanych pozytywnych sygnałów i doniesień o bliskości porozumienia, wciąż nie ogłoszono przełomu. Zresztą nawet wypracowane porozumienie nie da gwarancji, że zaakceptują je kongresmeni z obydwu partii. Posłowie ze skrajnej prawicy jak Matt Gaetz deklarują, że McCarthy nie powinien iść na żadne ustępstwa wobec Bidena i Demokratów. Także część Demokratów deklaruje twardą niezgodę na cięcia. Do ostrej walki zagrzewa Republikanów również Donald Trump, który wezwał McCarthy'ego, by nie zgadzał się na żadne porozumienie, jeśli "nie otrzyma wszystkiego, czego chce".

Konsekwencje mogą być poważne

Co stanie się, jeśli Kongres nie zdąży przed wyznaczoną przez resort finansów datą 1 czerwca? Krótka odpowiedź brzmi: nie wiadomo. Według ekonomisty Eda Dolana z Niskanen Center, choć Departament Skarbu prawdopodobnie będzie w stanie użyć pewnych zabiegów, by oddalić niewypłacalność przez kilka dni, to ostatecznie nie będzie w stanie spłacić wszystkich zobowiązań. A wtedy stanie przed wyborem, które z nich regulować: obsługę długu, czy np. świadczenia emerytalne, wynagrodzenia dla pracowników federalnych czy podwykonawców. Prędzej czy później, przy braku podniesienia limitu, dotknie to również federalnego długu USA.

To - twierdzi Dolan - może z kolei pociągnąć kaskadę negatywnych i destabilizujących efektów, od poważnego osłabienia dolara, przez wzrost rentowności amerykańskich obligacji (a więc zwiększenia kosztów zaciągania długu). A ponieważ światowe rynki finansowe w dużej mierze zależą od stabilności amerykańskiej waluty i amerykańskich obligacji, szok gospodarczy rozlałby się daleko poza Stany Zjednoczone.

"Washington Post" przywołuje szacunki, według których efektem byłaby m.in. utrata 8 milionów miejsc pracy, wzrost oprocentowania kredytów hipotecznych o ponad 20 proc. i recesja o skali takiej, jak podczas kryzysu finansowego w 2008 r. Jednak wielu ekspertów twierdzi, że skutki takiego scenariusza są po prostu nieprzewidywalne.

Oprac. KM

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: USA | Joe Biden
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »