Ustawa Buffetta padła w Senacie, ale wróci w czasie wyborów
Republikanie zablokowali w Senacie "zasadę Buffetta", czyli projekt ustawy przewidujący obłożenie najbogatszych Amerykanów podatkiem o minimalnej wysokości 30 proc. ich dochodów. Nie ma zaskoczenia. Demokraci przegrali, gdyż skoncentrowali się na walce klas, nie chcąc podjąć debaty o tym, jak Ameryka ma wychodzić z kryzysu i redukować astronomiczny deficyt.
Wbrew wielkiemu zamieszaniu, gorącym emocjom po obu stronach sceny politycznej i mowie o grupie ultra-multi-miliarderów - najbogatszych z bogatych Amerykanów, projekt dodatkowego ich opodatkowania był - jak uważają krytycy - jedynie zasłoną dymną, gdyż problemy gospodarki USA są bardziej złożone.
Pobierz darmowy: PIT 2011
We wtorek 24 kwietnia br. o godz. 14:00 zapraszamy na czat z doradcą podatkowym
Wszyscy liczyli się z tym, że Senat, choć zdominowany przez demokratów, zablokuje tę ustawę. Jednak prezydent Barack Obama nie wahał się jeszcze w ubiegłym tygodniu po raz kolejny zaapelować do ustawodawców, aby zasadę Buffetta przyjęli. Co więcej, wygląda na to, że będzie ona jedną z osi kampanii wyborczej Obamy. Już teraz jego najbardziej prawdopodobny rywal, Mitt Romney jest nazywany w obozie demokratów "mister 1 procent". Jeden procent, bo Mitt Romney należy do grupy najbogatszych Amerykanów. Zasada Buffetta miała obciążyć ich dodatkowym podatkiem. Po to, aby pozostałe 99 procent społeczeństwa miało poczucie, że ów 1 procent płaci sprawiedliwie, tyle samo procentowo jak wszyscy inni, a nie mniej.
Oficjalnie projekt ustawy ma tytuł "Ustawa o sprawiedliwym udziale" (Fair Share Act) I chociaż Biały Dom popiera ją w 100 procentach, wnoszącym jest demokratyczny senator o podobnie brzmiącym nazwisku - Sheldon Whitehouse. Nazwę popularną - "zasada Buffetta" - projekt zyskał dzięki słynnemu miliarderowi Warrenowi Buffettowi, który zwrócił uwagę prezydenta Obamy na to, że płaci on niższe podatki niż jego własna sekretarka, Debbie Bosanek. "To jest bardzo, bardzo złe i nieodpowiedzialne!" - zagrzmiał Barack Obama I zyskał szeroki poklask w amerykańskim społeczeństwie.
Jak przedstawił w minionym tygodniu ośrodek Gallupa - ponad 60 procent respondentów popierało przyjęcie ustawy, przy 37 proc. przeciwnych. Badanie przeprowadzone przez stację CNN pokazało, że 7 na 10 Amerykanów chce widzieć milionerów opodatkowanych zgodnie z zasadą Buffetta.
Nic dziwnego. Amerykanie bardzo dotkliwie odczuwają trwający już czwarty rok kryzys. Już samo bezrobocie utrzymujące się na poziomie plus-minus 9 procent jest wystarczającym powodem do poważnej frustracji. Jest ona pogłębiona bardzo poważnym lękiem o przyszłość, która na najbliższe 50 lat wygląda na zmaganie się z deficytem budżetowym państwa (w 2011 roku 1,3 bln dol.).
W tej sytuacji zwrócenie uwagi przez Warrena Buffetta, który jest uważany w Stanach za głównego guru w dziedzinie inwestycji I robienia naprawdę wielkich pieniędzy, na asymetrię w ponoszeniu ciężaru spłacania zadłużenia zrobiło furorę: mały biznes płaci, średnia klasa płaci, duży biznes płaci, wszyscy płacą, ale najbogatsi jedynie symbolicznie. Oczywiście, że kieszenie multiliarderów powinny otworzyć się szeroko ku pomocy w ratowania suwerenności państwa. Jak to wygląda w cyfrach?
Demokratyczny think-tank Centrum Amerykańskiego Postępu przedstawił wyliczenie, że co czwarty milioner płaci niższe podatki niż miliony przeciętnych Amerykanów. 94 tysiące 500 milionerów płaci mniej niż 26,5 procenta podatku, podczas gdy 10 milionów Amerykanów, którzy zarabiają mniej niż 100 tys. dolarów rocznie płaci więcej niż 26,5 proc. podatku dochodowego. Zasada Buffetta miałaby gwarantować, że podatnicy osiągający przychód ponad 1 mln dol. brutto, którzy płacą poniżej 30 procent sumy podatków federalnego od dochodu i od płacy musieliby zapłacić dodatkowo podatek wyrównawczy.
Demokraci wymieniają trzy problemy, które ustawa rozwiązałaby:
Po pierwsze: Przywróciłaby poczucie sprawiedliwie wymierzonego opodatkowania poprzez gwarancję, że żaden milioner nie płaci niższych podatków niż rodzina średniej klasy. Argument: według niezależnego Ośrodka Badań Kongresu 25 procent milionerów płaci efektywnie niższe podatki niż 10 milionów Amerykanów, którzy zarabiają mniej 100 tys. dol., 400 najbogatszych płaci 18 procent, 22 tysiące milionerów płaci mniej niż 15 procent, a przeciętnie zarabiający przedstawiciele klasy średniej płacą 35 procent.
Po drugie: Zmusiłaby tych, którzy przejęli w posiadanie ogromną część zysków do współuczestniczenia w zmniejszaniu deficytu kraju. Argument: w ciągu minionych 30 lat 1 procent na szczycie przejął większość bogactwa narodowego, ale ciężar redukcji deficytu spoczywa na klasie średniej. Od 1980 roku przychody 1 procenta społeczeństwa powiększyły się realnie czterokrotnie i grupa ta obecnie posiada ponad 40 procent bogactwa Ameryki. W ten sposób asymetria sięgnęła poziomu z lat 20-tych XX wieku.
Po trzecie: Zasada Buffetta zagwarantowałaby znaczący wkład w obniżanie deficytu. Jak znaczący? Kalkulacje różnią się - według Kongresowej Połączonej Komisji Podatków ustawa pozwoliłaby na zebranie w ciągu dziesięciu lat dodatkowych 47 mld dol. Z kolei wyliczenia Instytutu Podatków I Polityki Ekonomicznej mówią o ponad 171 mld w tym samym czasie, o ile cięcia podatkowe z ery George'a Busha wygasłyby z końcem bieżącego roku. Demokraci wskazują, że nawet jeśli przyjąć niższe przewidywania, mówiące o 47 mld, to suma ta pozwoliłaby na uniknięcie podwojenia oprocentowania nowych pożyczek studenckich.
Jak jasno widać z powyższej prezentacji, zasada Buffetta jest bardziej obliczona na osiągnięcie politycznego efektu "poczucia sprawiedliwości społecznej", a mniej na istotny zysk finansowy. To rdzeń krytyki ze strony Republikanów. Ustawa nie przyniesie znaczących wpływów, bo - jak obliczyli złośliwi komentatorzy - 47 miliardów rocznie skazałoby USA na spłacanie zadłużenia przez następne 250 lat, czyli dłużej, niż istnieje państwo. Republikanie i konserwatywni publicyści dlatego nazwali forsowanie zasady Buffetta "wojną klasową" demokratów.
Co więcej - jak twierdzi Kevin Hassett z prawicowego Amerykańskiego Instytutu Przedsiębiorczości - zasada Buffetta jest próbą wprowadzenia tylnymi drzwiami podatku od kapitału. Według obecnych regulacji zyski kapitałowe (w tym dywidendy) są opodatkowane stawką 15 proc., podczas gdy zarobki i zwykłe przychody stawką 35 proc. Tu leży różnica pomiędzy stawkami podatkowymi - milionerzy mają zyski kapitałowe nieco częściej niż klasa średnia. To powoduje, że republikanie są wściekli. Oskarżają demokratów o odwracanie uwagi publicznej od faktycznego problemu ratowania ekonomii. Prawicowy komentator Washington Post Charles Krauthammer napisał, że zasada Buffetta to redystrybucja leżaków z górnego (ekskluzywnego) pokładu Titanika do sterowni.
Czytaj raport specjalny serwisu Biznes INTERIA.PL "Świat utknął w kryzysie finansowym"
"Co naprawdę irytuje Amerykanów to fakt, że nadzwyczajnie bogaci ludzie mają możliwość - poprzez planowanie podatkowe, księgowość, odpisy kosztów - takiej aranżacji dochodów, że będą one zakwalifikowane po preferencyjnych stawkach. Pozwala to na płacenie mniej niż rodzina średniej klasy, która boryka się ze związaniem końca z końcem - tłumaczył Gene Sperling, dyrektor prezydenckiej Narodowej Rady Ekonomicznej w wywiadzie dla CNN.
Krytykę republikanów odparowuje jednak najsilniej jeden argument. Ronald-Reagan-argument. Amerykanie w dyskusjach nad ustrojowymi sprawami państwa - wolności jednostki oraz rozmiarach i kompetencjach rządu federalnego - zawsze ostatecznie sięgają po odniesienie "czy to jest to, co mieli na myśli Ojcowie-Założyciele"?
W kwestiach ekonomicznych odniesieniem takim jest natomiast prezydent Ronald Reagan. Jego postać (a właściwie spiżowy pomnik) trwa w zbiorowej świadomości historycznej Amerykanów jako tego, który wprowadził zasady wolnego rynku jako jedynej regulacji ekonomii. Przyniosło to Ameryce bezprecedensowy rozwój, szczęśliwość i dobrobyt. Fakt ten pomaga dziś zwolennikom byłego prezydenta (najczęściej wśród elektoratu republikanów) wygrać każdą dyskusję, dystansując w razie potrzeby najtwardsze nawet argumenty logiki; jeśli Reagan nie był "za", to znaczy, że logika jest trefna.
Tym razem jednak cytaty z przemówień Reagana służą demokratom. Upublicznione w minionym tygodniu archiwalne przemówienie Reagana ukazuje, że także on miał swojego Warrena Buffetta, który zwrócił uwagę na to, iż jako milioner płaci mniejsze podatki niż jego sekretarka. Reagan natychmiast wówczas zaapelował do społeczeństwa, iż jest to moralnie złe i nieodpowiedzialne.
Co Reagan zrobił wtedy? W 1986 roku wprowadził Ustawę o Reformie Podatkowej zamykając wiele luk, a przede wszystkim zrównując podatki od przychodów od inwestycji i od przychodów od zarobków. To zrównanie zostało cofnięte 15 lat później przez prezydenta George'a Busha, który w 2003 roku obniżył podatek od przychodu od inwestycji o połowę - do 15 procent. Jest to najniższa stawka od tego przychodu od lat 1930-tych. Identyczną stawką obłożone są dywidendy, które podczas prezydentury Reagana były opodatkowane jak normalny dochód.
Republikanie w odpowiedzi na forsowanie zasady Buffetta proponują własny projekt budżetu. Jego autorem jest wschodząca gwiazda partii - Paul Ryan, przewodniczący Komisji Budżetowej Kongresu. Jego projekt zakłada utrzymanie ulg dla zysków kapitałowych, a osadzenie redukcji deficytu na cięciach programów opieki medycznej.
Paul Ryan stanął w obronie milionerów, twierdząc słusznie, że zyski kapitałowe służą wzrostowi gospodarczemu, bo najczęściej są reinwestowane. Nadwyrężył niestety jednak własny autorytet stwierdzeniem, że "kiedy myślimy o milionerach i kodeksie podatkowym, zazwyczaj mamy na myśli milionerów takich jak gwiazdy filmowe, podczas gdy faktycznie jest to mały biznes". Demokraci nie posiadali się z radości mogąc wytknąć Ryan'owi tak głupią wpadkę. Biuro Analiz Podatkowych przy instytucji skarbu państwa wskazuje, że milionerzy posiadają zaledwie 3,3 procenta firm małego biznesu. Większość firm należy do podatników, których dochody są niższe niż 200 tys. dol. rocznie. Co więcej - tylko 2,5 procenta dochodów milionerów pochodzi z małego biznesu. Nie ma znaczącego związku pomiędzy milionerami a małym biznesem.
Dlatego demokraci określają budżet republikanów jako obliczony na korzyść wyłącznie 1 procenta podatników. To znakomicie służy kampanii Baracka Obamy. W sytuacji, gdy 7 na 10 Amerykanów popiera zasadę Buffetta, Mitt Romney nie może być popularnym kandydatem. Jest milionerem. I płaci do kasy federalnej zaledwie 15,4 procenta swoich dochodów (13,9 w 2010 r.), przy opodatkowaniu większości na poziomie 35 proc. To tylko pierwsze przewinienie Romney'a. Innych, podobnych grzechów klasowych ma on już na koncie cały worek.
Zablokowanie zasady Buffetta przez Senat oznacza, że nie można przesłać projektu ustawy do niższej Izby Reprezentantów pod pełną debatę. Czy ustawa zatem umrze? Z pewnością nie. W końcu powraca raz po raz od lat 80-tych. No i będzie bardzo żywa podczas kampanii prezydenckiej.
Tymczasem kilka dni po poniedziałkowym głosowaniu nad zasadą Buffetta, reprezentanci mają głosować nad proponowanym 20-procentowym cięciem podatkowym dla małego biznesu. Izba Reprezentantów jest kontrolowana przez republikanów, więc ustawa ma szansę przejść. Szansa ta jednak znacznie maleje w Senacie, który kontrolują demokraci zasadzający zmniejszanie deficytu państwa bardziej na konkretnych wielkościach podatków niż na prognozach ożywiania gospodarki poprzez podatkowe ulgi.
Anna Wielopolska
autorka mieszka w Waszyngtonie, była przez wiele lat dziennikarką Rzeczpospolitej
Biznes INTERIA.PL na Facebooku. Dołącz do nas i bądź na bieżąco z informacjami gospodarczymi