W City mniejsze premie, ale wyższe płace

Jak wskazują dane opublikowane przez brytyjski urząd statystyczny Office of National Statistics, życie bankowców w tym kraju stało się znacznie mniej podniecające. Łączna kwota otrzymywanych przez nich premii, która cztery-pięć lat temu doszła do 19 mld funtów, jest wprawdzie nadal o połowę wyższa niż 10 lat temu, zmalała już jednak o pięć miliardów.

Zmniejszył się też udział premii w łącznych zarobkach bankowców. O ile we wcześniejszych latach dochodził on do 34 proc., czym często tłumaczono podejmowane przez banki ryzyko, to obecnie wynosi już tylko 25 proc.

Sukces czy porażka

Dane te spotkały się z różnymi komentarzami. Rzecznik Ministerstwa Finansów powiedział "Obserwatorowi Finansowemu" iż fakt, że ogólny poziom owych premii nie wzrósł w stosunku do poprzedniego roku, jest sukcesem rządowej polityki wobec sektora finansowego. Rząd zaś jest zdeterminowany, żeby wyplenić praktykę wypłacania szokujących premii. Pragnie jednocześnie, żeby zachowując elastyczność, polityka płacowa w bankach nie zachęcała do nadmiernego ryzyka i nie zagrażała stabilności finansowej.

Reklama

Inne komentarze są bardziej krytyczne. "Daily Telegraph" wpierw uznał, że liczby te odzwierciedlają "chciwość City" i spowodują wznowienie sporu o premie. Słowa o "chciwości City" szybko jednak wycofano. W nowej wersji tekstu wskazano, że łączna kwota premii utrzymała się przez ostatnie dwa lata na takim samym poziomie - 14 mld funtów. Dopisano jednak także, że stało się to "mimo rządowych starań" aby była ona niższa, niż w r. 2008/2009, gdy wyniosła 12 mld. Uwaga ta dotyczy zwłaszcza największych banków: HSBC, Barclays, Royal Bank of Scotland i Lloyds, na co banki te zgodziły się.

"The Guardian" stwierdził, że bankom nie udało się wyplenić rozszalałego "kultu premii", który przyczynił się do kryzysu finansowego. Również "Financial Times", uznał, że sukcesem Treasury byłoby, gdyby kwota ta zmniejszyła się, a sekretarz generalny federacji związkowej TUC, Brendan Barber oświadczył, że apel kanclerza skarbu o zaciśnięcie pasa nie dotarł do City. Premie są nadal zbyt wysokie i zbyt silnie skłaniają do podejmowania decyzji ryzykownych a nawet szkodliwych, zwłaszcza gdy bankowcy wiedzą, że rachunek za ich ekscesy zawsze zapłacą podatnicy.

Boczna furtka?

Londyńskie Centrum Badań Ekonomiczno-Biznesowych (CEBR) wskazało natomiast, że premie w bankach owszem nie wzrosły, ale w I kwartale tego roku pensje podstawowe w City zostały podniesione o 7 proc. Dla porównania w skali całej gospodarki wzrosły tylko o 2 proc. Firma rekrutacyjna, Kennedy Associates wyliczyła, że cztery lata temu, w szczycie koniunktury, przeciętny managing director w banku inwestycyjnym w City miał 175 tys. funtów pensji podstawowej rocznie. Obecnie pensja wynosi 300-400 tys. funtów. Dla porównania przeciętne wynagrodzenie osób nowo zatrudnionych w City w marcu wynosiło 54,4 tys. funtów.

Zdaniem CEBR, banki dokonują takich przesunięć pomiędzy premiami a wynagrodzeniami podstawowymi mając świadomość, że ponowny wzrost premii spowodowałby wprowadzenie ograniczeń formalnych. Na wiosnę przewodniczący Komisji Finansów (Treasury Committee) Izby Gmin, Andrew Tyrie powiedział, że pracująca pod kierunkiem Johna Vickersa Niezależna Komisja ds. Bankowości, w swoim zaplanowanym na wrzesień raporcie końcowym powinna uwzględnić również sprawy płacowe. Opinia ta nie znalazła się jednak w przedstawionym w tych dniach oficjalnym stanowisku Komisji Finansów.

Rzecznik Brytyjskiego Stowarzyszenia Bankowców powiedział Obserwatorowi Finansowemu, że statystyki te trzeba traktować bardzo ostrożnie. Wyłaniający się z nich obraz - podkreślił on - jest zniekształcony, bo objęto nimi nie tylko banki detaliczne, banki hipoteczne (building societies), towarzystwa ubezpieczeniowe, firmy inwestycyjne, zarządców funduszy hedgingowych itd. Badanie uwzględniło również będące w zdecydowanej mniejszości i nietypowe dla tej populacji banki inwestycyjne, dla których płacowym punktem odniesienia jest Wall Street.

Same kwoty - wskazał on - nie odzwierciedlają również ważnych jakościowych zmian w strukturze wynagrodzenia wysoko opłacanych bankowców, będących skutkiem wprowadzonych w sierpniu 2009 r. i znowelizowanych rok później przepisów w sprawie zasad wynagradzania w dużych instytucjach finansowych. Wynikając one z pakietu CRD3 (Dyrektywa Komisji Europejskiej o Wymogach Kapitałowych - http://tinyurl.com/3ejnqqa). Dzięki temu, zainicjowana postanowieniami szczytów G-20 w Londynie i w Pittsburghu reforma systemu wynagradzania w bankach jest - jego zdaniem - wdrażana w Wlk. Brytanii szybciej i jest bardziej zaawansowana niż w jakimkolwiek innym kraju.

Anatomia premii

Opublikowanie danych o premiach zwróciło ponownie uwagę na tutejszych finansowych "kominiarzy". Jedno z czołowych miejsc wśród nich zajmuje dyrektor generalny Barclays, Bob Diamond. Oprócz pensji podstawowej w wysokości 250 tys. funtów, otrzymał on na wiosnę 6,5 mln funtów premii oraz 2,5 mln funtów "zachęty długoterminowej". Na skutek wdrożenia postanowień CRD3, w gotówce dostał jednak tylko gołą pensję. Z 6,5 mln funtów premii, 1,8 mln stanowiły akcje, które może sprzedać od ręki. Pozostałe 4,7 mln funtów wypłacono mu w akcjach odroczonych - 50 proc. na trzy lata a drugie 50 proc. - na dodatkowy rok.

Na trzy lata odroczona jest też realizacja wspomnianej "zachęty długoterminowej" mającej postać warunkowych obligacji zamiennych. Jeśli bank przez ten czas popadnie w kłopoty, to decyzją podległego jednemu z "niewykonawczych" członków zarządu (niewykonawczy członkowie zarządu są odpowiednikiem Rady Nadzorczej), komitetu ds. wynagrodzeń zarówno owe akcje odroczone, jak i obligacje warunkowe mogą zostać mu odebrane.

Mimo takich zabezpieczeń, Stowarzyszenie Brytyjskich Ubezpieczycieli zaprotestowało przeciwko wysokości premii Diamonda, pytając czemu jest ona trzykrotnie większa niż premia przyznana jego poprzednikowi. Również komentator ekonomiczny BBC spytał wówczas, czym zasłużył on na taką podwyżkę, biorąc pod uwagę, że wartość dywidendy dla akcjonariuszy tego banku spadła w latach 2005 - 2010 o 77 proc.!

Zdaniem rzecznika BSB, zarówno poziom jak i tempo wzrostu wynagrodzeń najwyższych rangą członków zarządu nie jest zjawiskiem specyficznym dla banków ale problemem z zakresu ładu korporacyjnego występującym we wszystkich spółkach akcyjnych z "górnej półki" (objętych indeksem FTSE100). Jest więc to sprawa dla akcjonariuszy, których trzeba zachęcić, żeby korzystali ze swoich praw i kształtowali politykę płacową.

Akcjonariusze, którzy chcieliby zacisnąć pasa swoim zarządom, muszą jednak pamiętać, że szefowie ich spółek nie są do nich przykuci łańcuchem. Stowarzyszenie to ostrzegło też, iż fakt, że wymogi zawarte w pakiecie CRD3 nie mają powszechnego charakteru międzynarodowego, daje instytucjom finansowym spoza krajów UE przewagę konkurencyjną w poszukiwaniach fachowców najwyższego lotu.

Mariusz Kukliński

Autor jest korespondentem Obserwatora Finansowego w Londynie

Obserwator Finansowy
Dowiedz się więcej na temat: city | premia | premie | zarobki
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »