W części Polski żniwa przekroczyły półmetek. Już można ocenić, jakie będą
Pełne magazyny, puste portfele - problemem polskich rolników nie są słabe zbiory, a brak płynności finansowej. Nie ma też odpowiedniej oferty ze strony firm ubezpieczeniowych.
- W tym roku polscy rolnicy zostali poszkodowani dwukrotnie - przez susze i podtopienia
- Zbiory zbóż będą mniejsze od spodziewanych 35 mln ton
- Mimo rosyjskiej blokady eksportu zboża z Ukrainy jego ceny na świecie nie wzrosły
- Wielu polskich hodowców owoców chce zająć się uprawą zbóż
- W Polsce brakuje realnej oferty ubezpieczeniowej dla rolników
Udane żniwa zależą od bardzo wielu czynników - już w połowie poprzedniego roku rolnicy decydują, co i gdzie wysiać oraz za ile kupić nawozy. Najważniejsza pozostaje zawsze pogoda. Ci rolnicy, którzy zebrali zboża i rzepak w końcu lipca, nie powinni narzekać na plony, jednak ostatnie dni to załamanie pogody w wielu częściach kraju. Ziarna jest mniej, jest też mokre i wymaga suszenia, co oczywiście podnosi koszty i zmniejsza efektywność upraw.
- Jednocześnie wciąż odczuwamy skutki wyjątkowo dotkliwej suszy, dla wielu rolników sytuacja jest tragiczna, bo gleba nie miała szansy zachować dostateczną ilość wody, by plon zbudować. Pamiętajmy że w niektórych regionach niedobory wody to już stałe zjawisko, dlatego w jednej części kraju zbierzemy 11 ton pszenicy z hektara, w innej cieszyć nas będą 4 tony, tu nie ma żadnej "średniej" dla całej Polski - mówi Interii Biznes dr hab. Krzysztof Łyskawa z Uniwersytetu Ekonomicznego w Poznaniu, ekspert firmy Mentor.
Wiosną mówiono o zbiorach na poziomie bliskim nawet 35 mln ton zbóż, dziś wiadomo już, że będą niższe, wcale nie znaczy to jednak, że wzrosną ceny i rolnicy dostaną za swoją pracę więcej pieniędzy.
- Ceny kształtuje sytuacja globalna i wiele innych czynników, na które rolnik nie ma wpływu. Dostępny dla niego sposób zarządzania ryzykiem to zmagazynowanie zboża i czekanie na cenę adekwatną do poniesionych nakładów. To jednak nie rozwiązuje problemu płynności - polski rolnik ma bowiem pełny magazyn i pusty portfel. Ratuje się kredytami, ale może to okazać się pułapką, jeśli w kolejnym roku straci plony w wyniku np. suszy czy gradobicia. Dla sektora nie ma innej drogi jak łączenie sił, tworzenie grup producentów by zrównoważyć pozycję pośredników - uważa nasz rozmówca.
Duże gospodarstwa prowadzą rozbudowaną rachunkowość, dlatego łatwiej im trzymać w ryzach koszty i kalkulować przychody z podpisywanych kontraktów. Mniejsze działają często chaotycznie i przypadkowo.
- Kupione jesienią, bardzo drogie wtedy nawozy, są dziś dla mniejszych rolników poważnym obciążeniem. Zdarzają się bowiem obniżki cen skupu zbóż o 7-8 proc. i to w ciągu kilku godzin - w krótkim czasie rolnicy tracą całą marżę i stają w obliczu sytuacji "być albo nie być" - wyjaśnia ekspert.
W jeszcze gorszej sytuacji są hodowcy owoców miękkich - malin czy porzeczek, których w tym roku często po prostu nie opłaca się zbierać. W internecie bez trudu znajdziemy zdjęcia wywieszanych na ogrodzeniach sadów ogłoszeń typu: "proszę zrywać ile kto chce, płacić nie trzeba".
- Były lata w których hodowcy owoców mieli finansową nadwyżkę, którą zainwestowali np. w nowe maszyny. Teraz mamy słabszy rok i wielu z nich mówi: "ja już nie chcę zajmować się owocami, bo bardziej bezpieczna jest uprawa zbóż". W efekcie sprzedają ze stratą posiadane urządzenia, by ratować bilans tego roku, muszą też ponieść kolejne nakłady na zakup nowych, innych maszyn - zauważa dr hab. Krzysztof Łyskawa.
Jak przyznają eksperci, część rolników - zwłaszcza hodowcy owoców - jest de facto... poza sektorem ubezpieczeniowym. Firmy z tej branży obawiają się strat związanych z przymrozkami i albo w ogóle ich nie chcą ubezpieczać, albo liczą sobie za to ponad 20 proc. wartości zbiorów.
- Przecież nikt z nas nie zdecydowałby się na takie warunki ubezpieczenia np. naszego samochodu. Nic więc dziwnego, że tego nie robi, dlatego nawet hodowca z dobrym dostępem do rynku w razie przymrozków zostanie z dnia na dzień z gigantyczną stratą. Ubezpieczyciele nie rozumieją specyfiki rolnictwa, bo nie mają umów na których mogliby się jej uczyć, a rolnicy nie ubezpieczają się, bo nie mają realnej oferty. Coś z tym zapętleniem trzeba zrobić, potrzebna jest wzajemna wymiana informacji - przekonuje ekspert.
W polskim łańcuchu dostaw: producent - pośrednik - odbiorca, ryzyko ponosi w zasadzie tylko ten pierwszy. Na świecie znany jest jednak model ubezpieczenia wzajemnego - polega on na rozłożenia ryzyka na wszystkich uczestników tego łańcucha. Tworzą oni fundusz, który pozwala im w ogóle obejść się bez ubezpieczenia z zewnątrz.
- Ubezpieczenia wzajemne w rolnictwie Polska zna od... końca XVIII wieku. Wymaga on jednak wzajemnego zaufania i cierpliwości w tworzeniu takiego funduszu, bo nie od razu jest on w stanie pokryć wszelkie straty. We Włoszech grupy rolników są na tyle silne, że same określają akceptowaną przez siebie stawkę i zamiast szukać firm ubezpieczeniowych, czekają na ich oferty z których wybierają najlepszą. Ale to wymaga zmiany mentalności branży ubezpieczeniowej i zrozumienia przez nią jak funkcjonuje rolnictwo - podsumowuje dr hab. Krzysztof Łyskawa z Uniwersytetu Ekonomicznego w Poznaniu, ekspert firmy Mentor.
Wojciech Szeląg