W kryzysie rządy chcą zamrozić budżet na 2012 r.
Wskazując na konieczność oszczędności w czasie kryzysu, rządy zdecydowanie obcięły propozycję KE ws. budżetu UE na 2012 r., proponując zamrożenie wydatków z 2011 r. Obecne perturbacje na rynkach nie wpłyną natomiast na tegoroczny budżet - zapewnia rzecznik KE.
Przyjęte pod koniec lipca stanowisko Rady zakłada wzrost płatności w wysokości 2,02 proc. w porównaniu do budżetu na rok 2011. Oznacza to - jak można wyczytać na stronie polskiej prezydencji - zamrożenie budżetu UE w wielkościach realnych. Ostatnie prognozy KE z kwietnia wskazują bowiem, że inflacja w państwach UE w 2012 r. wyniesie właśnie 2 proc. Proponują budżet w wysokości 129 mld euro, co stanowi zaledwie 0,98 proc. dochodu narodowego brutto UE.
Stanowisko Rady przeszło prawie bez rozgłosu, bo zostało przyjęte w ramach tzw. procedury pisemnej - przyznał w rozmowie z PAP rzecznik komisarza ds. budżetu Janusza Lewandowskiego Patrizio Fiorilli. "Ale jesteśmy bardzo zaniepokojeni i zaskoczeni tym stanowiskiem" - dodał.
Kraje o prawie 4 mld obcięły i tak skromną już propozycję wyjściową KE z kwietnia ws. budżetu, kiedy KE zaproponowała wzrost wydatków o 4,9 proc. Ale co zaskakujące - podkreślił Fiorilli - cięć rządy dokonały m.in. w polityce spójności (o 1,3 mld euro), badaniach (ponad 550 mln euro), działaniach wspierających konkurencyjność (około 100 mln euro) i transporcie (też 100 mln euro), czyli w obszarach uważanych za priorytetowe z inwestycyjnego punktu widzenia - co tak ważne zwłaszcza w czasach, kiedy Europa poszukuje wzrostu gospodarczego.
Podobnie - zauważa Fiorilli - kraje domagają się oszczędności w wieloletnim budżecie UE. I nie chodzi o eurosceptyczne głosy pojedynczych partii antyeuropejskich, ale o stanowisko coraz większej liczby rządów. "Jest tendencja patrzenia na budżet UE jako jakiś obcy budżet, a nie budżet inwestujący w ich krajach" - zauważył. Podczas publicznego i dostępnego dla prasy posiedzenia ministrów finansów w kwietniu austriacka minister apelowała o zmniejszenie budżetu UE, argumentując, że nie tylko obniży to składkę narodową do unijnej kasy, ale też zmniejszy obowiązkowe dofinansowanie krajowe do inwestycji realizowanych za fundusze unijne. Czyli nie przeszkadzało jej, że będzie ich mniej.
Źródła unijne powiedziały PAP, że Polska, która tradycyjnie występowała w ubiegłych latach za wzrostem budżetu UE, często biorąc na siebie rolę rzecznika nowych, biedniejszych państw członkowskich, musiała jako prezydencja zająć stanowisko neutralne. "Teraz zabrakło takiego lidera nowych państw. To nie ułatwia KE negocjacji" - powiedziały pragnące zachować anonimowość źródła.
Przyjęte stanowisko Rady jest mandatem dla polskiej prezydencji na negocjacje z Parlamentem Europejskim, który ma przyjąć swoje stanowisko do końca października. W razie braku porozumienia pomiędzy Radą i Parlamentem (czego można oczekiwać, sądząc po latach ubiegłych, gdy europosłowie domagali się wzrostu wydatków) w listopadzie odbędzie się tzw. procedura pojednawcza.
Nie ma natomiast zagrożenia dla tegorocznego budżetu UE w związku z obecną sytuacją na rynkach finansowych i w strefie euro. Rada UE i PE go przyjęły i co miesiąc kraje płacą uzgodnione wcześniej stawki. "Trzeba pamiętać, że roczny budżet UE, choć w liczbach bezwzględnych wydaje się duży - 130 mld euro - stanowi tylko 2 proc. PKB wszystkich 27 państw" - przypomniał rzecznik. Zaznaczył też, że fundusz stabilizacji finansowej, z którego finansuje się pomoc dla państw strefy euro pogrążonych w kryzysie długu (Grecja, Irlandia i Portugalia), jest poza budżetem UE. Kraje euro pożyczają pieniądze tym krajom w formie bilateralnych pożyczek.