Węgry patrzą na Wschód
Węgry chcą wykorzystać potencjał gospodarczy Wschodu - od Białorusi, Rosji i Turcji po Japonię, Koreę Płd. i Chiny - dla własnego rozwoju ekonomicznego. Stąd coraz intensywniejsze kontakty handlowe z krajami tak pojętego Wschodu i nowe projekty inwestycyjne.
BIZNES INTERIA na Facebooku i jesteś na bieżąco z najnowszymi wydarzeniami
Znane i mocno wspierane przez rząd Kolegium im. Macieja Korwina w Budapeszcie we wrześniu tego roku miało wyjątkowo uroczyste, a zarazem symboliczne otwarcie nowego roku akademickiego. Głównym mówcą był pochodzący ze Szkocji, znany i w Polsce profesor Uniwersytetów w Oxfordzie i na Harvardzie, Niall Ferguson. Natomiast drugim najważniejszym mówcą był premier Viktor Orbán.
Ten drugi wykorzystał okazję spotkania z młodzieżą, aby po pierwsze pochwalić właśnie Fergusona i jego pracę sprzed dekady "Cywilizacja. Zachód i reszta świata", bowiem - jak mówił - właśnie ta książka i postawiona w niej teza, zgodnie z którą dominacja cywilizacji Zachodu, z którą mamy do czynienia od kilku stuleci, na naszych oczach się kończy, była dla niego osobiście ważną polityczną inspiracją. Lektura pracy Fergusona utwierdziła go bowiem w przekonaniu, że ogłoszona w 2010 r., tuż po przejęciu konstytucyjnej większości w węgierskim parlamencie strategia "otwarcia na Wschód" (Keleti nyitás) miała głęboki sens.
A teraz, po dekadzie - mówił dalej Orbán - teza ta jest jeszcze bardziej oczywista. Na przykład w zestawieniu z takimi oto danymi: w 2007 r. udział UE w światowym PB wynosił 25 proc., a w 2020 spadł do 18 proc. W 2007 r. 81 proc. światowych inwestycji dokonywano na Zachodzie lub Zachód inwestował na Wschodzie, a tylko 17 proc. pochodziło z funduszy na Wschodzie. W 2019 r. ten podział wyglądał już tak: Zachód 32 proc., Wschód - 66 proc.
Mniejsza o precyzję danych podanych przez węgierskiego premiera, bo te w różnych zestawieniach mogą wyglądać nieco inaczej. Ważna jest tendencja, a ta jest jednoznaczna: centrum gospodarki i handlu przenosi się ze świata atlantyckiego w region Azji i Pacyfiku.
To jedno uzasadnienie, stojące za koniecznością kontynuacji strategii otwarcia na Wschód. Jednak w opinii Viktora Orbána jest jeszcze drugie, nie mniej istotne. Jego wystąpienie było bowiem również sporem z poglądami wyrażonymi niedawno przez znanego, także i w Polsce, brytyjskiego eksperta ds. Europy Środkowej i Wschodniej Timothy Garton Asha, który uznał, że premier Węgier nie respektuje zachodnich zasad społeczeństwa liberalnego i otwartego. Na to Orbán, już dawno walczący z tymi ideami wywodzącymi się od Karla Poppera i jego ucznia George’a Sorosa, podkreśla, że to właśnie nadmiar wolności i zachodni liberalizm mogą być przyczyną obecnego "paraliżu", jak nazwał obecny stan Zachodu. Przy okazji premier Węgier przeciwstawił Europę Środkową Europie Zachodniej jako ten obszar, "gdzie uznaje się, że Zachód utracił wiarę w swoją (cywilizacyjną) misję". Innymi słowy, Zachód sam skazuje się na przegraną, a stawianie na Wschód to stawka na przyszłość.
Ta wymiana zdań z zachodnimi intelektualistami dowodzi, że Viktor Orbán jeszcze bardziej utwierdził się w przekonaniu, że jego strategia otwarcia na Wschód jest słuszna. Owszem, początki nie były łatwe, a koncepcja nigdy nie była do końca dopracowana. Najszybciej widoczna stała się w relacjach z Federacją Rosyjską i Władimirem Putinem, bowiem zapoczątkowano ją w tym samym 2010 r., kiedy postawiono na szeroko rozumiany Wschód. Od tamtej pory obaj politycy spotykają się często, minimum raz lub dwa razy do roku, a owocem są głośne w świecie umowy na rozbudowę i modernizację rosyjskiej elektrowni atomowej w węgierskim Paks oraz porozumienia gazowe (w tym także podłączenie się Węgier do nitki gazociągu Południowego prowadzonego przez Turcję).
Szybko bowiem stało się jasne, że keleti nyitás jest pojęciem szerokim i obejmuje obszary od Rosji i Białorusi, poprzez Turcję i narody tureckojęzyczne w Azji Centralnej (w tym włączenie się w prace Rady Tureckiej, obejmującej pięć państw: Azerbejdżan, Kazachstan, Kirgistan, Uzbekistan i Turcja, mimo że Węgry do tej grupy językowej nie należą), aż po Chiny i region Azji Wschodniej.
Przechodząc do implementacji nowej strategii, węgierski premier, który był jej pomysłodawcą i co teraz w Kolegium Macieja Korwina potwierdził, musiał dokonać zasadniczych zmian w dyplomacji. Po cichu i bez rozgłosu odszedł jej szef w pierwszej kadencji niepodzielnych rządów Partii Obywatelskiej - Fideszu (2010-14), przekonany zwolennik integracji europejskiej János Martonyi. Po krótkim intermezzo jego miejsce zajął poprzedni rzecznik premiera Péter Szijjártó, który pełni tę funkcję do dziś. Od tamtej pory jego duża i zauważalna aktywność jest widoczna nie mniej na kontynencie europejskim niż właśnie w Azji i na szeroko rozumianym Wschodzie. Jest też jest zauważalnie bardziej skoncentrowana na sprawach biznesowo-handlowych i gospodarczych, a nie stricte dyplomatycznych (już wcześniej połączono bowiem resorty spraw zagranicznych i handlu zagranicznego).
To Szijjártó właśnie po zakończeniu kolejnego posiedzenia Rady Tureckiej w Stambule w lipcu br. stwierdł jednoznacznie, że "polityka otwarcia na Wschód sprawdziła się". Wcześniej takich tez długo nie stawiano, bowiem nacisk na zwiększenie obrotów handlowych nie do końca dawał stronie węgierskiej oczekiwane efekty. Nadal państwa azjatyckie nie znajdowały się na czele listy, poza importem, a saldo z większością z nich było ujemne lub mocno ujemne. Nadal, mimo spadków obrotów z powodu pandemii, według danych za rok 2020 w węgierskim handlu dominują Niemcy (27,3 proc. ogółu w eksporcie, 26 proc. w imporcie), a ważni są również sąsiedzi - Austria, Rumunia i Słowacja, i jedynie w imporcie na trzeciej pozycji są Chiny - 5,7 proc., zresztą tuż przed Polską - 5,5 proc.
Gra na rozwój obrotów handlowych nie zakończyła się więc sukcesem, a inwestycje początkowo też nie chciały przyjść. Ciekawa jest sprawa budowy kampusu Uniwersytetu Fudan w Budapeszcie. Inwestycja ma być przeprowadzona z chińskiego kredytu i na podstawie chińskiego projektu. Podpisana już umowa na kwotę ponad 1,6 mld dolarów wywołała spore kontrowersje i demonstracje, bo wcześniej rząd węgierski doprowadził do wyprowadzki Uniwersytetu Środkowoeuropejskiego George’a Sorosa funkcjonującego na zasadach prawa amerykańskiego. Ostatecznie sprawa najwyraźniej czeka na rozstrzygnięcie podczas przyszłorocznych, planowanych na kwiecień wyborów parlamentarnych.
Budowa kampusu Fudan stanęła pod znakiem zapytania, ale w ostatnich trzech latach, mimo braku przełomu w handlu, strategia otwarcia na Wschód zaczęła wreszcie przynosić zauważalne zmiany i sukcesy. Co prawda dane podawane przez polityków i rządowe media są nieco rozbieżne, ale tendencja jest wyrazista i trwała: szczególnie państwa z Azji Wschodniej zaczęły na Węgrzech mocno inwestować.
Według danych prorządowego dziennika "Magyar Nemzet" , w okresie 2015-18 ok. 50 proc. obcych inwestycji na Węgrzech pochodziło z Niemiec i USA, podczas gdy w latach 2019-20 spadły one do poziomu 19 proc. Tymczasem inwestycje z Japonii i Korei Południowej w latach 2015-17 wynosiły tylko 10 proc. w roku 2018 skoczyły do 32 proc. a po uaktywnieniu się ostatnio Chin w okresie 2019-2020, razem dają 55 proc.
Potwierdza i uszczegółowia te daneOtwiera się w nowym oknie portal gospodarczy "Portfolio", według którego:
- W ostatnich dwóch, trzech latach uaktywnili się na Węgrzech azjatyccy inwestorzy, przede wszystkim z czterech państw: Chin, Japonii, Korei Płd, i Indii. Rozpoczęli 97 inwestycji na łączną sumę 1,165 mld euro (co ma dać ponad 3 600 miejsc pracy);
- Na pierwszym miejscu wśród inwestorów stoją Chińczycy (największa inwestycja firmy Semcorp za 184 mln euro, przed Lenovo i Shenzhen Kedali), natomiast największa inwestycja południowokoreańska, firmy Doosan, opiewa na 206 mln euro. Zdecydowana większość z nich to nowe technologie.
W maju tego roku podczas wizyty w Tadżykistanie tak podsumował keleti nyitás minister Szijjártó: "węgierska gospodarka czerpie z tej strategii duże korzyści... w ubiegłym roku z Korei Południowej, a w obecnym z Chin przyszło najwięcej inwestycji... na koniec 2020 r. wśród największych co do wartości inwestycji w naszym kraju niemal połowa (48 proc.) przyszła do naszego kraju z państw Wschodu - Chin, Korei Płd., Japonii i Indii".
Zmiana zaczyna być zauważalna, ale cała strategia premiera Orbána rodzi coraz więcej niepokojów i obaw po stronie zachodniej, tak w Unii Europejskiej, jak w USA. Te ostatnie, jak wiadomo, nie zaprosiły Węgier, jako jedynego państwa unijnego, na szykowany w grudniu Szczyt Demokracji. Natomiast Komisja Europejska, podobnie jak na razie w przypadku Polski, nie chce uruchomić dla Węgier środków pomocowych w ramach odbudowy po pandemii. Przy czym, co warto odnotować i podkreślić, rząd Orbána nie ubiegał się o drugą część tego pakietu, obawiając się uwspólnotowienia długu i poprosił jedynie o dotacje. Tych, jak dotąd, nie uzyskał, a zarówno wizerunek Węgier jako "państwa mocno skorumpowanego", jak też tak wyraźne postawienie na relacje ze Wschodem, od Rosji po Chiny, nie ułatwi rządowi Węgier utrzymania dotychczasowej strategii tańca na linie, o czym pisał T. Garton Ash.
Wydaje się coraz bardziej wątpliwe, czy Węgrom uda się utrzymać pozycję specjalnego "mostu" między Wschodem a Zachodem, o czym węgierski przywódca wielokrotnie mówił w czasie spotkań z Putniem i Xi Jinpingiem oraz innymi przywódcami na Wschodzie. Wiele zależy zapewne od tego, czy premier Orbán w przyszłym roku ponownie wygra wybory, no i czy nadal będzie zdeterminowany, by iść na Wschód. Wygląda na to, że tak, bowiem podczas wykładu w Kolegium Macieja Korwina podkreślał wobec zebranej młodzieży: "My tu w Europie Środkowej jesteśmy przekonani, że bez wiary w naszą misję jesteśmy skazani na klęskę". A jaka to misja? - "Obrona samodzielnej Niecki Karpackiej", tak w wymiarze wyznawanych - tradycyjnych i chrześcijańskich - wartości, jak też w doborze partnerów i przyjaciół. Czy ci na Wschodzie okażą się lepsi od tych na Zachodzie?
Bogdan Góralczyk
Profesor Uniwersytetu Warszawskiego, politolog, dyplomata, znawca Azji.
***