Wierzymy w gruszki na wierzbie

"Jeśli SLD obieca gruszki na wierzbie, to one tam wyrosną" - mówił z dużą pewnością siebie szef Sojuszu Lewicy Demokratycznej Leszek Miller wiosną 2001 r. Teraz, po czterech latach hodowli, wszystko wskazuje na to, że zbiory z tych miczurinowskich siewów będą bardzo mizerne. Gruszek nie ma, a wierzba coraz bardziej chyli się ku ziemi.

"Program wyborczy jest zawsze na trzy-cztery lata i ma pokazywać ludziom: Głosujcie na nas, bo my przynosimy nadzieję. To jest tak jak w jeździe figurowej na łyżwach - jazda dowolna. A teraz jest jazda obowiązkowa. Trzeba po prostu zarządzać państwem" - mówił trzy lata temu w jednym z wywiadów jak Marek Belka, pierwszy minister finansów w rządzie Leszka Millera, niedługo po wygranych przez SLD-UP wyborach.

Jak koalicji idzie zarządzanie państwem - każdy widzi. Warto więc przypomnieć, że obydwie partie zupełnie co innego obiecywały nam cztery lata temu.

Reklama

Plan 6-letni bis

Sojusznicy szli do wyborów pod hasłem "Przedsiębiorczość - rozwój - praca". Ogólnie szyld prezentował się nieźle, ale wykończenie detali pozostawiało wiele do życzenia. Program koalicjantów nie zwierał żadnych rewelacji, ot zwykłe frazesy na użytek kampanii wyborczej. Już na pierwszy rzut oka widać w nim było istotną sprzeczność: z jednej strony autorzy kładli nacisk na konieczność ograniczania wydatków i zaciskanie pasa, z drugiej zapowiadali szereg inwestycji w rozwój infrastruktury - finansowanych z budżetu.

Generalnie program wyborczy sojuszników zakładał: rozwój budownictwa mieszkaniowego, większe dotacje na promocję eksportu, szybszą budowę autostrad, wprowadzenie ulg podatkowych dla firm inwestujących i tworzących miejsca pracy, rozszerzenie poręczeń kredytowych dla firm małych i średnich oraz eksporterów, zwiększenie środków Funduszu Pracy na rozmaite programy walki z bezrobociem, wprowadzenie cen interwencyjnych w rolnictwie itp.

Nieco więcej szczegółów znajdujemy w broszurce "Infrastruktura - klucz do rozwoju", która na lata 2002-05 zapowiadała rozpoczęcie przedsięwzięć na skalę nieznaną od czasów planu sześcioletniego: wzrost inwestycji na poziomie 12-14 proc., wydatki na budowę i remonty budynków mieszkalnych rzędu 20-25 mld zł, na budowę autostrad i dróg - 36,8 mld zł i dalsze kilkadziesiąt miliardów na modernizację kolei, telekomunikacji, portów i lotnisk.

Spadek bezrobocia o kilka procent

"Nie obiecujcie gruszek na wierzbie, bo finanse publiczne są bliskie zapaści i przez dwa lata sytuacja będzie trudna" - ostrzegał partyjnych kolegów Marek Belka, podczas konwencji SLD w czerwcu 2001 r.

Z większym optymizmem patrzył w przyszłość partner koalicyjny, który w tym samym czasie organizował zjazd swoich działaczy. Szef UP, Marek Pol mówił, że najważniejszym zadaniem, przed jakim stoi Polska jest ograniczenie bezrobocia. Zapytany, o ile stopa zmniejszy się, kiedy jego partia dojdzie do władzy, odpowiedział, że "w pierwszym roku sukcesem będzie zatrzymanie jego wzrostu, w drugim - obniżenie o kilka procent".

Latem 2001 r. SLD i UP nieco spuściły z tonu, bo okazało się, że finanse państwa są w fatalnym stanie i po objęciu rządów trzeba się będzie wziąć za oszczędzanie. Miłośnik Miczurina, Leszek Miller, nagle nabrał wody w usta i na pytania, co Sojusz zamierza zrobić po wyborach, odpowiadał zdawkowo, że "musimy robić najpierw bilans otwarcia".

Bilans zamknięcia

Powoli nadchodzi czas na przedstawienie bilansu zamknięcia rządów lewicy. Nie wypada on korzystnie dla koalicjantów SLD-UP.

Na plus rządów tej formacji można zaliczyć poprawę głównych wskaźników ekonomicznych. Kiedy partie obejmowały władzę Produkt Krajowy Brutto spadł do najniższego poziomu od początku lat 90. i wyniósł 1 proc. W ub.r. PKB wspiął się do 5,5 proc. Rośnie eksport i produkcja przemysłowa i konsumpcja wewnętrzna, ale poziom inwestycji daleko odstaje od optymistycznych założeń sprzed kilku lat, nie wspominając nawet o stopie bezrobocia, która za czasów rządów koalicji pobiła historyczny szczyt - 21 proc.

Z całą pewnością rządom lewicowym nie można też odmówić prób zmierzających do liberalizacji prawa pracy (na marginesie nie kto inny, jak właśnie Sojusz utrącił podobną reformę firmowaną pod koniec lat 90. przez AWS-UW), czy pobudzenia przedsiębiorczości - program "Pierwsza praca", zwolnień dla pracodawców zatrudniających absolwentów. Kłopot w tym, że działania kolacji nader często charakteryzowały się jednak brakiem konsekwencji. Z jednej strony SLD i UP przeprowadziły obniżkę CIT i PIT dla przedsiębiorców, z drugiej poparły wariacki pomysł podniesienia składek na ubezpieczenia zdrowotne, a od pół roku forsują także wyższe daniny na rzecz ZUS.

O służbie zdrowia, edukacji, nawet nie wspominamy, a nad budową autostrad, za które osobiście odpowiedzialny był szef UP, Marek Pol, lepiej spuśćmy zasłonę milczenia.

Czas na POPiS

Właśnie zaczęło się wielkie odgrzewanie kiełbasy wyborczej, nadchodzi czas schlebiania wyborcom. Partie wymachują programami, ładnie opakowanymi, ale wewnątrz pustymi, jak większość składanych dzisiaj obietnic. Brak spójnej wizji gospodarczej państwa to grzech pierworodny wszystkich polskich partii. Klasa polityczna zachowuje się jak uczniak, któremu nie chce się odrobić zadania domowego i potem, wywołany do tablicy, próbuje improwizować. Tak było z rządem AWS-UW, ten sam scenariusz powtórzył się w przypadku SLD-UP. Kto następny? POPiS?

INTERIA.PL/inf. własna
Dowiedz się więcej na temat: SLD | gruszki | partie polityczne | wyborczy
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »